Iwanow: Lewandowski „zamurowany” w ścianie Interu. Barcelona też pod ścianą
Robert Lewandowski z pewnością pamięta bardzo dobrze swą poprzednią wizytę we Włoszech. Miało to miejsce w listopadzie 2020 roku z reprezentacją Polski w Lidze Narodów. Italia wygrała z „biało-czerwonymi” 2:0, „Lewy” był kompletnie odcięty od podań, mimo, że parę stoperów tworzyli nie Chiellini z Bonuccim, a Bastoni z Acerbim. Obrońcy, z którymi nasz napastnik zetknął się i wczoraj.
Wtedy Polacy nie stworzyli praktycznie żadnej sytuacji, a wymowne 7 sekund milczenia przed wywiadami zarówno dla TVP jak i Polsatu Sport przeszło do najnowszej historii naszego futbolu. W ocenie ekspertów Lewandowski nie bardzo potrafił się wówczas odnieść do taktyki na to spotkanie ówczesnego selekcjonera Jerzego Brzęczka. Podpisując tym samym jedną z petycji do jego zwolnienia, co faktycznie nastąpiło w styczniu 2021 roku, a więc zaledwie dwa miesiące po ich wizycie na stadionie w Reggio Di Emilia.
ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Robert Lewandowski bez błysku! Barcelona przegrała z Interem
We wtorek Polak nie pojawił się w strefie wywiadów, podobnie jak po przegranej Barcelony w drugiej kolejce Champions League w Monachium z Bayernem, więc o taktyce Marcin Lepa nie miał okazji porozmawiać. W Niemczech miał trzy okazje do zdobycia gola, jedną niemal idealną, ale uderzył nad bramką Manuela Neuera. Wcześniej niemiecki bramkarz będąc pod nieustającą presją wysokiego podejścia rywala podał pod nogi swego niedawnego kolegi z zespołu. Nie dlatego, że zapomniał, że grają już w innych drużynach. Sposób gry Barcelony wymuszał na Bayernie właśnie takie zachowania. Wczoraj było inaczej. Inter zbudował tak szczelny ruchomy mur, że przez 90 minut nie wypadła z niego żadna cegła. Choć dziś w stolicy Katalonii chce się ukamieniować głównie sędziego głównego Slavko Vincića wraz z holenderskimi arbitrami VAR, to powody przegranej z Interem trzeba też szukać we własnej ekipie. Ktoś może powiedzieć, że karny – ten niepodyktowany za zagranie ręką Denzela Dumfriesa – to jeszcze nie gol. Ale pamiętać należy, że do jedenastki podszedłby Lewandowski. A on nie ma zwyczaju mylić się w takich sytuacjach.
Barcelona ma problem. Na ostatnich dziesięć meczów w Lidze Mistrzów przegrała właśnie szóste spotkanie. Nie jest to bilans godny klubu o takich aspiracjach i możliwościach. Jasne, że gro tych porażek miało miejsce jeszcze w ubiegłym sezonie, gdy „Blaugrana” odpadała z rozgrywek Ligi Mistrzów już w fazie grupowej, ale teraz – o zgrozo – w oczy „Dumy Katalonii” zagląda podobny strach. Przed rokiem walka o życie toczyła się jednak do samego końca pierwszej fazy. Teraz, choć brzmi to niedorzecznie, zespół ze Spotify Camp Nou może pożegnać się z nadziejami na 1/8 finału już 12 października. Jeżeli Inter wygra w Hiszpanii, a Bayern nie potknie się w Pilznie „grupa śmierci” Champions League będzie mieć swoją ofiarę. Wydaje się to nieprawdopodobne? Niemożliwe? Przecież to futbol. Realna jest każda sytuacja.
Tak kreatywny zespół, jakim dysponuje Xavi był wczoraj przewidywalny aż do bólu. Piłka adresowane głównie do boków – najczęściej do Ousmane Dembele - i wrzutki w pole karne padały zazwyczaj łupem trójki stoperów Interu. Stefan De Vrij, Milan Skriniar i Alessandro Bastoni nie dość, że blokowali mocno Lewandowskiego, to w momentach, gdy był on bez piłki szturchali go, obijali łokciami, uprzykrzali każdy moment, gdy tylko pojawiał się w ich okolicy i był pod „ręką”. Polak oddał zaledwie jeden strzał, nieczysto trafił w piłkę i Andre Onana z łatwością ją wyłapał. Tak jak w spotkaniu Ligi Narodów na PGE Narodowym z Holandią zaopiekował się nim skutecznie Virgil Van Dijk, tak teraz zrobił to De Vrij. Niby miał być bez formy, w reprezentacji „Oranje” w Warszawie siedział na ławce, ale akurat wczoraj przypomniał wszystkim, że nie tak dawno był najlepszym defensorem Serie A.
Czy Xavi zrobił wszystko by pomóc swojemu najlepszemu piłkarzowi, od którego zależą wyniki Barcelony? Dlaczego poza wymuszoną zmianą Pique za Andreasa Christensena jego kolejnym ruchem było wprowadzenie młodziutkich Alejandro Balde i Ansu Fatiego? Ten pierwszy co prawda zaliczał już asysty do Polaka, a i Fati w sobotę zagrał do niego, gdy ten strzelił zwycięskiego gola, ale to była jednak „tylko” Mallorca. Na wprowadzenie do gry drugiego napastnika w postaci Ferrana Torresa szkoleniowiec gości się nie zdecydował.
Podstawowy gracz reprezentacji Hiszpanii, który jest w niej co prawda nie środkowym ataku, ale wsparciem z boku zazwyczaj dla Alvaro Moraty, obejrzał cały mecz z ławki. A przecież „Barca” przeprowadziła cztery zmiany. Gdy na plac za Gaviego wchodził Franck Kessie można było w tym „slocie” wpuścić także Ferrana. Wiara w nieprzewidywalność Dembele była jednak ogromna. Wydaje się jednak, że „Lewy” bez właściwego i większego wsparcia może w takich spotkaniach jak to na Giuseppe Meazza czuć się tak, jak wielokrotnie w naszej reprezentacji. Odcięty od podań, które są jego tlenem. Wtedy się dusi i narasta w nim frustracja. Jeżeli Barcelonie za tydzień powinie się noga ten kolos zbudowany na finansowych dźwigniach może poważnie się zachwiać. Nie po to dokonywano księgowych cudów i operacji, by wiosną zamiast słuchać przejmującego hymnu Ligi Mistrzów, grać w czwartki w Lidze Europy. Nie po to Monachium opuszczał najlepszy polski piłkarz. Jeżeli „Barca” jest uzależniona od goli Lewandowskiego w następną środę musi zrobić wszystko by zaopatrzyć go w najlepszej jakości i odpowiedniej liczbie materiał podań.
Przejdź na Polsatsport.pl