Cezary Kowalski: Lech Poznań może znów grać dobrze, potrzebny jest mu tylko trener klasy Papszuna
Na dziesięć meczów w europejskich rozgrywkach (łącznie z ubiegłoroczną edycją) Raków Częstochowa w dziewięciu nie stracił gola. To musi budzić szacunek i nadzieję, że także ostatniego rywala na drodze do fazy grupowej Ligi Konferencji (Slavię Praga) drużyna Marka Papszuna pokona. Po zwycięstwie w rewanżu nad Spartakiem Tranava (1:0) patrząc czysto matematycznie, start wicemistrzów Polski był najlepszym początkiem polskiej drużyny w pucharach od lat.
Jasne, że to dopiero eliminacje, a rozgrywki to trzecia liga europejska (dla przypomnienia: Legia w ubiegłym sezonie grała w fazie grupowej Ligi Europy), ale widać w ekipie z Częstochowy pewien ład, porządek, organizację gry i bardzo dobrą defensywę. A wydaje się, że na dziś tylko dzięki tym przymiotom jakikolwiek polski zespół może coś zwojować.
Lech, który pokonał w rewanżu Vikingura z Islandii 4:1, to mimo zwycięstwa bałagan. Miotanie się, nerwowość, brak pomysłu. Gdybyśmy patrzyli na sam wynik, to nie ma się do czego przyczepić. Mistrzowie odrobili przecież z nawiązką straty z pierwszego spotkania (wtedy było 0:1), ale jednak śledzenie boiskowych poczynań zespołu, sposobu gry, a właściwie jego braku i okoliczności tego zwycięstwa, wywoływały ból zębów.
ZOBACZ TAKŻE: "Lokomotywa" dojedzie do grupy na oparach? Przed piłkarzami Lecha dwa tygodnie "prawdy"
Nie potrafić dowieść awansu w ciągu 90 minut, prowadząc 2:0, mając 30 sekund do końca i piłkę przy nodze w polu karnym przeciwnika, to już zakrawa na specyfikę amatorskich spotkań rozgrywanych gdzieś przez kumpli na Orliku. A Lech tego dokonał, tracąc gola i zmuszając się do dogrywki.
Złośliwcy kpili, że Vikingur zrobił się w niej senny i przegrał, bo było bardzo późno, a Islandczycy o tej porze już dawno śpią, bo na rano wstają do normalnej pracy. To przecież drużyna półamatorska, składająca się pracowników poczty, kelnerów, nauczycieli wychowania fizycznego itp.
Z budżetem nawet czternastokrotnie mniejszym niż klub z Poznania.
Mimo awansu niesmak pozostał, rozżaleni kibice przestali dopingować, internauci drwili na całego. Lech stał się synonimem tradycyjnej słabości polskiej piłki klubowej w zderzeniu z nawet trzecią ligą europejską.
Przejdź na Polsatsport.pl