Bożydar Iwanow: Barca w budowie. Załoga Realu gotowa od dawna
Pomruk rozczarowania przemknął przez Camp Nou i … Polskę, po pierwszym meczu La Liga w wykonaniu Barcelony i Roberta Lewandowskiego. Efektowny okres przygotowawczy, realizacja wielkich transferów z naszym napastnikiem na czele plus rozbicie meksykańskiego UNAM Pumas przed tygodniem 6:0 w spotkaniu o trofeum Joana Gampera rozbudziły nadzieje kibiców i ekspertów, że w Katalonii tworzy się nowy potwór nie tylko hiszpańskiego podwórka.
No właśnie – tworzy się. I na to słowo należy położyć największy nacisk. „Barca” jest w budowie, która może jeszcze jakiś czas potrwać. A i tak wcale nie ma pewności, że konstrukcja będzie tak stabilna jak ta z Santiago Bernaebeu.
Kreowany na jednego z kandydatów do spadku Rayo Vallecano miał być idealnym rywalem na początek i rozruch nowej maszyny. Trzech nowych ludzi pojawiło się w wyjściowej jedenastce Xaviego – poza „Lewym” środkowy obrońca Andreas Christensen oraz zwycięzca okresu przygotowawczego Raphinha. Perfekcyjne połączenie brazylijskiego skrzydłowego z Polakiem z „pre-seasonu” przestało nagle funkcjonować, co gorsza sporo zakłóceń było też na linii Lewandowski-Pedri. Dodając do tego mniejszą niż w meczach towarzyskich swobodę Ousmane Dembele, jak również znany już patent z „zaplastrowaniem” Sergio Busquetsa, który skutecznie zastosował kiedyś w Lidze Europy trener Eintrachtu Oliver Glassner i siła faworyzowanego zespołu została zaburzona..
ZOBACZ TAKŻE: Białoński: Rozregulowana Barcelona. „Lewy” jak w reprezentacji
Potencjał drużyny jest tak duży, że z ławki cały mecz obserwowali jeszcze Ferran Torres, Memphis Depay i Gerard Pique, a w kadrze nie znalazł się jeszcze Jules Kounde. Jeżeli za chwilę do drużyny miałby dołączyć jeszcze jeden „kozak” (a mówi się również o „dwóch”) utrzymanie tego gwiazdozbioru w ryzach będzie jednym z najtrudniejszych zadań wciąż niedoświadczonego jeszcze trenera. Za tydzień Barcelona udaje się do San Sebastian, gdzie poprzeczka może być zawieszona jeszcze wyżej niż teraz.
Tymczasem Real ciągle ma się dobrze. Tylko trzy mecze sparingowe (przy sześciu Barcy!) wystarczyły by wejść w sezon od dwóch zwycięstw. W Helsinkach „stara” drużyna sięgnęła po Superpuchar Europy, bo Carlo Ancelotti wie o hierarchii i dał satysfakcję występu od pierwszej minuty tej samej jedenastce, która rozpoczęła finał Ligi Mistrzów na Stade De France. W niedzielę w Almerii zaczął rotować – posadził na ławce Edera Militao, Davida Alabę, Lukę Modrića i Casemiro, ale gdy niespodziewanie szybko „zdrzemnął” się nowy stoper Antonio Rudiger drużyna znalazła się w tarapatach. Trwoga? A gdzie tam… Wystarczyło by na placu pojawili się Modrić, Alaba czy … nawet Hazard – i maszyna zaczęła pracować. Chorwat z Belgiem – i Karimem Benzemą – wypracowali wyrównującego gola. Zwycięskiego strzelił sam Austriak – w pierwszym dotknięciu piłki – bo zaraz po zmianie perfekcyjnie uderzył z wolnego.
Rudiger, Aurelien Tchoumani czy zakładający już rok białą koszulkę Eduardo Camavinga przekonali się, że dopiero wejście „starej załogi” na pokład spowoduje, że tym pełnym trofeów statkiem przestanie bujać. I to jest ta – wcale nie subtelna – różnica między Barceloną, a „Królewskimi”. Jasne, że jeszcze za wcześnie by kreślić konkretne prognozy, tym bardziej, że ze względu na listopadowo-grudniowe Mistrzostwa Świata sezon będzie inny niż wszystkie dotychczas. Ale mimo to nie boję się już dziś powiedzieć, że Real znów będzie wielki. „Barcie” potrzeba czasu i pracy. A nie kolejnego „gwiazdora”, bo w tej dyscyplinie ciągle gramy w jedenastu luda.
Przejdź na Polsatsport.pl