Marian Kmita: Ary Graca musi się już zacząć martwić
Ruszyły polsko-słoweńskie mistrzostwa świata w siatkówce mężczyzn. Impreza odebrana Rosji, z powodu jej agresji na Ukrainę, nie od razu jednak trafiła do Polski i Słowenii. Światowa federacja siatkarska długo głowiła się nad tym, komu powierzyć zaszczytne, ale i bardzo trudne zadanie.
Czasu bowiem było bardzo mało, a krajów, które udźwignęłyby organizacyjny, a przede wszystkim finansowy ciężar takiego wydarzenia, jest na świecie niewiele. Musisz bowiem wiedzieć drogi Czytelniku, że w odróżnieniu od piłkarskiego Euro UEFA czy mundiali organizowanych przez FIFA, imprezy siatkarskie są mocno deficytowe i na pomoc światowej federacji nie mają co liczyć. Odwrotnie, żeby mieć taki siatkarski mundial u siebie, należy wpłacić do kasy FIVB nie tylko liczoną w dziesiątkach milionów euro licencyjną opłatę, ale wziąć też na siebie 100% kosztów organizacji imprezy.
ZOBACZ TAKŻE: Marian Kmita: Wszystkie atrybuty są po naszej stronie
Sprawa nie była zatem łatwa, ale dzięki mocnemu zaangażowaniu Rządu RP (zupełnie inaczej niż w 2014 roku) i osobistej aktywności właściciela Polsatu – prezesa Zygmunta Solorza, prezydent FIVB Ary Graca nie zastanawiał się długo. Pozostawało tylko jeszcze odpowiedzieć na pytanie, z kim Polska będzie dzielić ciężar postrosyjskiego mundialu. Aplikacje złożyli i Włosi, i Francuzi, ale ich federacje, choć mają świetnych siatkarzy - groszem nie śmierdzą. I nic w tym dziwnego, bo jeśli informacje o sukcesach francuskich siatkarzy są publikowane w „L’Equipe” na stronach od 37-42, to znaczy, że kibiców nad Sekwaną rajcują zdecydowanie inne sporty.
Nie lepiej we Włoszech. Raport z ostatniego finału siatkarskiej Ligi Narodów rozgrywanego w Bolonii można było w trzech głównych sportowych dziennikach zaczynać szukać od strony nr 35. Może nam wydawać się to dziwne, ale tak naprawdę jest. Dlatego Włochy i Francja szybko odpadły z tego wyścigu, a została – paradoksalnie najbardziej krucha w tym towarzystwie - Słowenia. Tam też znalazły się satysfakcjonujące FIVB pieniądze na licencję i organizację meczów czterech grup w pierwszej fazie turnieju. Władze FIVB świadome też tego, że cały ten wysiłek Polski i Słowenii nosi znamiona bardziej akcji ratunkowej, niż wypasionej i starannie przygotowanej imprezy na miarę naszych mistrzostw z 2014 roku, bardzo okroiły turniej, zmniejszając liczbę mundialowych meczów, w porównaniu do poprzednich mistrzostw, aż o połowę.
I tak, w piątek ruszyły mistrzowskie zawody w obu krajach, i o ile w Polsce zgodnie z uzasadnionymi przewidywaniami mamy prawdziwe siatkarskie święto, to już widać, że w Słowenii tej celebry nie będzie. Każdy, kto miał przyjemność w piątkowy wieczór oglądać w katowickim Spodku, lub choćby siedząc przed telewizorem, mecz Polaków z Bułgarami, musi być usatysfakcjonowany rozmachem widowiska. Kto jednak widział w sobotę mecz z Lublany rozgrywany przez Brazylijczyków i Kubańczyków, musi czuć się nieswojo, bo choć spotkanie było niezwykle emocjonujące i stało na bardzo wysokim poziomie sportowym, to na trybunach było mniej widzów niż graczy na boisku.
Nic zatem dziwnego, że kiedy podczas meczu Ukraina – Serbia telewizyjne kamery pokazywały Ary Gracę, siedzącego samotnie w loży honorowej katowickiej areny, jego mina nie była tęga. Nie mógł być zadowolony, bo już gołym okiem widać, że ten mundial nie nawiąże do rozmachu poprzednich - z powodów, o których trzeba napisać osobno i obszernie w innym czasie.
A propos zaś samego meczu Ukrainy z Serbami, to wszyscy wiązali wielkie nadzieje, że oprócz siatkówki na wysokim poziomie, będzie to polityczna manifestacja Ukraińców wspierających nie tylko swoją reprezentację, ale i rodaków walczących w ich kraju z rosyjskim okupantem. Tak było przecież całkiem niedawno na stadionie ŁKS-u, gdzie swoje mecze w eliminacjach do piłkarskiej Ligi Mistrzów rozgrywało Dynamo Kijów. Tym razem jednak Spodek wypełnił się ledwie w jednej trzeciej i to nie samymi Ukraińcami. I nie ma co mieć do nich pretensji. To tylko kolejny znak, że dla Ukraińców siatkówka znaczy mniej więcej tyle, co dla Włochów i Francuzów. I w wielu „siatkarskich” krajach, zupełnie inaczej niż w Polsce, jest daleko za futbolem.
Na szczęście dla imprezy pod szyldem FIVB, w naszym kraju siatkówka to wciąż prawdziwa, sportowa religia. Przekonałem się o tym podążając na piechotę na mecz z Bułgarami. I wszystko było tak samo, jak mniej więcej dwadzieścia lat temu. Biało-czerwony tłum sunął do Spodka obok Pomnika Powstańców Śląskich identycznie, jak na pierwsze mecze Ligi Światowej w 1998 roku i wielokrotnie później. Często są to ci sami co wtedy ludzie, przyodziani w narodowe barwy z wymalowanymi na policzkach i czołach polskimi znakami. Dla nich mecz polskich siatkarzy to zawsze było, jest i będzie prawdziwe misterium. O nas Ary Graca nie musi się martwić, ale o resztę naprawdę tak.