Polskie mundiale: W 1974 roku Orły Górskiego grały najpiękniej na świecie
Tak blisko tytułu mistrza świata, jak w 1974 roku, nigdy nie byliśmy i nigdy już pewnie nie będziemy. Polska ogrywała wtedy takie potęgi jak Argentyna, Włochy i Brazylia. Na drodze po mistrzostwo stanęli nam Niemcy z Gerdem Muellerem, woda na stadionie w Frankfurcie i absencja Andrzeja Szarmacha. Tam mieliśmy pecha, ale wcześniej Kazimierz Górski miał ze swoją kadrą niesamowite szczęście przed igrzyskami w Monachium (i w ich trakcie) oraz z Anglią na Wembley.
Wszystko co najlepsze w reprezentacji Polski, zaczęło się od Kazimierza Górskiego. Podwaliny pod te sukcesy zostały jednak wcześniej położone w dwóch wielkich klubach. Do legendy przeszły aż trzy zremisowane mecze Górnika z Romą (dwa po dogrywkach) w 1970 roku i rzut monetą (Jan Ciszewski wykrzyczał wtedy słynne słowa: "Polska! Górnik! Brawo! A więc sprawiedliwości stało się zadość..."), który zdecydował o tym, że zespół z Zabrza awansował do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym przegrał 1:2 z Manchesterem City.
Złote czasy Lubańskiego i Deyny
Z kolei Legia Warszawa dotarła, także wiosną 1970 roku, do półfinału Pucharu Europy (obecnie Liga Mistrzów), gdzie została wyeliminowana przez Feyenoord, a mogła nawet te rozgrywki wygrać, gdyby nie skandal na lotnisku Okęcie przed wylotem do Rotterdamu, z zatrzymaniem Władysława Grotyńskiego i Janusza Żmijewskiego, przyłapanych na niedozwolonym wtedy wywozie z polski dewiz, a konkretnie dolarów. W rewanżowym meczu z Feyenoordem piłkarze Legii byli myślami gdzie indziej, obawiając się kar po powrocie do kraju.
Sukcesy Górnika były nierozerwalnie związane z cudownym dzieckiem polskiej piłki Włodzimierzem Lubańskim, a dyrygentem Legii był wybitnie uzdolniony, charyzmatyczny i kontrowersyjny Kazimierz Deyna. Lubański i Deyna przenieśli tę klasę i sukcesy z klubów do reprezentacji Polski, prowadząc Biało-Czerwonych do tytułu mistrza olimpijskiego w 1972 roku w Monachium i trzeciego miejsca w mistrzostwach świata dwa lata później, a po drodze było jedyne w historii zwycięstwo nad Anglią w Chorzowie i legendarny "zwycięski remis" na Wembley, który dał nam awans na mundial.
Szczęście generała Górskiego
Kazimierz Górski selekcjonerem reprezentacji Polski został 1 grudnia 1970 roku, a więc pół roku po tych wielkich sukcesach Lubańskiego z Górnikiem i Deyny z Legią w europejskich pucharach. Na początku miał jednak mocno pod górkę. Jego kadra przegrała najpierw eliminacje do mistrzostw Europy w 1972 roku i była blisko tego, by nie zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie do Monachium.
To paradoks, zrządzenie losu, ale było naprawdę o włos od tego, by Polacy na igrzyska, podczas których zdobyli złote medale, wcale nie pojechali, a Górski zostałby zwolniony z funkcji selekcjonera. Nie byłoby olimpijskiego złota i być może też medalu Polski na mundialu w 1974 roku. Pan Kazimierz jednak, oprócz tego, że był wielkim trenerem, miał jeszcze jedną, nie mniej ważną cechę - był szczęściarzem. Jak powiedział Napoleon Bonaparte - od dwóch dobrych generałów wolę jednego, który ma szczęście. I takim generałem był Kazimierz Górski.
Drukarz Padureanu
Raz, że miał szczęście trafić na najwybitniejsze pokolenie w historii polskiej piłki z Lubańskim, Deyną, Tomaszewskim, Żmudą, Szymanowskim, Gorgoniem, Kasperczakiem, Ćmikiewiczem, Latą, Szarmachem, Gadochą. Dwa, że cud w meczu Bułgaria - Hiszpania uratował go od zwolnienia z funkcji selekcjonera, bo tylko minuty dzieliły nas od braku awansu na igrzyska w Monachium, a los nie był w naszych rękach.
W grupie mieliśmy amatorów z Hiszpanii (zawodowcy z Zachodu wtedy na igrzyskach nie grali, a z krajów socjalistycznych i owszem), a o awans realnie walczyliśmy z Bułgarią. W Starej Zagorze przegraliśmy 1:3, po tym jak rumuński sędzia Victor Padureanu ewidentnie drukował mecz. Nie uznał prawidłowego gola Jana Banasia, a uznał gola dla Bułgarów ze spalonego. Gdy podyktował dla rywali "karnego z kapelusza", spokojny zwykle Lubański nie wytrzymał i dostał czerwoną kartkę.
Uratował Górskiego Quini i sędzia z Włoch
W rewanżu wygraliśmy z Bułgarami 3:0, ale o tym, kto pojedzie na igrzyska, decydował ostatni mecz w grupie: Hiszpania - Bułgaria. Bułgarom wystarczało jakiekolwiek zwycięstwo, bo o awansie decydował bilans goli, a mieli wtedy lepsze od Polaków. W pierwszym meczu Bułgarzy rozbili młodych Hiszpanów 8:3 i rewanż wydawał się formalnością.
Wtedy wydarzył się cud, który uratował Górskiego, zmienił historię polskiego i światowego futbolu, pokazał jak wielkim szczęściarzem jest Pan Kazimierz. Bułgarzy zgodnie z przewidywaniami prowadzili w tym meczu, gdy nagle zaczął się show młodego napastnika Sportingu Gijon Quiniego (grał później w Barcelonie i reprezentacji Hiszpanii), który - wspomagany przez późniejszego goleadora Realu Madryt Carlosa Santillanę - strzelił trzy gole i w 77. minucie doprowadził do remisu 3:3, który dawał awans Polakom.
To nie był jednak koniec dramaturgii i szczęścia w tym meczu. W 88. minucie włoski sędzia nie przyznał Bułgarom rzutu karnego, który im się ewidentnie należał. Górski znów wrócił z dalekiej podróży i znów można było w stylu Jana Ciszewskiego powiedzieć, że sprawiedliwości stało się zadość. To było zadośćuczynienie dla Polaków za ten wypaczony przez Padureanu mecz z Bułgarami w Starej Zagorze.
Dalsza część na kolejnej stronie
Przejdź na Polsatsport.pl