Hokejowa Liga Mistrzów: Polak doceniony

Hokejowa Liga Mistrzów: Polak doceniony
Fot. PAP
Michał Baca jest pierwszym Polakiem, który sędziował w fazie pucharowej Ligi Mistrzów

- Na trzy minuty przed końcem meczu, przy wyniku 3:2 dla gości, obrońca Wolfsburga wyskoczył i złapał krążek do rękawicy, ale ją zamknął, zamiast od razu wypuścić go na lód. Przerwałem grę i nałożyłem na niego karę mniejszą. Na trybunach zrobiła się ogromna wrzawa, ale decyzji nie zmieniłem - powiedział Michał Baca, pierwszy polski arbiter, który poprowadził mecz w fazie pucharowej Champions Hockey League. Mecze Ligi Mistrzów w hokeju na lodzie na sportowych kanałach Telewizji Polsat.

15 listopada wraz z Czechem Janem Hribikiem sędziowaliście pierwszy mecz 1/8 finału hokejowej Ligi Mistrzów pomiędzy zespołami Wolfsburg Grizzlys i Lulea HF. Tym samym stał się Pan pierwszym polskim arbitrem, który dostąpił zaszczytu prowadzenia meczu jako główny rozjemca w fazie pucharowej tych elitarnych rozgrywek.

 

Byłem bardzo zaskoczony, że zostałem wyróżniony do sędziowania takiego meczu. Nie liczyłem na to, zważywszy, że z rozgrywek odpadły już polskie kluby. Cieszę się, że moja praca przypadła komuś do gustu i zostałem doceniony możliwością sędziowania meczu w fazie play-off. Wierzę w swoje umiejętności i doczekałem się nagrody, która sprawiła, że jestem spełnionym człowiekiem. Parafrazując Tomasza Hajtę – to była dla mnie taka truskawka na torcie.

 

ZOBACZ TAKŻE: New Jersey Devils wyrównali rekord serii zwycięstw klubu

 

Nie miał Pan wcześniej żadnych sygnałów, że znajdzie się Pan w obsadach sędziowskich na mecze w fazie pucharowej?

 

Po wrześniowych spotkaniach, które prowadziłem w Krakowie i Katowicach, dostałem wiadomość, że pojadę dodatkowo do Niemiec sędziować dwa mecze domowe Straubing Tigers przeciwko Cracovii i Farjestad Karlstad. Kiedy wróciłem do domu, wyprałem koszulkę i schowałem ją do szafy, bo nie liczyłem, że jeszcze będzie mi dane prowadzić mecz w tych rozgrywkach. A tu proszę, taka miła niespodzianka. Najpierw prowadziłem mecz fazy grupowej Belfast Giants przeciwko Skelleftei, a później spotkanie w fazie pucharowej. Teraz po powrocie z Wolsburga koszulkę też wyprałem i schowałem do szafy. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

 

Wtorkowy mecz w Wolfsburgu prowadził Pan w duecie z doświadczonym czeskim arbitrem Janem Hribikiem.

 

Zgadza się. Sędziował mecze podczas Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu, ostatnie trzy sezony był w lidze KHL. Prowadzić mecz z tak doświadczonym arbitrem było dla mnie wielkim zaszczytem i przy tym dużym wyzwaniem, choć niewiele zabrakło, bym tego meczu nie sędziował, choć byłem do niego wyznaczony.

 

Dlaczego?

 

Ze względu na złe warunki atmosferyczne odwołano samolot do Niemiec. Na szczęście – tak, jak mam to w zwyczaju – sprawdziłem dzień wcześniej, czy wszystko z moim lotem jest w porządku i okazało się, że przez dużą mgłę poranne loty z Katowic zostały anulowane. Zadzwoniłem z tą wiadomością do Marty Zawadzkiej z Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Pani Marta, wiedząc, że drugim głównym arbitrem będzie Jan Hribik, który na ten mecz będzie jechał swoim samochodem, skontaktowała się z nim i załatwiła, abym mógł z nim dojechać na to spotkanie. Wsiadłem do auta i pojechałem do Pardubic, a stamtąd po śniadaniu wspólnie wyruszyliśmy do Wolfsburga. Dzięki temu miałem okazję, aby dłużej porozmawiać z takim autorytetem w kwestiach sędziowskich.

 

Sam mecz miał już spokojniejszy przebieg, czy także musiał się Pan zmierzyć z kontrowersjami?

 

Wiadomym było, że takie mecze, rozgrywane na tym etapie w Lidze Mistrzów, będą miały swoją dramaturgię. Owszem, przed meczem obaj kapitanowie oraz pozostali zawodnicy próbowali wywierać na nas presję, ale nie zrobiło to na nas większego wrażenia. Na trzy minuty przed końcem meczu, przy wyniku 3:2 dla gości, obrońca Wolfsburga wyskoczył i złapał krążek do rękawicy, ale ją zamknął, zamiast od razu wypuścić go na lód. Zrobił to, bo ratował swoją drużynę przed groźną kontrą rywala. Przerwałem grę i nałożyłem na zawodnika karę mniejszą. Na trybunach zrobiła się ogromna wrzawa, hokeiści Wolfsburga też wywierali na mnie presję, ale decyzji nie zmieniłem. Zresztą po meczu Jan Hribik pochwalił mnie za decyzje, które podejmowałem w tym spotkaniu, dodając, że to był trudny mecz do prowadzenia. Później już na spokojnie obejrzałem to spotkanie, także tę sytuację z końcówki tego meczu i powtórki utwierdziły mnie w słuszności decyzji, które wtedy podjąłem.

 

Polski hokej od dłuższego czasu przechodzi kryzys, więc takie pozytywne wiadomości, że polski arbiter jest doceniany, są budujące dla całego środowiska hokejowego, nie tylko tego sędziowskiego.

 

Wierzę, że jak ktoś jest dobry w tym, co robi, to prędzej czy później zostanie doceniony. Zdaję sobie sprawę, że taką najlepszą reklamą dla naszej dyscypliny są wyniki reprezentacji, a te ostatnio nie były najlepsze. Mamy w Polsce wielu dobrych młodych sędziów, którzy cały czas chcą się rozwijać. Jestem pewny, że niebawem komuś uda się pójść w moje ślady i osiągnąć jeszcze więcej ode mnie.

 

W obecnym sezonie sędziował Pan sześć meczów w rozgrywkach Champions Hockey League. Który z nich była dla Pana najtrudniejszy?

 

Wydaje mi się, że właśnie ten ostatni Wolfsburga z Luleą oraz konfrontacja Straubing Tigers z Farjestad Karlstad. Wiadomo – ten wtorkowy mecz, z racji tego, że był rozgrywany już w fazie pucharowej, miał swoją dramaturgię. Faworytem była drużyna Lulei, ale gospodarze, grając z pozycji „underdoga”, w dodatku przed własną publicznością, chcieli uzyskać jak najlepszy wynik przed rewanżem. Z kolei w tym drugim spotkaniu wystąpiło kilkunastu zawodników z przeszłością w ligach NHL i KHL. Do tego lodowisko było mniejsze, a przez to gra była jeszcze szybsza, więc poziom tego meczu był naprawdę wysoki.

 

W meczu pomiędzy Straubing Tigers i Farjetsad Karlstad nie uznał Pan gola strzelonego kaskiem przez zawodnika niemieckiego zespołu, Parkera Tuomiego. Nie zdecydował się Pan na skorzystanie z analizy wideo, która w takich sytuacjach jest dopuszczalna. Był Pan od razu pewny słuszności podjętej przez siebie decyzji?

 

Tak. Gdyby to był mecz piłki nożnej, byłby to piękny gol strzelony główką. W hokeju takie zagrania są niedopuszczalne, więc nie miałem innego wyjścia, jak tylko nie uznać tego trafienia. Nie skorzystałem z wideo, bo byłem dobrze ustawiony i dokładnie widziałem ten moment, gdy zawodnik w ten sposób skierował krążek do bramki. Może trochę mylące było to, że zawodnik po strzelonym golu odbierał gratulacje od swoich kolegów, ale widziałem dokładnie tę sytuację i byłem przekonany o słuszności podjętej decyzji. Zresztą podjechał do mnie drugi arbiter i zapytał, czy chcę to sprawdzić, ale odpowiedziałem mu, że nie ma takiej potrzeby.

 

Pamięta Pan swój pierwszy mecz w Lidze Mistrzów?

 

Oczywiście. To było 31 sierpnia 2018 roku i mecz GKS-u Tychy z IFK Helsinki. Dla mnie to był już inny świat, choć mecz rozgrywany był w Polsce. To było duże święto i już na dwie godziny przed meczem atmosfera w hali była naprawdę gorąca. Cała ta otoczka, związana z przedmeczową ceremonią, jak i w trakcie spotkania, była dla mnie czymś zupełnie nowym. Doping przez cały mecz, szybkie tempo rozgrywania akcji i do tego dużo walki, a przy tym wzajemny szacunek – taki mecz prowadziło się dużo przyjemniej niż naszą ligę. Pamiętam, że dziesięć minut w tamtym meczu upłynęło mi dosłownie jak jedna minuta. Tychy wtedy przegrały, ale po walce. Zresztą odkąd pamiętam to wszystkie polskie kluby grające w Lidze Mistrzów potrafią grać wyrównane mecze z dużo mocniejszymi rywalami, zwłaszcza gdy grają u siebie. A tamten mecz będę pamiętał do końca życia. Mam zresztą pamiątkowy krążek z tamtego spotkania.

 

Kolekcjonuje Pan pamiątki z takich meczów?

 

Mam notatki ze wszystkich meczów, począwszy od rozgrywek młodzieżowych, przez amatorskie, seniorskie, na międzynarodowych kończąc. Każda z nich jest opatrzona datą, rodzajem rozgrywek i ewentualnymi uwagami co do kontrowersji czy spornych sytuacji w danym meczu. Zbieram też krążki, które są dedykowane specjalnie dla danego meczu. A z tych spotkań, które są dla mnie ważne, po końcowej syrenie zabieram krążek do domu i białym markerem piszę na nim datę i nazwy klubów, które w tym spotkaniu rywalizowały.

 

Ma Pan swoje przesądy hokejowe?

 

Bardziej są to rutynowe czynności. Sprawdzanie sprzętu, prasowanie koszuli, ciepło-zimny prysznic, który ma mnie pobudzić, podobnie jak i muzyka. Lubię słuchać polskiego rapu. Jak jestem już na lodowisku, to godzinę przed meczem dzwonię do żony, że za chwilę idę na rozgrzewkę. Od niej dostaję wsparcie, co mnie też pozytywnie nastawia do meczu. Potem czas na rozgrzewkę na sucho i na lodzie oraz rozmowa z pozostałymi sędziami i obserwatorem. Mój ulubiony moment jest na te trzy minuty przed meczem, gdy w czwórkę czekając na wejście na lód przybijamy sobie „żółwiki” i wspólnym okrzykiem dodajemy sobie wsparcia przed czekającym nas spotkaniem.

 

A marzenia?

 

Osoby, które uczyły mnie tego fachu, zawsze powtarzały mi, żeby być skromnym i pokornym, bo niech czyny przemówią, a nie słowa. Nie jestem typem Conora McGregora, który zawsze chce być w centrum uwagi. Od moich najbliższych nauczyłem się, żeby nie mówić głośno o swoich marzeniach, bo mogą się nigdy nie spełnić. Na razie robię swoje i metodą małych kroków pokonuję kolejne szczeble. I niech to tak wygląda nadal.

 

Plan transmisji meczów rewanżowych 1/8 finału Ligi Mistrzów w hokeju na lodzie

 

Środa (23 listopada)

 

EV Zug - Red Bull Monachium o 19:35 w Polsacie Sport Fight

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie