Marek Magiera: Erupcja włoskiego wulkanu w stolicy Turcji
Za nami finałowy turniej Ligi Narodów siatkarek. Jestem przekonany, że spełnił oczekiwania nawet najbardziej wymagających kibiców. Poziom spotkań stał na bardzo wysokim poziomie i można jedynie żałować, że struktura turnieju nie odbywała się w klasycznej formule Final Eight z podziałem na dwie grupy, tylko systemem pucharowym. Gdyby były grupy, frajda byłaby jeszcze większa.
Imprezę wygrały Włoszki. Zasłużenie. I to nie tylko dlatego, że w swoim składzie mają niesamowitą Paolę Egonu. Mają też świetną lewą stronę w postaci Cateriny Bosetti i – tu w zależności od potrzeb zespołu – Miryan Sylli lub Eleny Pietrini. Anna Danesi i Christina Chirichella to wśród środkowych klasa sama w sobie. Całością gry kieruje Allesia Orro, która swoim zachowaniem zaczyna powoli przypominać utytułowaną Eleonorę Lo Bianco i wcale nie chodzi o sposób rozgrywania piłki, bo ten jest inny, ale o pewną powtarzalność i stanowczość w podejmowaniu decyzji. W decydujących momentach Orro potrafi zaskoczyć rywalki o czym boleśnie przekonały się w końcówce drugiego i trzeciego seta Turczynki w półfinale turnieju. Do tego włoska drużyna jest jednym wielkim wulkanem emocji, który w Ankarze wybuchł dwa razy - najpierw w ćwierćfinale, później w półfinale. W finale Włoszki wszystko miały pod kontrolą.
ZOBACZ TAKŻE: Końcowa klasyfikacja Ligi Narodów siatkarek. Polki na 13. miejscu
Zaskoczeniem turnieju było odpadnięcie już w ćwierćfinale reprezentacji USA uważanej obecnie za najlepszą na świecie. Amerykanki przegrały w tie-breaku z Serbią w ćwierćfinale, Serbią, która ostatecznie zakończyła rywalizację na trzecim stopniu podium. I to też jest zaskoczenie, ale już z gatunku tych pozytywnych. Myślę, że mało kto stawiał na taki wynik Serbek, tym bardziej, że w fazie eliminacyjnej prezentowały się bardzo przeciętnie.
My na Ligę Narodów patrzyliśmy oczywiście przez pryzmat reprezentacji Polski i czekających nas mistrzostw świata. Nie ma co ukrywać, ale światowa czołówka trochę nam odjechała i ciężko będzie ją dogonić. Dlatego jeszcze raz wielka szkoda, że naszych siatkarek zabrakło w Ankarze. Nie wiadomo, czy podzieliłyby los Tajek, które przystąpiły do rywalizacji z ósmego miejsca, ale nawet gdyby tak było, to doświadczenie gry przeciwko Turcji byłoby nieocenione, już nawet nie ze względów stricte sportowych, ale też całej otoczki, która towarzyszy siatkarskiej rywalizacji na tym poziomie. Presja, wypełniona po brzegi hala, fanatyczny i głośny doping przez cały mecz. Tego wszystkiego się na treningu nie powtórzy.
Podczas mistrzostw świata Polki grać będą przy wypełnionych trybunach, które potrafią ponieść, ale też nieco sparaliżować o czym przekonało się kilku naszych siatkarzy, którzy zadebiutowali w Gdańsku przed reprezentacyjną publicznością. Coś na ten temat wie też Joanna Kaczor-Bednarska z którą miałem wielką przyjemność komentować w Polsacie Sport niedzielny finał. Asia w luźnych rozmowach często przypomina mistrzostwa Europy z 2009 roku i mecze reprezentacji w wypełnionej po brzegi Atlas Arenie w Łodzi, szczególnie pierwsze spotkanie z dużo niżej notowaną Hiszpanią, gdzie nasze zawodniczki wygrały dopiero po tie-breaku, a były wówczas dużo bardziej doświadczonymi siatkarkami od obecnych reprezentantek. Potrzebowały jednak sporo czasu, aby oswoić się ze wszystkim dookoła i koniec końców skończyły ówczesnego Eurovolleya z brązowym medalem.
Teraz czas na finał VNL siatkarzy. Cieszę się, że akurat mecz otwarcia zagramy w czwartek z Iranem. Będzie znakomita okazja do rewanżu za porażkę w Gdańsku.
Na koniec gratulacje dla trenera Daniela Plińskiego i reprezentacji Polski U22 za trzecie miejsce i brązowy medal. Szkoda, że nie udało się wywalczyć medalu na ME U21 naszym siatkarkom prowadzonym przez trenera Bartłomieja Piekarczyka. Czwarte miejsce zawsze powoduje niedosyt i często wywołuje wręcz złość, ale myślę, że również trzeba je docenić. I jestem przekonany, że za jakiś czas nasze siatkarki tak właśnie zrobią.
Przejdź na Polsatsport.pl