"Ja będę pomagać innym, a ty będziesz o mnie dbał". Kim była Kamila Skolimowska?
Kamila Skolimowska była najmłodszą polską mistrzynią olimpijską w historii. Mając niespełna 18 lat sięgnęła po złoto w Sydney w 2000 roku w konkurencji rzutu młotem. Zmarła tragicznie 13 lat temu podczas zgrupowania w Portugalii. Jakim była człowiekiem, dlaczego nigdy nikomu nie odmawiała pomocy – opowiada Marcin Rosengarten, dziennikarz, partner życiowy Skolimowskiej, a teraz menedżer lekkoatletycznych gwiazd.
W sobotę o 16:00 rozpocznie się część główna Memoriału Kamili Skolimowskiej w Chorzowie, który po raz pierwszy został wpisany w cykl Diamentowej Ligi. Start zapowiedziało kilkunastu złotych medalistów niedawnych mistrzów świata w amerykańskim Eugene. Jedną z najważniejszych konkurencji będzie rzut młotem – i ze względu na Kamilę Skolimowską, i ze względu na mocną obsadę tych konkursów. Wystartują m.in. mistrz olimpijski i mistrzowie świata Wojciech Nowicki oraz Paweł Fajdek. Transmisja w Polsacie Sport, komentować będą Artur Partyka i Adam Kszczot.
Przemysław Iwańczyk: Przyznasz, że to dość smutna ironia losu, że zaledwie kilka dni przed Memoriałem Kamili Skolimowskiej, który pod raz pierwszy odbywa się w randze Diamentowej Ligi, dowiedzieliśmy się o śmierci znakomitego legendarnego trenera polskich młociarzy Czesława Cybulskiego.
Marcin Rosengarten: Tak rzeczywiście jest. Pan trener Cybulski był wychowawcą wielu polskich gwiazd tej konkurencji. Spod jego ręki wyszli Anita Włodarczyk, Szymon Ziółkowski, także Kamila miała pewien epizod. To dodatkowo skłania całe środowisko, by podczas sobotniego mityngu poświęcić rzutowi młotem więcej czasu. Trener Cybulski zrobił wszystko, by polska szkoła tego sportu była na świecie znana i szanowana, a z każdej imprezy przywoziła medale.
Nigdy dość mówić o takich postaciach, tak jak nigdy dość wspominać Kamilę Skolimowską. Nie chcę rozdrapywać w Tobie przykrych wspomnień, ale zapytam, czy pamiętasz tamten tragiczny dzień w lutym 2009 roku?
Pamiętam ten dzień doskonale, zmienił on całe moje życie. Gdyby nie śmierć Kamili, z pewnością byłbym w zupełnie innym miejscu, może zajmowałbym się innymi rzeczami. Z reguły po tylu latach pamięta się strzępy wydarzeń lub nawet w głowie jest zupełna pustka, ale w tym wypadku potrafię wszystko precyzyjnie odtworzyć. Począwszy od porannych serwisów informacyjnych, które przygotowywałem i prowadziłem dla Programu 1 Polskiego Radia. Później standardowo poszedłem się przespać, odrabiając zarwaną z powodu pracy noc, o 12 miałem ostatni serwis, po którym jechałem do Częstochowy na kolejny mecz siatkarzy z tego miasta w europejskich pucharach. Pamiętam, że była wtedy straszna zawierucha, sypało śniegiem niemiłosiernie. Kama wychodziła na popołudniowy trening, pamiętam prowadzoną z nią korespondencję z samochodu. Była 16, może 16.30. Ostatni SMS, jakiego dostałem od niej, brzmiał: „Uważaj na siebie, daj znać, kiedy dojedziesz, szerokiej drogi, pamiętaj, że Cię kocham”… To była ostatnia wiadomość.
Pamiętasz, jak tworzyła się relacja między Wami?
Zaczęło się bardzo słabo, to była skomplikowana sytuacja, moja wielka gafa otworzyła naszą relację. Wydawało się niemożliwe, by miała ona ciąg dalszy. Będąc początkującym dziennikarzem Radia Katowice przyjechałem do Warszawy na Memoriał Janusza Kusocińskiego. Kama była pierwszą wielką gwiazdą ze środowiska lekkoatletycznego, z którą miałem przeprowadzić wywiad. Szczerze mówiąc nikt z wielkich postaci sportu nie chciał wtedy ze mną rozmawiać, mało komu chciało się rozmawiać z przedstawicielem lokalnej rozgłośni. Długo dobijałem się, by z kimkolwiek umówić się na taką rozmowę. Kama odebrała telefon. Rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali dziesięć lat, a nawet dłużej. „Nie ma problemu, panie redaktorze. Będę na Memoriale, choć nie będę rzucała z powodu kontuzji. Porozmawiamy. Chętnie się umówię” – to usłyszałem. Przyjechałem do Warszawy, wszystko było przygotowane, pamiętam, że Kama przygotowała zaciszne miejsce, by rozmowa spełniała radiowe standardy. Jeszcze w pociągu szykowałem się do tego wywiadu. Pomyślałem sobie, że skoro to moja pierwsza taka rozmowa, to muszę jakoś zabłysnąć. Musi być show, trzeba się pokazać, nie można zadawać prostych pytań.
Zacząłem tak: jak to jest, że mistrzyni olimpijska niczego nie wygrała? Później dopytywałem, z czego wynikają problemy złotej medalistki z Sydney. Kama popatrzyła na mnie i cierpliwie odpowiadała, że w sporcie różnie bywa, przychodzą dołki, kontuzje, itd. Było mi mało. Pomyślałem, że nawet Kamila Skolimowska nie będzie robiła ze mnie wała i jak skończony baran drążyłem dalej. Drugie pytanie brzmiało: jak to jest, że tak utytułowana i doświadczona zawodniczka ma tyle kontuzji? Z czegoś to przecież wynika, może zły trening?
To pytanie właściwie zakończyło naszą rozmowę. Pamiętam jej wzrok, a mnie wstyd za te słowa do dziś, choć minęło 18 lat. Ona była spokojna, patrząc z politowaniem odparła, że są dziennikarze, którzy znają się na sporcie i tacy, którzy nie mają o nim pojęcia. I dodała, że skoro ma do czynienia z tym drugim, to musiałaby wyjaśniać cały sport od początku. Wiedziałem, że to nie tylko nie pozwoli mi porozmawiać więcej z Kamilą, ale także z innymi sportowcami. Na trzy kolejne pytania odpowiadała zdawkowo „tak”, „nie”, „nie wiem”.
Skracając tę historię Kama miała wybitną niepamięć do imion i nazwisk. Odczekałem dobry rok, mając wszystkiego dość, w ogóle nigdzie się nie wychylałem. Pojawiła się kolejna okazja, Kama pobiła rekord Polski. Postanowiłem, że zadzwonię, żeby chociaż wyjaśnić tamtą niefortunną sytuację. Odebrała telefon. Byłem w szoku. W tym większym, że nie zareagowała, kiedy się przedstawiłem. Po prostu zapomniała jak się nazywam. Umówiliśmy się w warszawskim centrum handlowym Arkadia, siedziałem w jej ulubionej cukierni. Patrzę, jedzie ruchomymi schodami w moim kierunku. Spotkaliśmy się wzrokiem, zapamiętam to spojrzenie na całe życie. Była z koleżanką, Wiolą Potępą [dyskobolką – red,], powiedziała do niej: „wszyscy, tylko nie on”. Nie miała już wyjścia, podeszła, znów zacząłem od przeprosin. Po mistrzostwach świata w Goeteborgu w 2006, gdzie wywalczyła brąz, znów zaprosiłem ją na kawę w ramach tych przeprosin. Tak to się potoczyło…
Da się zróżnicować opowieść o Kamili Skolimowskiej sportsmence i zwyczajnym człowieku?
Nie da się, bo to dwie te same postaci. Kama taka sama była na co dzień, jak podczas zawodów o najwyższą stawkę. Zawsze uśmiechnięta, zawsze pomocna, dusza towarzystwa. Nie pamiętam, by cokolwiek robiła na pokaz, niezależnie od tego, czy wychodziło jej w sporcie, czy akurat miała jakiś kryzys. Miałem wrażenie, że ona nie urodziła się po to, by zdobywać medale, choć po nie sięgała, ale po to, by pomagać ludziom. Jej życiową dewizą było pomaganie, niezależnie od momentu kariery, w jakim się akurat znajdowała. Nie przypominam sobie sytuacji, by komukolwiek odmówiła. Byłem nawet na to wkurzony. Siedzieliśmy kiedyś w domu, była kontuzjowana, zmagała się już z zakrzepicą, była zmęczona, ale zadzwonił któryś ze znajomych. Poprosił o pomoc w przewiezieniu czegoś. Zerwała się z łóżka, poleciała, a kiedy wróciła, zapytałem, kiedy w końcu zacznie dbać o siebie. Spojrzała na mnie swoimi pełnymi miłości oczami i mówi: „Od tego mam ciebie. Ja będę pomagać innym, a ty będziesz o mnie dbał”. Nigdy więcej nie zadałem już tego pytania.
Chcesz powiedzieć, że Kamila nie przywiązywała wagi do sukcesów sportowych? Że były one przy okazji?
To nie tak. Chciała wygrywać, miała w sobie gen zwyciężczyni, ale zdawała sobie sprawę, jaki jest sport. Że przynosi rozczarowania i kontuzje, ale w tym wszystkim trzeba być człowiekiem. Po trupach do celu – to nie była dewiza Kamy.
Mam wrażenie, że Kamila Skolimowska była jednym z niewielu sportowców świadomych swojej drogi.
Kama żyła bardzo szybko, wszystko robiła bardzo szybko, także postępy w sporcie, co zawdzięczała genom. 99,99 proc. ludzi na świecie nigdy nie doświadczy tego, czego dokonała Kamila w wieku 18 lat, sięgając w Sydney po olimpijskie złoto. Możemy sobie tylko wyobrazić, z jakim napięciem, presją i oczekiwaniami musiała się przez to mierzyć. Trudno dziś znaleźć sportowca, który byłby w podobnej sytuacji i opowiedziałby, z czym się mierzy. To jedna z największych zagadek, jakie pozostaną na zawsze.
Nie masz wrażenia, że po śmierci Kamili Skolimowskiej ludzie odpowiedzialni za zdrowie i życie sportowca nie bagatelizują nawet najmniejszych niepokojących objawów, że to, co wydarzyło się w 2009 roku zmieniło na zawsze tzw. protokół bezpieczeństwa?
Zdecydowanie. Wiele zmieniło się pod tym względem. Słyszeliśmy w poprzednich latach, jak wielu sportowców zmagało się z zakrzepicą i na szczęście została ona wykryta dużo wcześniej niż u Kamili czy innej młociarki Joanny Fiodorow. Kiedy lekarz przyjmował Asię, przypomniał sobie przypadek Kamili, natychmiast wysłał ją na badania. Dzięki tak szybkiej reakcji, Asia jest teraz z nami. Jeśli odejście młodego człowieka, jakim była Kama, można nazwać zwycięstwem, to w tym wypadku jest to, że na jej przykładzie ratuje się innych.
Jak Kamila Skolimowska zapisała się we wspomnieniach obecnych gwiazd lekkoatletyki?
Mocno. I Anita Włodarczyk, i Wojtek Nowicki, który złoty medal olimpijski zdobyty w Tokio zadedykował Kamie. Wojtek znał Kamę tylko przez chwilę, będąc na początku swojej drogi. Podczas ich rozmowy, powiedziała mu: „Pamiętaj, musisz ciężko pracować, być systematyczny i wierzyć w siebie. Dopiero wtedy będziesz mistrzem”. Wziął sobie te słowa do serca, mimo że był młodym chłopcem, a ona uznaną już zawodniczką. Podczas tej rozmowy traktowała go jak najważniejszą osobę na świecie. Taka była.
Czujesz podniosłość sobotniego wydarzenia, jakim będzie Memoriał Kamili Skolimowskiej w randze Diamentowej Ligi?
Generalnie robimy wszystko, by ten memoriał rósł w siłę. Wszystko, co robimy podczas tych zawodów, robimy dla Kamy. Nie ukrywam, że zawsze od tego zaczynamy. Od słów: czego życzyłaby sobie Kama. To nas niesie, z tego czerpiemy siłę.
Przejdź na Polsatsport.pl