Przemysław Iwańczyk: Mundial skautów. Reprezentantów trzeba szukać wszędzie
- Lewandowski zrobił robotę. Dzięki niemu codziennie zgłaszają się do nas nowi kandydaci do gry w reprezentacji Polski, którzy wychowują się w innych krajach. Matty Cash i Nicola Zalewski to efekty naszej pracy – mówi Tomasz Rybicki, jeden z twórców polskiego skautingu zagranicznego, twórca portalu „Gramy dla Polski”.
Na mistrzostwach świata w Katarze oglądamy aż 137 piłkarzy urodzonych w innym kraju niż ten, który reprezentują. To ponad 16 proc. wszystkich uczestników mundialu. Takich zawodników nie mają cztery reprezentacje – Argentyny, Brazylii, Korei Południowej i Arabii Saudyjskiej. Maroko jest pod tym względem rekordzistą, jest ich aż 14. W Polsce gra dwóch takich piłkarzy – Matty Cash i Nicola Zalewski. Jak PZPN łowi talenty wychowane poza krajem, ale chcące grać dla Polski?
Przemysław Iwańczyk: Zajmuje się Pan wyławianiem piłkarskich perełek polskiego pochodzenia na terenie Niemiec. Od czego zaczęła się ta historia?
Tomasz Rybicki: Wyjeżdżając z Polski do Niemiec w 1989 roku, od razu zacząłem pracować przy piłce nożnej. Miałem wtedy 17 lat i zaczęło interesować mnie, dlaczego jest tak wielu polskich zawodników. W 2008 roku znalazłem kontakt do Polskiego Związku Piłki Nożnej. Trudno jednak było dostać się do prezesa, dopiero po objęciu stanowiska przez Zbigniewa Bońka sytuacja się zmieniła. Trzy lata później mieliśmy już kontakt z Maćkiem Chorążykiem, szefem działu skautingu zagranicznego, nawiązaliśmy relacje z Jakubem Wawrzyniakiem, Konsulem Generalnym RP w Kolonii. Wtedy wszystko oparte było o wolontariat, zaproponowałem, byśmy stworzyli stronę internetową „Gramy dla Polski”. Chodziło o to, by zawodnicy związani z Polską, mogli sami zarejestrować się na niej, deklarując jednocześnie chęć gry dla Biało-Czerwonych. Zaczęliśmy w 2011 roku, z kilku obserwowanych przez nas graczy zrobiło się kilkudziesięciu, później kilkuset, a teraz mamy w bazie około 1400 potencjalnych reprezentantów Polski. Nam pozostaje sprawdzać poziom rozgrywek, w których oni występują, jakie robią indywidualne postępy, a później ewentualnie rekomendować ich poszczególnym selekcjonerom.
Warunkiem jest polski paszport?
Tak. A jeśli ktoś nie ma takiego dokumentu, pomagamy go zdobyć. Każdy zawodnik to inna historia. Pochodzą z rodzin, które wyjechały przed wielu laty, i dopiero teraz dowiadują się o polskich korzeniach. Są tacy, którzy urodzili się już w Niemczech, ale i tacy, którzy wyjechali z Polski z najbliższymi. Każdemu z nich staramy się pomagać w miarę ich potrzeb.
Nie miał Pan obaw, decydując się na taką misję? Kiedy Franciszek Smuda powoływał do kadry zawodników polskiego pochodzenia, także z Niemiec [Eugen Polanski, Sebastian Boenisch, Adam Matuszczyk – red.], kibice patrzyli na to ambiwalentnie. To wtedy ukuto sformułowanie „farbowane lisy”.
Być może wtedy jeszcze polska piłka nie była gotowa na takie zmiany. Świat się zmienił od tego czasu, a my mamy świadomość, jak konieczna jest integracja zawodników przyjeżdżających z zewnątrz z kolegami grającymi na co dzień w Polsce. W Niemczech mamy tak rozbudowaną siatkę skautów, że każdy z potencjalnych kadrowiczów jest pod opieką. Właściwie w każdej akademii znajdziemy kogoś z polskimi korzeniami wśród trenerów lub kadry zarządzającej. A jeśli nie, to zwyczajnie mamy relację ze szkoleniowcami, którzy mają baczenie na obecnych lub przyszłych reprezentantów Polski. Potrzebowaliśmy narzędzi, by funkcjonowało wszystko jak należy. Obecnie projekt „Gramy dla Polski” działa tak, jak sobie założyliśmy.
Zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy zagrają dla naszego kraju. Ale chodzi też o to, by integrować środowisko. Za kilka miesięcy spotkamy się w konsulacie w Kolonii już po raz piętnasty. Przyjeżdżają z Polski przedstawiciele federacji, trenerzy poszczególnych reprezentacji, nawiązują się pierwsze relacje, rozmowy. Duża liczba kandydatów przekłada się na jakość tych, którzy ostatecznie trafiają do drużyn narodowych.
Zadam Panu teraz kłopotliwe pytanie. Nim objawił się światu Robert Lewandowski, postrzeganie polskiej piłki reprezentacyjnej było kiepskie, żeby nie powiedzieć fatalne. W jaki sposób uwodziliście młodych ludzi, by zagrali dla Biało-Czerwonych, skoro mieli do wyboru niemieckie kadry, wiele silniejsze piłkarsko, nie wymagające procesu adaptacji?
Patrząc z perspektywy PZPN sytuację, w której potencjalny reprezentant został wyszkolony na Zachodzie, uznaję za bonus. Lewandowski? Tak, poprzez wieloletnią grę w Bundeslidze pomógł nam niezmiernie, stał się wabikiem dla młodych ludzi zapatrzonych w niego. Przecież niemożliwym byłoby odwoływanie się do sukcesów i gwiazd drużyny Kazimierza Górskiego. Wielu młodych ludzi i ich rodzice otworzyli oczy, że można być piłkarzem na najwyższym poziomie, grając dla Polski. Sami się również otworzyli, co jest znakiem czasów. Przypomnę, że kiedyś Polonia w Niemczech była mocno zamknięta w swoich grupach. Jesteśmy coraz bardziej otwarci na świat. Wracając do naszego projektu, teraz to nie my szukamy, a nas szukają przede wszystkim. Codziennie spływają na naszą stronę profile piłkarzy, o których wcześniej nie mieliśmy świadomości. Co ciekawe, dzieci te bardzo dobrze mówią po polsku.
Odpowiadając na inny wątek tego pytania, w Niemczech konkurencja jest dużo większa. Porównując np. Wrocław do Dusseldorfu mamy relację 10-12 akademii do 70. Siłą rzeczy łatwiej jest im rywalizować o miejsce w polskich drużynach narodowych niż niemieckich.
Ale żeby nie było, że co zachodnie, to lepsze. Niektórzy gracze wychowani w Niemczech nie przebijają się do młodzieżowych reprezentacji Polski. Dlaczego?
Stajemy się jako kraj coraz bardziej konkurencyjni. Wziąłbym jednak pod uwagę sprawy adaptacyjnie. Gracze przyjeżdżający z Niemiec na zgrupowanie umieją grać w piłkę, ale często czują się nieswojo, zwłaszcza na początku, trudno pokazać im wszystkie swoje możliwości. Marcel Lotka, bramkarz Borussii Dortmund potrzebował dwóch-trzech podejść, długo przekonywał selekcjonera. Np. wśród chłopców urodzonych w 2006 roku mamy szeroką ekipę kandydatów do gry w kadrze bądź też regularnych reprezentantów. Podam przykłady Mike’a Hurasa z VfB Stuttgart czy Nico Adamczyka z Borussii Dortmund. Czterech-pięciu kolejnych zawodników tylko czeka, by dać im szansę. Polska piłka młodzieżowa rozwija się bardzo dynamicznie.
Ale wracając do ludzi wychowanych poza Polską, ale grających dla Polski, mamy ich coraz więcej. Mike Nawrocki, który był w szerokiej kadrze Czesława Michniewicza na mundial, wychowywał się w Niemczech, w Werderze Brema. W Katarze oglądamy Nicolę Zalewskiego czy Matty’ego Casha, którzy także zapisali się do gry w reprezentacji poprzez portal „Gramy dla Polski”. Są i dziewczyny, jak Tanja Pawollek, kapitanka Eintrachtu Frankfurt, której wartość może potwierdzić selekcjonerka naszej drużyny Niny Patalon. Czy Tanja, czy Oliwia Woś z FC Zurich, czy Julia Matuschewski ze Sturm Graz, czy Natalia Padilla-Bidas z Servette FC trafiają do seniorskiej kadry z naszej inicjatywy.
Ile czasu daje Pan sobie, by na dobre było widać efekty Pańskiej pracy, wspomnianego Macieja Chorążyka, całej inicjatywy „Gramy dla Polski”?
To jest długi proces, wymagający współpracy nie tylko z zawodnikami, ale także trenerami, rodzicami, klubami. Pamiętajmy, że przyglądamy się także tym, którzy dopiero za kilka lat osiągną wiek pierwszej reprezentacji młodzieżowej. Taką cezurą są półprofesjonalne kontrakty dla młodych piłkarzy klubach grających w Bundeslidze U17. Oznacza to, że ci młodzi ludzie będą mocno doinwestowywani sportowo, klub będzie na nich stawiał, więc i reprezentacje będą miały zysk. Takich graczy jest 12-15. Jeśli my dostrzeżemy ich potencjał dużo wcześniej, satysfakcja jest dużo większa.
Przejdź na Polsatsport.pl