Białoński: Małysz miał nosa. Trafił w punkt

Gdy w końcówce ubiegłego sezonu pożar wokół trenera Michala Doleżala płonął coraz mocniej, Adam Małysz, jeszcze w roli dyrektora, wynalazł w sztabie Austriaków Thomasa Thurnbichlera i razem z ówczesnym prezesem Apoloniuszem Tajnerem powierzyli mu misję odbudowy pozycji polskich skoków. Nie tylko na podstawie imponujących wyników letniego Grand Prix w Wiśle można powiedzieć, że Małysz trafił w „dziesiątkę” – pisze dziennikarz Interii Michał Białoński.
Fiasko ubiegłego sezonu polskich skoczków, których honor uratował tylko brązowy medal olimpijski Dawida Kubackiego, wywołało największy kryzys dyscypliny od lat. Wszyscy liderzy byli zagubieni, nawet tercet mistrzów świata: Kamil Stoch, Piotr Żyła, Kubacki. Momentami formą bronił się tylko Żyła, przebłyski miał Paweł Wąsek. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata najwyżej notowany Żyła był dopiero 14., w drugiej „dziesiątce” zmieścił się jeszcze 19. Stoch, Kubacki był dopiero 27.
Technicznie wszyscy byli zagubieni, nikt, na czele z trenerem Doleżalem, nie wiedział, na czym polegają błędy i jak je naprawić. Z przygotowaniem fizycznym kadra była również na bakier. Czarę goryczy przelała krytyka pod adresem związku, jaką ostro wyrazili liderzy Stoch, Żyła, Kubacki, za sposób zwolnienia Doleżala.
ZOBACZ TAKŻE: Adam Małysz: Celem podstawowym jest sezon zimowy
Dyrektor Małysz poczuł się zdradzony, w pośpiechu opuścił Słowenię, gdzie, podczas zawodów kończących sezon 2021/2022, skoczkowie przypuścili atak na PZN.
Ważyły się losy skoków. Ów kryzys mógł przekreślić dwie ważne sprawy. Adam Małysz nie był wtedy przekonany do przejęcia schedy po prezesie Tajnerze. Podobnie jak Thomas Thurnbichler, z którym trwały intensywne negocjacje, nie był przekonany do pracy w Polsce. A nawet, po awanturze wybuchłej po zwolnieniu Doleżala, już z tego pomysłu zrezygnował.
A sam Adam znalazł argumenty, które spowodowały, że przejęcie prezesury zaakceptowały jego żona Izabela i córka Karolina.
Thurnbichler zadebiutował imponująco w roli trenera Polaków. Podczas minionego weekendu byli klasą dla siebie, rywalizowali głównie ze sobą. Kwalifikacje wygrał Żyła, w sobotnim konkursie Kubacki wyprzedził Stocha, a w niedzielnym Stoch Kubackiego i Jakuba Wolnego. Polskie podium i pierwsza sytuacja w historii, gdy dwóch Polaków jest współliderami klasyfikacji generalnej letniego Grand Prix.
W sobotę mieliśmy siedmiu Polaków w „dziesiątce”. Przypomniała się złota era Stefana Horngachera.
- W niedzielę walczyłem również o zwycięstwo, by mieć dublet, przegrałem jednak z Kamilem, więc serce nie kłuje tak mocno, jakbym przegrał z kimś spoza naszej drużyny – powiedział mi Dawid Kubacki.
Oczywiście należy wziąć poprawkę na fakt, że z całej czołówki ostatniego PŚ u źródeł królowej polskich rzek stawił się tylko Karl Geiger, który walczył ambitnie. Nawet na jego tle nasi prezentowali się wyśmienicie.
Trafionym pomysłem był powrót do podziału na kadry A i B, o co apelował doświadczony trener Kazimierz Długopolski. Czwarty w sobotnim konkursie Maciej Kot, czy dziewiąty Aleksander Zniszczoł naciskają na wielką piątkę Stoch, Żyła, Kubacki, Wolny, Wąsek. Również Andrzej Stękała, Jan Habdas, Kacper Juroszek i Tomasz Pilch pokazali momenty, które dały nadzieję.
Najważniejsze, że Thurnbichler natchnął naszych skoczków nową energią, potrafił ich skonsolidować, wskazać kierunek rozwoju. Po letnich skokach w Wiśle-Malince na zimę możemy oczekiwać ze spokojem. Najwyraźniej austriacka receptura szkoleniowa służy Polakowi.
Przejdź na Polsatsport.pl