Real Madryt nie dba, aby być doskonałym i każdego dnia staje się coraz bardziej niezwyciężonym
Gol Urugwajczyka Fede Valverde w 80 minucie odblokował Real Madryt zdominowany przez RB Lipsk na Bernabeu. Podobnie jak w ubiegłym sezonie, „Królewscy” wciąż wygrywają rzutami na taśmę. W Madrycie zastanawiają się, czy w ten sposób da się wygrać Ligę Mistrzów drugi raz z rzędu.
130 dni po pamiętnym półfinale z Manchesterem City, gdzie bramki w 90, 91 i 95 minucie dały awans Realowi do finału i później 14 triumf w rozgrywkach Madryt znów gościł Ligę Mistrzów. I znów Real zaczął źle i znów załatwił sprawę w ostatniej chwili. Podobnie jak w wielu pamiętnych bojach na drodze do finału w poprzedniej edycji. Te końcówki na stałe wpisały się w DNA „Królewskich”. W Hiszpanii żartują, że to po to, aby kibice zbyt wcześnie nie wychodzili ze stadionu. Wszyscy z niecierpliwością, ale też pewnością sukcesu, oczekują do ostatniej chwili. I dostają tego, czego chcą. Jak w amerykańskim filmie, zawsze pojawia się happy end.
Zobacz także: Era Kloppa w Liverpoolu jeszcze nie dobiega końca
Pierwszy akt zwykle bywa bolesny i w starciu z Lipskiem, który właśnie wymienił trenera (Domenico Tedesco, który przegrał pierwsze starcie z Szachtarem u siebie 1:4 zastąpił Marco Rose). Niemiecki zespół grał jak natchniony i tak naprawdę powinien strzelić przynajmniej dwa gole, ale albo mylili się Christopher Nkunku czy Timo Werner albo świetnie bronił Thibaut Courtois. Ewidentnie było już po kilku dniach pracy widać rękę Rose, kolejnego ze złotego pokolenia niemieckich trenerów poczynając od Juergena Kloppa, przez Thomasa Tuchela po Juliana Nagelsmanna, który położył podwaliny pod sukces RB Lipsk i udał się do Monachium konsumować wcześniejsze osiągnięcia.
Carlo Ancelottiemu nie udał się manewr z zastąpieniem kontuzjowanego Karima Benzemy przez Rodrygo. Brazylijczyk na pozycji środkowego napastnika nie był się w stanie przebić, znaleźć sobie miejsca, męczył się. Podobnie jak cały Real. To była szorstka gra bez celnego strzału na bramkę przez pierwsze 45 minut. Zresztą chyba najgorsze w wykonaniu „Królewskich” od początku bardzo udanego sezonu (osiem zwycięstw w ośmiu meczach).
W 73 minucie Vinicius oddał pierwszy celny starzał, a w 80 Fede Valverde właśnie po jego podaniu strzelił gola. Później sprawę załatwił jeszcze rezerwowy Marco Asensio i „Los Blancos” mogli wyjść z biura.
Z jednej strony można się zachwycać aż tak wielką powtarzalnością tych końcówek Realu i doceniać też klasę genialnego słynnego trenera od przygotowania fizycznego Antonio Pintusa, ale z drugiej nawet zakochani w Realu madryccy dziennikarze dostrzegają pewną nadmierną arogancję u wielu zawodników Realu. Jakby mieli przekonanie, że sama koszulka w której grają musi sprawić, że na koniec i tak Real będzie górą.
- Zespół Ancelottiego stał się specjalistą od złej gry i zwycięstw w ostatniej chwili. To nie może być norma. Coś co dziś jest atutem może się w pewnym momencie obrócić przeciwko obrońcom tytułu - grzmi „El Mundo”.
Ale z drugiej dziennik zauważa, że skoro zespół potrafi wygrywać nawet prezentując się słabo, to każdego dnia staje się jeszcze bardziej niezwyciężony…
Przejdź na Polsatsport.pl