Raków upokorzył Astanę. Gdzie jest klub z Kazachstanu?
FC Astana przed pierwszym meczem drugiej rundy kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Konferencji UEFA chciała zabłysnąć w oczach swoich i nie tylko swoich kibiców poprzez złośliwy wpis w mediach społecznościowych. Klub z Kazachstanu pochwalił się udziałem w rundzie grupowej Ligi Mistrzów, pytając ironicznie "a gdzie jest klub z Częstochowy?". Raków i jego sympatycy odpowiedzieli w czwartkowy wieczór.
Zemsta to posiłek, który najlepiej smakuje podany na chłodno
Raków był cierpliwy, nie wdawał się w żadne zaczepki w mediach społecznościowych, w zamian solidnie szlifując formę do rywalizacji boiskowej. Wszak najlepiej na jakiekolwiek prowokacje jest odpowiedzieć mądrze i z chłodną głową. Śmiało można powiedzieć, że Astana sama sobie jest winna, bo takimi wpisami podrażniła sportową złość wśród zawodników z Częstochowy.
W efekcie Raków nie tyle co pokonał klub ze stolicy Kazachstanu. Trzeba powiedzieć więcej, Raków upokorzył zespół, który w swojej historii chwali się (i słusznie) udziałem w fazie grupowej Champions League. Zupełnie niepotrzebnie osoby odpowiedzialne za media społecznościowe tego klubu "zaczepiły" Raków. Cóż, pycha kroczy przed upadkiem, a zemsta czerwono-niebieskich była sroga. Koncert zagrał Ivi Lopez, który jedynie potwierdził, że jest zdolny do brylowania nie tylko w polskich rozgrywkach, ale również tych europejskich. Trzeba jednak pochwalić cały zespół i jego dyscyplinę taktyczną, bo nawet grając jednego mniej nie dali argumentów adwersarzom na stworzenie sytuacji podbramkowej.
Raków pięknie przywitał się z europejską sceną na własnym boisku, bo przecież w poprzednim sezonie był zmuszony grać w Bielsku-Białej. Dla stęsknionych futbolem na wysokim poziomie kibiców RKS-u to cudowna chwila, a także kolejny gigantyczny argument do zbudowania porządnego stadionu piłkarskiego w mieście.
(Nie)spokojny rewanż
Z pozoru wydaje się, że wszystko jest już załatwione i Raków może spokojnie myśleć o kolejnym rywalu w trzeciej rundzie. Nic bardziej mylnego. Sztuką jest teraz nie popełnić podobnego błędu "pychy", jaki popełniła Astana przed pierwszym meczem.
Częstochowianie nadal muszą być ostrożni, wciąż powinni trzymać rękę na pulsie, bo taki wynik może uśpić czujność. W Kazachstanie łatwo nie będzie ze względu na tamtejszą atmosferę, specyficzne boisko ze sztuczną nawierzchnią oraz podrażnioną dumę piłkarzy, którzy chociaż częściowo postarają się zmazać plamę po kompromitacji.
Jeżeli Raków zagra chociaż w połowie tak dobrze, jak w Częstochowie, wówczas nic złego nie powinno się wydarzyć. Dla podopiecznych Marka Papszuna wyzwaniem w rewanżu będzie także logistyka i uniknięcie jak największej liczy problemów i potencjalnych kłód rzucanych pod nogi - bo tego też można się spodziewać ze strony miejscowych.
Kompromitacja Astany i przeprosiny trenera
Dla Astany porażka 0:5 z Rakowem, który wciąż raczkuje na niwie europejskiej to po prostu kompromitacja porównywalna do wpadek polskich drużyn z ekipami z Luksemburga czy Estonii. Nie mogą zatem dziwić słowa trenera kazachskiego klubu Srdjana Blagojevicia, który udzielił krótkiego wywiadu klubowym mediom.
- Nie ma wymówek na taki wynik, bo brzmiałoby to głupio. Część drużyny przybyła do Częstochowy w noc przed meczem, druga dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. To nie jest wymówka, po prostu Raków zasłużenie wygrał. Co powiedziałem swoim zawodnikom po meczu? Staram się nic nie mówić zarówno po porażkach, jak i po zwycięstwach. Przed nami analiza i wówczas postaramy się poprawić formę. Raków niczym nas nie zaskoczył, znaliśmy ich dobre strony, które były silniejsze od naszych. Możemy jedynie przeprosić naszych fanów za tak wysoką porażkę - rzekł szkoleniowiec Astany.
Nie ma co się dziwić, że dla takiego klubu porażka 0:5 z polskim zespołem jest powodem do wstydu. Kibice Astany jeszcze kilka lat temu oglądali, jak ich zawodnicy remisowali z Benfiką 2:2 czy Atletico Madryt 0:0 w fazie grupowej Champions League. W 2020 roku w fazie grupowej Ligi Europy drużyna z Kazachstanu pokonała u siebie Manchester United 2:1. O ile wówczas żółto-niebieskim udało się zatrzymać "Czerwone Diabły", to prawdziwe piekło urządził im dopiero pewien klub z południowej Polski, o którego istnienie już nikt z Astany nie będzie pytał.
Przejdź na Polsatsport.pl