Cezary Kowalski: Era Kloppa w Liverpoolu jeszcze nie dobiega końca
Występ Liverpoolu z Ajaksem (2:1) był nie do poznania po żałosnej porażce z Napoli (1:4) w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów.
Juergen Klopp z boleścią w oczach patrzył w kierunku trybuny głównej Anfiled i ściskał ręce jak w modlitwie, kiedy czekał na potwierdzenie, że piłka po główce Joela Matipa w 89 minucie przekroczyła linię bramkową.
Zobacz także: Robert Lewandowski zabrał głos po meczu z Bayernem Monachium. Wymowne słowa!
Sędzia z Portugalii Artur Soares wskazał na środek boiska i skierował kampanię Liverpoolu w obecnej edycji Ligi Mistrzów w zupełnie innym kierunku. Gdyby piłka nie przekroczyła linii bramkowej (wybijał ją Dusan Tadić, ale jak się okazało nie dał rady), ubiegłoroczny finalista pozostawałaby z jednym punktem, a Klopp znalazłby się pod taką fala krytyki jakiej wcześniej w Anglii nie doznał. Sam zresztą przyznał, że mecz z ubiegłego tygodnia przeciwko Piotrowi Zielińskiemu i spółce był najgorszy odkąd przybył na Anfield Road w październiku 2015 roku.
Okazało się, że Liverpool odpowiedział na wezwanie Kloppa, aby zareagować błyskawicznie na to zdarzyło się w Neapolu. Ale nie tylko na to. Wicemistrzowie Anglii w tym sezonie wygrali wcześniej zaledwie dwa mecze, w tym jeden przekonywująco ze słabiutkim Bournemouth (9:0).
Na pierwszy plan powrócił Thiago Alcantara, który po kontuzji pierwszy raz zagrał w pierwszym składzie i dodał przeciętnej dotąd linii pomocy, to co utraciła ona wraz z jego nieobecnością. Mówiąc wprost: znów ktoś tym towarzystwem zarządzał. Regulował tempo gry, utrzymywał się przy piłce, genialnie podawał.
Bo trzeba przyznać, że od początku ta formacja Liverpoolu wyglądała blado. Pod nieobecność Hiszpana oraz Keity czy Oxlade-Chamberleina były znakomity zawodnik holenderski, a ostatnio ekspert telewizyjny Rafael Van der Vaart pokusił się o pytanie: Czy przypadkiem nie jest tak, że tacy gracze jak Milner, Henderson czy Eliott są najwyżej zawodnikami przeciętnymi, a my ulegliśmy iluzji?
Powrót Thiago, Mohamed Salah, który się odblokował i strzelił pierwszego gola w Lidze Mistrzów po siedmiu meczach bez bramki, obecność Diogo Joty w pierwszym składzie, który wyprzedził na liście Kloppa wartego 80 mln euro Darwina Nuneza oraz niesamowicie pracowity Grek Kostas Tzimikas na lewej obronie zamiast kontuzjowanego Robertsona sprawiły, że Liverpool momentami zaczął wyglądać jak Liverpool.
„The Reds” zapewnili sobie trzy punkty bardzo późno, czasami grali niechlujnie, ewidentnie niemiecki trener ma jeszcze wiele do zrobienia i nie raz potknie się w tym sezonie, ale nie było już takiego dramatu jak w Neapolu i na chwilę pewnie ucichną głosy, że być może mamy do czynienia ze zmierzchem ery Kloppa w mieścicie Beatlesów.
Wezwanie Niemca do Liverpoolu, aby „wymyślił się na nowo” po klęsce we Włoszech trafiło do jego podopiecznych
Menedżer Liverpoolu zapytany jakiego rodzaju konkretnej poprawy jego drużyny byliśmy świadkami we wtorkowy wieczór, odpowiedział: - Gdybyś obejrzał jeszcze raz te dwa mecze jeden po drugim, to doszedł byś do wniosku, że tydzień po tygodniu uprawialiśmy dwie różne dyscypliny sportu. Wszystko było inne, początek, środek, wykończenie, sposób w jam graliśmy, broniliśmy, intensywność, przygotowanie, odwaga. Wszystko było lepsze. Ale to tylko pierwszy krok, nic więcej.
Na koniec dobrego wieczoru na Anfield pojawił się akcent humorystyczny. Klopp był pod wrażeniem sugestii nowego amerykańskiego właściciela Chelsea Todda Boehly'ego, który stwierdził, że Premier League powinna wprowadzić mecz gwiazd w stylu amerykańskim między drużynami północy i południa Anglii.
- Jak znajdzie datę, to może do mnie przedzwonić - ironizował w swoim stylu Niemiec.
Było widać i słychać, że on też wrócił do formy.
Przejdź na Polsatsport.pl