Cezary Kowalski: Nowi koledzy Roberta Lewandowskiego wolą strzelać sami
W pierwszym poważnym meczu w Barcelonie Robert Lewandowski boleśnie przekonał się, że Bundesliga i liga hiszpańska to nie to samo. Mówiąc bez ogródek, o wiele trudniej będzie mu o bramki dla Barcy niż dla Bayernu Monachium przez ostatnie lata.
Jasne, że mecz z Rayo Vallecano (wstydliwe dla Barcy 0:0) to dopiero przetarcie, szalony prezydent klubu Joan Laporta wrzucił tak wiele grzybów do barszczu, że nie miało to prawa zadziałać błyskawicznie, ale... czy istnieją realne przesłanki, że za chwile będzie dużo lepiej?
ZOBACZ TAKŻE: Joan Laporta. Hazardzista, który sprzedał dom, aby kupić meble czy kandydat do nagrody Nobla?
Przede wszystkim w sobotnim meczu na Camp Nou widać było wyraźnie, że nowi koledzy Lewandowskiego nie zamierzają traktować go z jakąś wyjątkową atencją, grać wyłącznie na niego, do czego przyzwyczajony był w Monachium. Nie dlatego, że są nieufni czy nie lubią Polaka. Po prostu sami chcą strzelać. Mowa przede wszystkim o Ousmane Dembele i nowym Raphinhi. Owszem, ustawieni byli po bokach i od czasu do czasu zagrywali piłkę do środka, ale była to kropla w morzu potrzeb RL9.
Na 44 dotknięcia piłki Robert 13 razy ją tracił. Strzelał czterokrotnie, tylko raz celnie, miał tylko 68 procent celnych podań, bardzo rzadko dostawał piłkę w polu karnym. Większość tych kontaktów miało miejsce bardzo daleko od bramki przeciwnika, bo napastnik pozyskany za 50 mln euro musiał cofać się bardzo głęboko, aby poszukać piłki.
W najlepszych czasach fantastyczną robotę dla Leo Messiego wykonywali w Barcelonie dwaj boczni obrońcy Jordi Alba i Dani Alves. Dziś Alba jest cieniem samego siebie i został przez Xaviego zmieniony, a na prawej stronie grał Ronald Araujo, który jest nominalnym środkowym obrońcą i nie ma nawyków, aby biegać po skrzydle i obsługiwać linię ataku.
Wchodzący w drugiej połowie na tę pozycję Sergi Roberto, też gra w obronie z konieczności, bo przecież kiedyś był ściągany jako środkowy pomocnik. Czyli na boki obrony Robert też tak naprawdę nie mógł liczyć.
A młodzież na środku Pedri i Gavi? Owszem, bywają genialni, ale liczenie na to, że z ich podań Robert się wyżywi i strzeli ze czterdzieści goli w sezonie może okazać się zbyt optymistyczne.
O tym, że niekoniecznie od razu Polak będzie odgrywał taką centralną rolę w drużynie jak w Monachium może też świadczyć fakt, że ani razu nie wykonywał rzutu wolnego, a potrafi to robić i ewidentnie przynajmniej w jednym wypadku miał na to ochotę. Tymczasem do piłki podszedł młokos, ale wychowanek Bracy, Ansu Fati.
Reasumując: nasz as nie ma obok siebie gorszych zawodników niż w Monachium, ale innych. Nie tak skłonnych i gotowych, aby być serwisem dla niego. A jak wiadomo nie jest typem Messiego, w którego buty ma wejść. Nie przejmie piłki na środku i nie przedrybluje pięciu obrońców.
Druga rzecz to drużyna rywali. Przeciętne przecież Rayo naprawdę potrafiło bronić. Podobnie jak przynajmniej połowa drużyn w La Liga, z firmowym w przykładem defensywnej gry Atletico na czele. Wydaje się, że w Bundeslidze aż tak wielu bardzo dobrze broniących zespołów nie ma. I tu w związku z tym też rośnie skala trudności dla Lewandowskiego
Przed rozpoczęciem sezonu w Barcelonie był chaos. Słynne dźwignie finansowe Joana Laporty, pozyskiwanie pieniędzy w ostatniej chwili, transfery, spekulacje. Zdążą zarejestrować zawodników czy nie zdążą? I mniej więcej taki sam rozgardiasz panował na boisku w meczu z dysponującym dwadzieścia razy mniejszym budżetem Rayo. Mało tego, to goście przeprowadzili bardziej konkretne akcje i mogli ten mecz wygrać, ośmieszając wielki projekt Laporty.
Xavi, który ma na razie bardzo mizerne doświadczenie trenerskie, został zarzucony gwiazdami światowej piłki nożnej i teraz będzie musiał je namówić, aby zechciały pograć z tą najbardziej kosztowną.
Miejmy nadzieję, że do nich dotrze...
Przejdź na Polsatsport.pl