Robert Zieliński: Lewandowski ma coś do udowodnienia – mecz z Realem idealny na debiut
Robert Lewandowski najprawdopodobniej zadebiutuje w drużynie Barcelony w towarzyskim El Clasico na amerykańskiej ziemi (transmisja w Polsacie Sport w niedzielę o 4.55). W meczu przeciwko Realowi Madryt – klubowi, o grze w którym marzył od dzieciństwa. Królewscy, którzy zabiegali o niego od kilku lat, teraz nie mieli dla niego miejsca, bo w fantastycznej dyspozycji jest Karim Benzema.
Ten mecz z Realem i cały sezon w La Liga będzie świetną okazją dla Polaka do udowodnienia, że to on nadal jest numerem 1 na świecie w polu karnym.
Zobacz także: Lewandowski: Pini nigdy się nie poddaje!
Tak naprawdę Lewy powinien w tym El Clasico zagrać po drugiej stronie barykady – w białej koszulce Realu Madryt. Koszulce, w której chciał zagrać od zawsze. Od dziecka kibicował Królewskim i często podkreślał, że gra w Realu jest jego marzeniem.
Działało to w obie strony, bo - po tym jak Lewandowski w 2013 roku strzelił Realowi cztery gole w barwach Borussii Dortmund w półfinale Ligi Mistrzów - zapałał też do niego miłością charyzmatyczny prezydent Realu Florentino Perez.
Real chciał go już w 2013 roku
Lewandowski miał ofertę z Madrytu, mógł przejść do Realu jeszcze jako zawodnik Borussii, zanim zaczął grać w Bayernie. Kiedy jednak pojawiła się ta pierwsza oferta od Pereza, Lewy i jego menedżerowie byli już od dłuższego czasu dogadani z włodarzami z Monachium, nie wypadało tych ustaleń zerwać, nawet jeśli kusiło Polaka grać na Santiago Bernabeu. Warunki kontraktu były ustalone, Lewandowski nie chciał przedłużyć umowy z Borussią, aby mógł przejść do Bayernu bez opłaty za transfer.
Nie jest jednak do końca prawdą, jak często powtarzają kibice i niektórzy dziennikarze, że Bayern pozyskał Polaka za darmo. Nie musiał płacić Borussii, ale dzięki temu, że Lewandowski przychodził z kartą na ręku, dodatkowo – oprócz pensji wynikającej z kontraktu – za samo podpisanie umowy zainkasował od Bawarczyków kilkanaście milionów euro (mówiło się o kwotach w granicach 12-15 milionów euro).
Poczekać rok na wygaśnięcie kontraktu w Dortmundzie opłacało się i Lewandowskiemu i Bayernowi, bo gdyby chciał wcześniej wykupić Polaka, musiałby już wtedy zapłacić w granicach 40 mln euro, a tak skończyło się na kilkunastu milionach za podpis na kontrakcie.
Lewy był wtedy za drogi nawet dla Pereza
Real robił podchody pod Lewandowskiego jeszcze 2-3 razy w trakcie jego gry dla klubu z Monachium. Polak ewidentnie chciał się przeprowadzić do Madrytu, ale problemem były finanse. Lewy podpisał z Bayernem najwyższy kontrakt w historii niemieckiej piłki, który w szczytowym momencie sięgnął 24 mln euro brutto za sezon, czyli około 12-14 mln netto po zapłaceniu podatków.
Pomijając to, że Bayern nie chciał sprzedawać swojego superstrzelca, to tak wysoki i długi kontrakt w Monachium sprawiał, że aby Hoeness, Rummenigge i spółka chcieli rozważać sprzedanie Polaka do Realu, ten musiałby zaoferować kosmiczną kwotę, powyżej 200 milionów euro.
A takiego szaleństwa nie był w stanie popełnić nawet ekscentryczny Florentino Perez, zwłaszcza, że kryzys finansowy dopadł nie tylko Barcelonę, ale również klub z Madrytu, który też zbliżał się do miliarda euro zadłużenia.
Kiedy jednak przyszedł dogodny moment na „wyjęcie” Lewandowskiego z Monachium, to znaczy w 2022 roku, gdy do końca jego kontraktu z Bayernem został już tylko rok, to Real… nie chciał już kupować Polaka. Powodem nie była gorsza dyspozycja, bo nadal strzelał gole jak na zawołanie. Problemem nie był też zaawansowany wiek Roberta.
Nie ma miejsca dla Lewego i Benzemy
Problemem okazał się… Karim Benzema. Francuz, po odejściu Cristiano Ronaldo – odżył w Realu i zagrał świetne dwa ostatnie sezony, w tym ten ostatni fenomenalny, w którym Królewscy ponownie triumfowali w Lidze Mistrzów, a Benzema strzelał gola za golem w najważniejszych spotkaniach. Wyszedł z cienia CR7 i pociągnął zespół na szczyt.
W tym momencie transfer Lewandowskiego z Bayernu do Realu stracił sens. Co prawda finansowo furtka otworzyła się bardzo szeroko, bo w ostatniej chwili z transferu do Madrytu zrezygnował Kylian Mbappe i Perez oszczędził mnóstwo pieniędzy, ale pod względem piłkarskim sprowadzenie Polaka nie miało sensu wobec niesamowitej dyspozycji Benzemy.
O ile bowiem możliwe było sensowne ustawienie na boisku, z korzyścią dla Realu, razem Benzemy z Mbappe, który jest nie tylko snajperem, ale też dryblerem, często skrzydłowym, zawodnikiem dynamicznym, o niebywałej szybkości – tak nie było miejsca na boisku jednocześnie dla Polaka i Benzemy. Oni są w dużej mierze klonami, grają na podobnej pozycji numer 9, w podobny sposób. To egzekutorzy, choć obaj często schodzą ostatnio do rozegrania.
Zapomniał o miłości do Realu
Dlatego Perez, który przez lata drążył temat wykupienia z Monachium Lewandowskiego, przez ostatni rok przycichł prawie zupełnie w tej kwestii. Sprowadzenie Polaka do Madrytu, tuż po wygraniu Ligi Mistrzów, po kolejnym show w wykonaniu Benzemy, byłoby jak wrzucenie granatu do szatni Królewskich. Nie byłby zadowolony Francuz, miałby problemy z wejściem w zespół Polak.
Dlatego i Perez i Lewandowski i jego menedżer Pini Zahavi, zdawali sobie sprawę, że transfer z Monachium do Madrytu w tym momencie nie ma sensu i całe wieloletnie podchody należało odłożyć do lamusa. Lewy zapomniał więc w tym momencie o swojej miłości do Realu, dziecięcych marzeniach o grze na Santiago Bernabeu i… zapałał chęcią gry w koszulce odwiecznego rywala na Camp Nou.
Do PSG i Anglii Lewy się nie palił
W tym momencie Lewandowski miał bowiem trzy opcje. Pierwsza – dogadać się z Bayernem w sprawie przedłużenia kontraktu na korzystnych warunkach. Druga – przejść do PSG, które było Polakiem zainteresowane, choć ma w składzie Mbappe, Messiego i Neymara – albo do Premier League, a chętnie w swoich szeregach Polaka widziałaby i Chelsea Londyn i oba kluby z Manchesteru.
Problem w tym, że Lewandowski nigdy się nie palił do tego, by grać w Anglii. Wspominał o tym jego poprzedni menedżer Cezary Kucharski. Liga angielska jest najlepsza na świecie, a więc trudna, gra się tam szybko, twardo, obrońcy są trudni do przejścia, rywale mocni, nie strzela się goli tak łatwo jak w Bundeslidze. Robert wyraźnie się tego obawiał. Transfer do PSG tez traktował jako ostateczność, bo w Paryżu nie byłby numerem 1, gdy są tam Mbappe, Messi i Neymar.
Barcelona była jedyną realną opcją
W tej sytuacji Lewandowskiemu pozostała więc tak naprawdę tylko jedna opcja – transfer do Barcelony i tego uparcie trzymał się od kilku miesięcy. Z Bayernem bowiem nie był w stanie porozumieć się finansowo. Polak chciał przedłużenia umowy o 2-3 lata, Bayern proponował tylko o rok. Lewy chciał 30 mln euro brutto za sezon, w najgorszym wypadku 24 mln, Bayern nie chciał już tak dużo płacić, patrząc na metrykę Polaka.
Skoro nie Bayern, nie Real i nie kluby z Anglii, to została Barcelona, która jest od lat w kryzysie i sportowym i finansowym, ale bardzo chce się z tego dołka wydźwignąć i przywrócić sobie dawny blask, zwłaszcza, że to ciągle jeden z trzech najpopularniejszych - i uznawanych za najbardziej wartościowe - klubów świata, obok Realu i Manchesteru United. W ostatnim czasie dołączył do wielkiej trójcy Bayern, ale Lewemu było już z nim nie po drodze
.
Dzięki Lewemu odbudują potęgę?
Barcelona z trenerem Xavim chce odbudowywać swoją potęgę w oparciu o Lewandowskiego i jego gole. Strzelane przynajmniej przez sezon, albo dwa, bo tyle Robert powinien jeszcze pograć na najwyższym poziomie. Przez dłuższy czas problemem były jednak pieniądze i opór Bayernu.
Pieniądze, bo Barcelona ciągle pozostaje z długami oscylującymi w granicach miliarda euro i tak naprawdę, gdyby stosować twarde reguły finansowe, jak w Niemczech, czy w Anglii, to klub z Katalonii, podobnie jak jego odwieczny rywal Real Madryt, dawno już powinien zbankrutować.
Barcelona próbowała więc wykupić Lewandowskiego z Monachium „za grosze”, licząc, że Bayern, ze względu na wiek i zasługi Polaka oraz fakt, że został mu już tylko rok kontraktu, puści go na preferencyjnych warunkach. Stąd pierwsza oferta w wysokości 32 mln euro, która została w Bawarii wyśmiana.
Pirania i brak dyplomacji
Być może negocjacje z Bayernem byłyby łatwiejsze, a na pewno przebiegały w lepszej atmosferze, gdyby sprawa transferu była rozgrywana bardziej dyplomatycznie i przez Lewandowskiego i przez jego menedżera.
Słowa Polaka podczas zgrupowania reprezentacji Polski, że nie wyobraża sobie dalszej gry w klubie z Monachium – w momencie, gdy miał z nim jeszcze roczny kontrakt – były nieprofesjonalne i w złym tonie. Podobnie zachowanie Zahaviego, który z tupetem głosił, że Lewy już w Bayernie nie zagra i próbował wymusić transfer.
To usztywniło władze Bayernu i sprawiły, że negocjacje były znacznie trudniejsze. Można było nawet przypuszczać, że Bawarczycy podejdą do tego ambicjonalnie i będą chcieli utrzeć nosa i Robertowi i Zahaviemu, który od momentu wyjęcia z Bayernu do Realu Davida Alaby, był nazywany w Monachium piranią.
Wszystko było kwestią ceny
Z drugiej strony, było też logiczne i racjonalne, że Bayern jednak - biorąc pod uwagę wiek Polaka i tylko rok kontraktu - zapomni na chwilę o dumie i puści jednak Lewandowskiego do Hiszpanii, jeśli otrzyma za niego satysfakcjonującą kwotę. Od początku wydawało się, że około 50 mln euro to będzie suma, którą Bayern nie pogardzi, bo za rok nie miałby przy odejściu Polaka nic.
A jeszcze przez ten rok zaoszczędzi 24 mln euro na jego kontrakcie. Z tym, że sportowo będzie musiał się zmagać z problemem, kto zastąpi Polaka w strzelaniu goli. Mówi się, że za 120 mln euro zostanie sprowadzony z Napoli Victor Osimhen, bo Sadio Mane z Liverpoolu to jednak zdecydowanie nie jest typowa dziewiątka, a taką chce grać Bayern.
Szachy trwały kilka miesięcy, Barcelona pociła się długo, ale w końcu znalazła sposób na znalezienie kwoty, która zadowoliłaby władze Bayernu. Rozpisano dodatkową emisję akcji, powiększono klubowy budżet i znalazło się 50 mln euro na wykupienie Lewandowskiego.
Laporta poszedł po bandzie
Barca za jeszcze większe pieniądze (ponad 60 mln euro) kupiła Brazylijczyka Raphinhę z Leeds, do tego sprowadziła Andreasa Christensena i Francka Kessiego. Prezes Laporta mocno zaryzykował, poszedł po bandzie. Wóz albo przewóz. Albo sportowo będzie to strzał w dziesiątkę i klub wróci na szczyt sportowy i finansowy, albo… będzie bolesne lądowanie na dnie na czterech literach.
Barcelona i Lewandowski mają jednak jeden problem w ataku. Za dużo tam jest zawodników z wielkimi nazwiskami, sprowadzonych za duże pieniądze i dobrze zarabiających. Pierre-Emerick Aubameyang i Memphis Depay to na pewno nie są napastnicy, którzy zadowolą się rolą rezerwowych i dublerów Polaka. Poza tym Barcelony nie stać na zatrzymanie całej trójki, minimum jeden z nich będzie musiał odejść. A są jeszcze Ousmane Dembele i arcyzdolny Ansu Fati.
Czy będzie trafiał tak często jak w Bayernie?
Kwestia też na co w tej chwili pod względem piłkarskim stać Barcelonę. Jak silna może być pod batutą Xaviego. Jak w ten zespół zostanie wkomponowany Lewandowski, czy trener i partnerzy są w stanie wykorzystać jego atuty, skutecznie dogrywać mu piłki, by strzelał tak samo dużo jak w Bayernie.
Kwestia też jak sam Lewandowski odnajdzie się w nowym klubie, w nowym ustawieniu, w nowej lidze, innym kraju, wśród ludzi o innej mentalności. Jednak bardzo długo grał w Niemczech, a wcześniej w Polsce. Młodszy też już nie jest, więc tych zagadek i wątpliwości jest dużo i będziemy wszyscy z wielkim zaciekawieniem w najbliższych miesiącach poznawać odpowiedzi na nie.
Po co generalnie Lewandowskiemu byłaby ta Barcelona, skoro Bayern jest od kilku lat mocniejszy od niej sportowo i przede wszystkim finansowo? Po co Barca, skoro w ostatnim czasie regularnie dostawała łomot od Bawarczyków, nawet po 8:2 na Camp Nou, a Polak nastrzelał jej mnóstwo goli?
Dłuższy kontrakt – więcej pieniędzy
Lista odpowiedzi na te pytania jest bardzo złożona. Po pierwsze – finanse. Bayern chciał przedłużyć umowę tylko na rok. Nawet jeśli Lewandowski zarobi w Barcelonie mniej za sezon, to de facto wyjedzie na tym lepiej, bo podpisał w Katalonii kontrakt aż na trzy lata z możliwością przedłużenia o rok.
W Bayernie zarabiał 24 mln euro brutto, czyli około 12-14 mln netto. W Barcelonie ma zarabiać – według hiszpańskich mediów - około 9 mln netto, czyli około 18 mln euro brutto, ale są też informacje z innych (polskich) źródeł, że będzie to 24-30 mln euro, czyli około 12-15 mln netto (do tego dochodzą poważne premie za sukcesy zespołu) przez trzy lata, a połowę tego w czwartym sezonie. Lewy ma też dostać dodatkowe pieniądze za samo złożenie podpisu na umowie, choć podobno zgodził się mocno obniżyć tę kwotę.
Ile zabierze fiskus?
Na pewno pierwsze 600 tysięcy euro jest w Hiszpanii opodatkowane na 24 procent, dopiero po tej kwocie wpada się w próg 49 procent podatku. Według niektórych źródeł obcokrajowcy w Hiszpanii, którzy pracują w sektorze rozrywkowym, mają możliwość przez dłuższy czas korzystania z 24 procent podatku.
Tak czy inaczej, Lewandowski na kontrakcie z Barceloną finansowo nie straci. Raz, że kontrakt jest znacznie dłuższy niż oferował mu Bayern, dwa – są jeszcze inne dodatkowe korzyści wynikające z przeprowadzki do Katalonii. Polak ma mieć procent od zysków ze sprzedaży koszulek z jego nazwiskiem i innych klubowych gadżetów z jego wizerunkiem.
Szansa na rynku reklamowym i trochę snobizmu
Przenosiny do Hiszpanii to też szansa na podpisanie nowych, wyższych kontraktów reklamowych, być może o zasięgu globalnym. Zwłaszcza jeśli Barcelona z Lewandowskim osiągnie duże sukcesy sportowe w La Liga i Champions League. Barca to klub, który jest popularny w Azji, zdobywa też rynek amerykański, choćby obecnym tournée, więc transfer Lewandowskiego może być dla niej marketingową lokomotywą.
Bayern, Niemcy i Monachium to już były dla Roberta i polskich kibiców miejsca oklepane, wszyscy się do tego przyzwyczaili, nie wywoływały już takich emocji, spowszedniały. Nazwa FC Barcelona ciągle wywołuje podziw, emocje i uznanie. To wielka marka, gra w niej to swego rodzaju snobizm. „Mes que un club” (coś więcej niż klub) – jak głosi motto FC Barcelony, wymalowane na trybunach stadionu.
Być może Lewy też chciałby się kiedyś pochwalić wnukom, że grał na Camp Nou, że strzelał gole dla Barcelony, nie tylko dla Bayernu i Borussii. Oczywiście Bayern to dla wielu polskich kibiców, którzy pamiętają jego sukcesy klubowe i reprezentacji Niemiec w latach 70-tych, też wielka marka, ale na świecie, w kontekście popularności, Barcelona wciąż znaczy więcej.
Ostatni dzwonek na atrakcyjny transfer
Lewandowski potrzebował tej zmiany, by mieć nowe wyzwania, nową motywacją. Pewnie też chciał poznać nowy kraj, kulturę, język, kuchnię, spróbować sił w innej lidze. To była ostatnia szansa na spektakularny ruch. Gdyby został jeszcze rok w Bayernie, albo przedłużył kontrakt w Monachium do 2024 czy 2025 roku, to już wtedy trudno byłoby mu w tak zaawansowanym wieku podpisać kontrakt z Barceloną czy Realem.
Wydaje się, że też, że jego rodzina mocno skłaniała się ku kierunkowi hiszpańskiemu. Lewandowscy od pewnego czasu posiadają dom na Majorce, nie ukrywali, że podoba im się tamtejszy klimat, żona Roberta Anna wyraźnie sympatyzowała z Hiszpanią, widać to było w mediach. Abstrahując od kariery piłkarskiej Roberta, dla jej działań zawodowych w mediach społecznościowych, to także nowy, szeroki, atrakcyjny rynek.
Szarganie legendy, podkopywanie pomnika
Jedyne, czego można żałować, to sposób i okoliczności, w jakich Lewandowski rozstał się z Bayernem. Atmosfera stała się bardzo gęsta, padło dużo niepotrzebnych słów z obu stron, które zabłociły piękną kartę historii przez lata pisaną przez Polaka w Monachium.
Dochodzi teraz w Niemczech do szargania jego legendy, podważania osiągnięć, trwa podkopywanie pomnika Lewandowskiego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że obie strony się do tego przyczyniły, a zwłaszcza menedżer Polaka Pini Zahavi, który szedł po trupach do celu, przy całkowitym braku dyplomacji.
Można to było wszystko załatwiać po dżentelmeńsku, w zaciszu gabinetów i Lewandowski pozostałby nieskazitelną ikoną Bayernu. Choć można też odnieść wrażenie, że wielu osobom w Niemczech zawsze nie w smak było, że to Polak najlepiej zarabia, że jest największą gwiazdą, że pobił legendarny rekord Gerda Muellera.
Najlepiej wyszedł na tym… Zahavi
Brutalnie osiągnięty cel Zahaviemu się jednak mocno opłacał, bo według hiszpańskich mediów menedżer zainkasuje od Barcelony za transfer Polaka 20 mln euro prowizji, płatnej w 4-5 ratach. Niebywała wysokość gaży, prawie połowa tego, co Barcelona zapłaci Bayernowi. Dużo osób się przy tym obłowi. Wszyscy są usatysfakcjonowani finansowo – Bayern, Lewy, Zahavi, pewnie też kilka osób w Barcelonie, choć pewnie szczęśliwi nie są Depay i Aubameyang.
Z rekordowego transferu Lewandowskiego cieszą się też w jego byłych klubach. Pal licho 250 tysięcy euro dla Legii, czy 500 tysięcy dla Lecha, ale 250 tysięcy euro dla Delty Warszawa, 500 tysięcy dla Znicza Pruszków i 600 tysięcy euro dla Varsovii, to prawdziwa fortuna. Tam dziękują Zahaviemu, że był taki twardy. A że sam zarobił znacznie więcej od nich? Przecież nikt nigdy nie mówił, że świat jest uczciwy i sprawiedliwy.
Przejdź na Polsatsport.pl