Przemysław Iwańczyk: Polacy w drodze po złoto? No problem
Jeśli największym problemem reprezentacji jest to, który moment wybrać na wpuszczenie Tomasza Fornala za Aleksandra Śliwkę oraz niedające niektórym spokoju pytania, czy Polacy wygrali ze słabymi, czy mocnymi Amerykanami, to tak naprawdę nasi siatkarze nie mają żadnych problemów w drodze po obronę mistrzostwa świata.
Zacznijmy od faktów, a te są takie, że biało-czerwoni wygrali trzy grupowe mecze, stracili zaledwie seta, kontynuując tym samym całkiem niezłą serię, wliczając mecz o trzecie miejsce w Lidze Narodów z Włochami, towarzyskie starcia i Memoriał Wagnera. Wsłuchując się w głos ekspertów należałoby wziąć lupę, by znaleźć w reprezentacji problemy, które mogłyby urosnąć do rangi poważniejszych kłopotów. I nawet nie chodzi o to, by bezrefleksyjnie wsłuchać się w apel trenera Nikoli Grbicia i wyzbyć się na czas mundialu wszelkiej krytyki, ale całkiem serio trudno będzie znaleźć kwestie, które wymagają pilnej interwencji.
Zaraz po ostatniej piłce trzeciego starcia tych mistrzostw z Amerykanami zdecydowana większość popadła w euforię. Łatwo to wytłumaczyć, w końcu to rywal, który zastąpił nam Brazylię, która przez lata była punktem odniesienia dla całej polskiej siatkówki. Cararinhos nieco spuścili z tonu, nie dochowali się kolejnej generacji siatkarskich wirtuozów i zaczynają wypadać z medalowego obiegu. Na orbicie pozostali właśnie gracze USA, a tercet dyktujących trendy uzupełniła Francja. No więc mierzymy się z Amerykanami na trzecich kolejnych mistrzostwach świata, także w Lidze Narodów los pcha nas w ich objęcia. I wiedzie nam się różnie, z reguły z powodzeniem, najczęściej są to widowiska, o których mówi się później tygodniami. Bo albo były tak genialne w swoim przebiegu, albo miały kluczowy wpływ na przebieg turnieju.
ZOBACZ TAKŻE: Piotr Makowski: Jak przycisnęliśmy Amerykanów zagrywką, to nie było co zbierać
Akurat wtorkowe starcie w Spodku nie dawało ani medalu, ani nawet awansu do kolejnej rundy. Było tak naprawdę okazją dla obu reprezentacji, by udowodnić, że jej sztab i zawodnicy dalecy są od kalkulacji i pokusy wyboru dogodniejszego przeciwnika w kolejnych etapach turnieju. Także okazją do powetowania sobie bolesnej przegranej w półfinale Ligi Narodów (przypomnę, że jednego seta USA wygrało do 13). Było wreszcie pretekstem do potwierdzenia, że forma biało-czerwonych rośnie, a obfite w siatkarskie fajerwerki zwycięstwa z Meksykiem i Bułgarią są stałą tendencją rozwojową grupy trenera Grbicia. Poza pierwszym setem, którego w niezrozumiałych okolicznościach Polacy przegrali, choć rywal popełnił aż 12 (!) błędów własnych, nie było większych okazji, by zakwestionować w jakikolwiek sposób wtorkowe zwycięstwo. My jednak lubimy dzielić włos na czworo. Że USA nie było USA, jakie znamy. Że bez podstawowego rozgrywającego to zespół tracący połowę jakości, bo Micah Christenson należy do absolutnego topu w swoim fachu. Że stojący w kwadracie dla graczy rezerwowych atakujący Matthew Anderson to kolejna jakościowa strata nie do odrobienia żadnym rezerwowym. I wszystko to prawda, ale czy Anderson nie zszedł aby z boiska już w trakcie meczu (z 25-proc. skutecznością w ataku i czterema błędami na siedem zagrywek) także z powodu bardzo dobrej gry Polaków? Czy rezerwowy Joashua Tuaniga to kompletny fajtłapa czy jednak solidny rozgrywający, który akurat we wtorek nie należał do najgorszych na boisku? Czy należy się biczować, że przeciwnik nie ma wybitnego dnia, a kontuzje wpisane są w sport jak każdy inny element?