Michał Białoński: Rozregulowana Barcelona. „Lewy” jak w reprezentacji
Jeśli komuś się wydawało, że Robert Lewandowski w pojedynkę zbawi Barcelonę, ten musiał się w sobotę srodze rozczarować. Jeśli należycie nie funkcjonuje zespół, to nawet taki as jak RL9 jest bezradny. Momentami przypominały się niektóre mecze reprezentacji Polski, w których „Lewy” jest pozbawiony sytuacji strzeleckich – pisze dziennikarz Interii Michał Białoński.
W sobotni wieczór na Camp Nou Robert Lewandowski miał raptem jedną sytuację, gdy chybił lewą nogą. To za mało. Barcelona nie miała armat, choć po letnich transferach wydawało się, że dysponuje największym piłkarskim arsenałem na świecie. Oddała zaledwie sześć strzałów na bramkę Rayo. Real Madryt, z którym zawsze będziemy ją porównywać, trafił w bramkę Almerii aż 15 razy, choć był zaledwie cztery dni po meczu o Superpuchar Europy, w którym pokonał 2-0 Eintracht.
Barcelona była rozregulowania w wielu sferach. Również w tej mentalnej. Sam Xavi Hernandez narzekał, że zbyt wielka presja ciążyła na zespole. Bardziej bym poszedł w innym kierunku. Po rozgromieniu Pumas w Pucharze Gampera zespół mógł liczyć na równie efektowny początek La Liga. Dlatego mógł być aż za bardzo uspokojony, pewny swych możliwości ofensywnych.
ZOBACZ TAKŻE: La Liga: Real Madryt odrobił stratę i wygrał z beniaminkiem
Tymczasem dysponujące znacznie skromniejszym potencjałem Rayo Vallecano było znakomicie przygotowane do meczu pod każdym względem: mentalnym, taktycznym i fizyczny. Podopieczni Andoniego Iraoli wyszli jak na bitwę. Po mistrzowsku się przesuwali w bloku obronnym, osaczając będącego przy piłce rywala. Co więcej, po kontrach potrafili stworzyć lepsze okazje niż Barca.
Klub z południa Madrytu wykorzystał fakt, że sędzia Hernandez nie chciał dawać łatwych karnych gospodarzom, bo gdyby trzymał się reguł gry, to co najmniej jedno przewinienie – Isiego Palazona, bądź Pathe Cissa, na Lewandowskim, zamieniłby na „jedenastkę”.
Barcelona i Robert stali się w ten sposób pierwszymi ofiarami nowej interpretacji rzutów karnych w La Liga. Szef projektu VAR hiszpańskiej ekstraklasy Clos Gomez ogłosił tuż przed sezonem, że rzut karny jest dyktowany za „jasne i oczywiste spowodowanie upadku”, a zawodnicy za „lekki kontakt” nie będą karani.
W ten sposób liga uchodząca za techniczną dopuszcza do zachowań takich, jak to Palazona, który zupełnie nie interesował się tym, gdzie po rzucie rożnym leci piłka, tylko łapał w pół Lewandowskiego, a i tak nie został za to ukarany. Tak oto do futbolu wprowadzamy elementy rugby.
Natomiast Barcelona ma takie armaty w ofensywie, że powinna sobie poradzić nawet bez bramek z rzutów karnych. Tymczasem nie radziła sobie zupełnie na skrzydłach. Po akcjach Ousmane’a Dembele, którymi czarował w USA, czy Pucharze Gampera, nie było śladu. Nie lepiej na drugiej flance prezentował się Raphinha. Skrzydłowi nie mieli żadnego wsparcia bocznych obrońców. Można się było łapać za głowę, widząc bezpłciowego w przodach Jordiego Albę. Piłkarza, który przez lata słynął z ofensywnych wycieczek. Nie ma się co dziwić, że klub zaczął analizować przyczyny jego słabszej dyspozycji.
Z akcji Ronalda Araujo na prawej stronie też nic nie wynikało.
Blaugranie brakowało cierpliwości w rozgrywaniu ataków pozycyjnych. Widząc jej szamotaninę w ataku pozycyjnym, człowiek tęsknił za szybkimi zmianami kierunków ataku, przyspieszeniami w rozgrywaniu piłki. A przede wszystkim wprowadzeniu w pole karne Rayo dostatecznej liczby piłkarzy. Prze to na ogół proporcje w „szesnastce” gości wynosiły trzech do jednego. Przy takim układzie sił można zniwelować każdą przewagę techniczną przeciwnika.
Tą prostą konstatacją – o wprowadzaniu wystarczających sił w „szesnastkę” - Juergen Klopp odmieniła kiedyś Borussię Dortmund, z polskim triem w składzie. Teraz musi do niej dojść Xavi.
Wobec tych wszystkich problemów Robert Lewandowski w drugiej połowie meczu z Rayo wcielał się już bardziej w rolę pomocnika, by wspomóc zespół w kreowaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Przypominały się koszmary z meczów reprezentacji Polski, jak choćby ostatniego meczu z Belgią, w którym „Lewy” był odcięty i sam jak palec pod bramką rywala.
W sobotnim starciu, po indywidualnej akcji Roberta na prawym skrzydle, udało się stworzyć namiastkę sytuacji bramkowej.
Bohaterem meczu miał zostać Lewandowski. Wybrano na niego jednak innego –ski – Stole Dimitrievskiego. Oczywiście, Macedończyk nie puścił bramki, ale nie widziałem jego niebotycznej interwencji. Dla mnie bohaterem był trener Andoni Iraola. Nie dość, że „przeczytał” taktycznie Barcę, to jeszcze swoim sposobem gry, całkowicie ją zdezaktywował.
Na miejscu Barcy wybiłbym sobie z głowy sprzedawanie Frenkiego de Jonga. To dziś jej najlepszy rozgrywający, choć lansowanie talentu Pedriego się lepiej w Katalonii sprzedaje.
Xavi Hernandez ma kim rotować. Ansu Fati na skrzydle w pół godziny zrobił więcej zagrożenia niż Dembele z Raphinhą. Pierre-Emerick Aubameyang też potrafi ożywić ofensywę. Do niedzieli Barca ma wystarczająco dużo czasu, by odmienić swą grę. W wyjazdowym starciu z Realem Sociedad San Sebastian zobaczymy, czy się jej udało.
Przejdź na Polsatsport.pl