Marek Śledź: Jesteśmy mistrzami świata. W marnowaniu talentów… - część druga
Marek Śledź wymienia grzechy główne polskiego szkolenia. Jego zdaniem za stan polskiej piłki odpowiadają niemal wszyscy związani ze środowiskiem. Czy naprawdę jest aż tak źle? Czy jest szansa doprowadzić do sytuacji, byśmy w dobrych słowach mówili o tym, jak w Polsce wychowuje się kolejnych Lewandowskich? Zapraszamy do drugiej części długiej rozmowy z Markiem Śledziem - dyrektorem Akademii Piłkarskiej Legii Warszawa.
Część pierwsza rozmowy z Markiem Śledziem dostępna tutaj.
54-letni Śledź od kilku dekad pracuje jako wychowawca piłkarskiej młodzieży. Był fundamentalną postacią w akademii Lecha Poznań, później Miedzi Legnica, Radomiaku, Rakowie Częstochowa, a teraz Legii Warszawa. Na zakończonym niedawno I Europejskim Kongresie Sportu i Turystyki jego nazwisko często padało w kontekście dyskusji panelowych o szkoleniu w polskim sporcie.
Przemysław Iwańczyk: Dlaczego nie mamy w Polsce jednego modelu kształcenia piłkarzy? Dlaczego prowadzą ku temu dwie wykluczające się drogi – albo przejście przez wszystkie szczeble akademii, albo poprzez jak najszybsze wejście do piłki seniorskiej? Proszę przy tym zwrócić uwagę, że w żadnym wypadku nie ma gwarancji sprawiedliwej i rzetelnej oceny młodego piłkarza.
Marek Śledź: Rozumiem ten dylemat.
Charakterystyczny dla polskiej piłki.
Jeśli podkreślił pan polskiej piłki, to znaczy, że wspólnie rozróżniamy piłkę polską od piłki nożnej? Nie ukrywam, że z odrobiną cynizmu w ten sposób oceniam nasz futbol. Wybór drogi nie jest moim zdaniem najistotniejszy, bardziej istotna jest skonkretyzowana metodologia szkolenia która jasno będzie weryfikowała zawodnika na poszczególnych szczeblach wymagań. Tak mi się wydaje, ale nie mam stuprocentowej pewności, że liczba wzorców, które zapożyczamy lub bezmyślnie kopiujemy, jest przesadnie duża. Na przykład słyszymy, że w jakimś kraju były piłkarz szybko został trenerem. Więc myślimy, zróbmy tak samo i uzyskamy takie same rezultaty. Otóż nie. Spójrzmy czasem na różnice kulturowe, językowe, historyczne.
Mam wielki szacunek dla pani dr Marioli Zajkowskiej-Magier, uznanej pedagog wykładającej także w szkole trenerów w Białej Podlaskiej. Podczas jednego z kursów pani Zajkowska-Magier odwoływała się do zagranicznych autorów prac, każdego z innego zakątka świata. Korciło mnie i zapytałem: czy procesy pedagogiczne są zależne do kultury, tradycji, geografii, itd. Usłyszałem, że tak. Więc skwitowałem zdziwiony, dlaczego w takim razie odwołujemy się do nurtów w pedagogice, które są nam całkowicie obce. Możemy je znać, zgłębiać, ale powinniśmy czerpać z wzorców, które są charakterystyczne dla nas. Nie kopiujmy, ale budujmy swoją tożsamość. Zarówno w procesie kształcenia zawodników jak i trenerów. A na marginesie to z Panią Mariolą do dziś pozostajemy w super zawodowych relacjach.
Generalnie w świecie piłki można szukać wzorców daleko, ale po co, jeśli mamy pod nosem Roberta Lewandowskiego, człowieka szlachetnego, z kręgosłupem moralnym, no i przede wszystkim znakomitego piłkarza który przeszedł całą drogę szkoleniową. To esencja sukcesu, uzdolnień popartych niesłychanym wysiłkiem… . Ja jestem zwolennikiem systemowych rozwiązań w ścieżce rozwoju zawodnika, a więc pokonywania każdego etapu z ciągłym stawianiem wyższych wymagań.
Nie dostrzeżonym przez wielu trenerów w Polsce na początku piłkarskiej drogi Lewandowskiego. Dokończyłem tę myśl za pana… Lewandowski podkreślił ostatnio w pewnym wywiadzie, że jego motywacją było permanentne udowadnianie tym, co na niego nie stawiali, że się mylili. To tak ma wyglądać w Polsce proces szkolenia, na tym ma się opierać?
Nie, to nie jest dobra droga, by bazować na samych pomyłkach. Akurat takie doświadczenie towarzyszyło Robertowi, ale znam innych sportowców, którzy nie musieli się z tym mierzyć, a doszli na szczyt. Są i tacy, którzy muszą pokonywać doraźne przeszkody, muszą coś wywalczyć, zrobić więcej niż inni. Sport nie uznaje demokracji, sport nie uznaje łatwej drogi. Przynajmniej taki sport, jaki ja chciałbym widzieć. W piłce nożnej na jedenastu grających jeden może się ukryć przy lepszych kolegach. W sporcie indywidualnym nie da się stanąć za czyimiś plecami. Justyna Kowalczyk nie chowała się za nikogo, zakładała narty i szła po swoje pokonując własne słabości. Jednocześnie potrafiła pogodzić sport z nauką, zrobiła nawet doktorat. Te dwie ścieżki nie stoją w rozdźwięku, nie wiem dlaczego w piłce nożnej uważamy, że jedno wyklucza drugie. Ankersen pisząc książkę „Kopalnie talentów” zwiedził wiele ośrodków które ukształtowały złotych medalistów igrzysk olimpijskich w różnych dyscyplinach. Różnic w szkoleniu, mentalności, kulturze było wiele, ale towarzyszyła im jeden częsty, wspólny mianownik: nigdy tym złotym medalistą nie zostawał ten który za młodu był najlepszy, pierwszy, zazwyczaj ten medal zakładał ten który ciągle musiał gonić i coś udowadniać…
Jak to naprawdę jest z Pańską filozofią „gry na wynik”, co wielu Panu przypisuje stawiając to jako zarzut?
Takie pytanie pada nie w piłce nożnej, ale polskiej piłce. Wyznaję zasadę, że należy grać ładnie i wygrać, nie stawiając tych stanów alternatywnie. Ja w sporcie widzę koniunkcję, czyli wynik jest bardzo ważny ale powinien być efektem a nie celem. Wszędzie. Być świetnym piłkarzem i dobrym człowiekiem, nie alternatywnie.
Uporządkujmy naszą rozmowę. Z Pańskich wypowiedzi wynika, że największe problemy polskiej piłki biorą się z braku konsekwencji i egzekwowania wyznaczonych przez środowisko norm i jednolitego kształcenia trenerów. Dokładam kolejny problem, jakim jest brak tożsamości. Pracuje Pan teraz w Legii, jest Pan kolejnym jej szefem w ciągu zaledwie kilku lat. I każdy z Was prezentował totalnie inną filozofię piłki. Jest Pan zwolennikiem periodyzacji taktycznej, czyli szkoły portugalskiej, były ostatnio wątki holenderskie, angielskie, hiszpańskie, itd. Pracownicy Legii, z którymi rozmawiałem, śmieją się, że jest kolejny szef i kolejna rewolucja.
Absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wszyscy prezentujemy totalnie inną filozofię. Owszem, istnieją pewne różnice, ale nie jest sprawiedliwą oceną, że wszystko się zmienia z nadejściem nowego szefa, jak stwierdził pański rozmówca. Przede wszystkim wobec mnie nie jest to sprawiedliwe, bo nie dokonałem żadnej rewolucji. Zmieniły się pewne elementy, ale nie wszystko. Ewolucja, a nie rewolucja – temu hołduję, choć zgodzę się, że jesteśmy trochę tzw. kopistami, biorąc za najlepszy styl, z którego się wywodzimy.
Weźmy Jacka Mazurka, który kiedyś również zawiadywał akademią Legii. Jesteśmy z tej samej szkoły, jednej piwnicy bez okna, czyli SEMP-a Ursynów. Uczyliśmy się swojej pracy ponad 30 lat temu, byliśmy młodymi ludźmi i jestem przekonany, że dziś w wielu aspektach mamy podobne spojrzenie na piłkę. Nie wiem, na ile rzeczywistość zmieniła Jacka, na ile on sam nie uginał się partykularyzmom, ja staram się dbać o swój kręgosłup moralny, choć też nie jestem tym samym człowiekiem. Ale aż tak bardzo w filozofii się nie różnimy.
Rzeczywiście, z pozostałymi kolegami było różnie. Znam się z Radkiem Mozyrko, ale nie wiem do końca, jaki preferuje styl, choć mogę się domyślać, skoro wrócił z Anglii. Był także Piotrek Urban, wspaniały trener i wspaniały człowiek, który nosi w sobie wzorce hiszpańskie. Za chwilę pojawia się Richard Grootscholten z techniką fundamentalną, która sprawdziła się w Holandii. Ale przypomnę, że teraz za sprawy sportowe całego klubu stoi Jacek Zieliński. Człowiek, który w piłce nożnej spędził kilkadziesiąt lat, ale nie pracował w dwudziestu klubach zagranicznych, z których kopiowałby teraz filozofię do Legii. Sięgamy więc wreszcie po własne wzorce, własną wspaniałą tożsamość, o którą tak apeluję. Jacek ma do tego kapitalną osobowość cierpliwego, pokornego człowieka.
Do tego jestem ja, nie wiem, jak to ująć, ale myślę, że jestem cieniem wielu wartości, jakie prezentuje Jacek. Do wszystkiego doszedłem sam, nikt mi nie torował drogi, nie wpychał na piedestał, nikt niczego mi nie „załatwił”. Notabene chciałbym, żeby to słowo nie istniało w naszym zawodowym słowniku. Wracając do tematu, nie mam wątpliwości a wprost przeciwnie mam pewność, że projekt Legii Warszawa zaistnieje na najwyższym poziomie i będzie bardzo efektywny, ale wymaga to cierpliwości i konsekwencji. W podobnym stylu pracowałem w innych ośrodkach, które zresztą legitymowały się tą efektywnością.
Proszę zwrócić uwagę, że za każdym razem, zwłaszcza w Lechu, otaczałem się młodymi polskimi trenerami, polską myślą trenerską. Miałem okazję krótko współpracować z Marcinem Dorną, obecnie dyrektorem sportowym PZPN, Wojtkiem Tomaszewskim, szefem akademii Warty Poznań, Przemkiem Małeckim, który jest w sztabie pierwszego zespołu Legii, Patrykiem Kniatem, Marcinem Salamonem, Karolem Kikutem, Jurkiem Cyrakiem, Mariuszem Rumakiem, itd. W projekcie Rakowa też nie znajdzie pan ludzi spoza polskiego systemu kształcenia. Ale oczywiście jeździliśmy po całej Europie na staże, byliśmy wszędzie tam, gdzie dobrze szkolą młodzież. W Legii również skorzystam z wielu doświadczeń, ale chcę je poddawać ewaluacji, ewolucji i adaptować do polskich warunków.
Zgoda, ale wciąż brakuje mi w polskich akademiach określonej filozofii, która przetrwałaby więcej niż jednego szefa. Takich kamieni węgielnych pod niełatwy proces szkolenia.
Trochę tak, bo jak mówiłem brakuje skonkretyzowanych i określonych w danym klubie technologii szkolenia, zunifikowanych modeli gry, a to wynika z braku obowiązujących w klubach długoterminowych strategii rozwoju. Taka strategia pozwalała by na większą charakterystykę szkoleniową prowokującą do konkretnego profilu piłkarza i może na większe budowanie lokalnej tożsamości również o korzenie zawodnika który nie musiałby zbyt wcześnie opuszczać rodzinnego gniazda, ale to wymaga szacunku między klubami dla dobra piłki, a nie lokalnych wojenek płynących najczęściej z zawiści, zazdrości i kompleksów. Etos pracy w relacjach i w szkoleniu, tego nam brakuje.
Generalnie marzy mi się otwarta współpraca bez obaw. Że trenerzy z mojej akademii jadą do innego środowiska, by podejrzeć i skonfrontować wzorce. Że np. trener reprezentacji młodzieżowej w danym roczniku sprawdza w swojej drużynie całą formację z jednego klubu, np. obronę, bo wie, że dana akademia stawia na ten element. Unifikacja szkolenia w danym klubie i różnorodność pomiędzy klubami to mógłby być fajny mariasz, również dla wartości młodzieżowych reprezentacji.
Zna Pan podstawowe kryterium doboru ludzi do większości reprezentacji młodzieżowych? Odpowiem: to kryterium wzrostu i wagi.
Jest to złe, swego rodzaju hipokryzja, o której tyle tu mówimy. Boli mnie to i mówię o tym otwarcie. Ta sama federacja, mam na myśli PZPN, mówi, że wynik jest nieważny, a w kadrach młodzieżowych wynik jest najważniejszy, to jak mamy w końcu działać? Z jednej strony komunikujemy, że w piłce chodzi o zabawę, a z drugiej spinamy się na wynik. Bycie dużym, silnym i szybkim to z pewnością nie jest mankament zawodnika – tak powiedział mi kiedyś w rozmowie Pan Dyrektor Dorna i ja się z tym w pełni zgadzam, oczywiście nie może to być jedyne kryterium. Z tymi dylematami zderzyłem się także w Legii, stworzono tu nawet koncept dla dzieci późno dojrzewających. Był system, turnieje biologiczne, ale za chwilę okazało, że tych późno dojrzewających jest tak wielu, że zapomniano o tych wcześnie dojrzewających i równomiernie dojrzewających przy których Ci biologicznie młodsi mogli by efektywnie funkcjonować na boisku.
Wiem, jakie jest Pańskie podejście do agentów piłkarskich, ale na razie nie dotknął Pan tego obszaru. Zmienił Pan zdanie na ich temat?
To środowisko, nad którym należy bardzo dynamicznie pracować, bo na razie moim zdaniem czynią więcej złego niż dobrego. Mam bardzo zdystansowany stosunek do agentów, zresztą znam niewielu, bo rzadko z nimi współpracuję. Kiedy już muszę, tworzę z nimi relację zawodową. Nie posiadając wiedzy o realizowanym z zawodnikiem procesie szkolenia, o stawianych wymaganiach, przede wszystkim usiłują zaskarbić sobie łaskę zawodników i rodziców, stawiając tę relację często w konflikcie z klubem, z trenerem, a przecież komu jak nie trenerowi winno zależeć najbardziej na tym by zawodnik był możliwie najlepszy. Jest tragedią, gdy środowiska menedżerów wpływają na funkcjonowanie klubów, akademii czy zawodnika.
W projektach, których uczestniczę, staram się przedkładać zawodnikom wartości szkoleniowe, które powinny być dla zawodnika i jego rodzica najważniejsze. Mamy demokrację, nie mogę zabronić nikomu współpracy z agentem, ale wolałbym, żeby to zaufanie było kierowane w stosunku do mnie, do trenera do Klubu. Agent żyje z transferu zawodnika, a nie jego prawidłowego prowadzenia, więc nie zależy mu na budowaniu tożsamości z Klubem. Jeśli ktoś chce się przekonać, jakie mechanizmy rządzą relacjami z agentami, odsyłam do filmu „Elvis” o Elvisie Presleyu. Mimo że agent udawał skutecznie że był jego przyjacielem, to tak naprawdę zależało mu tylko na własnych korzyściach…, można się przekonać, do czego to doprowadziło.
Słucham Pana i wydaje mi się, że mamy kawał drogi do przebycia, żeby było normalnie.
Kawał drogi, którą mamy do przebycia jako społeczność piłkarska. Absolutnie wszyscy. Wspominaliśmy o trenerach, piłkarzach, działaczach, agentach, ale nie zapominajmy o rodzicach. W dzisiejszych czasach zapracowani rodzice nie poświęcają dziecku tak wiele czasu jak np. w moim dzieciństwie, rzadkością jest wspólne spędzanie czasu, odrabianie lekcji, zabawy i gry, ale za to rośnie aktywność w momentach gdy dziecko poddane jest np. krytyce za brak odpowiedniej postawy. W sporcie brak tej jednomyślności w budowaniu wzajemnych autorytetów jest poważnym problemem. Trenerzy są bardzo często największym przyjacielem dziecka, nawet jeśli go krytykują i wymagają. Bo trenerowi zależy by dany zawodnik był coraz lepszy. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanie. Kończąc zadaję sobie pytanie, dlaczego my w fantastycznej i cudownej pasji piłki nożnej, tak po prostu nie możemy być po ludzku uczciwi, transparentni i lojalni wobec etosu pracy.
Część pierwsza rozmowy z Markiem Śledziem dostępna tutaj.
Przejdź na Polsatsport.pl