"Już przed mundialem stracił moralne prawo, żeby dalej pracować z kadrą"
PZPN poinformował, że Czesław Michniewicz z dniem 31 grudnia przestanie pełnić funkcję selekcjonera reprezentacji Polski. Jeden z byłych pracowników sztabu reprezentacji Polski powiedział nam, że Michniewicz jeszcze przed mundialem stracił moralne prawo, żeby dalej pracować z kadrą.
Stało się to w momencie, w którym trener wyciągnął rękę po premię obiecaną przez premiera Mateusza Morawieckiego i zaczął ją dzielić, zamiast w 100 procentach zająć się tym, co najważniejsze, czyli opracowywaniem taktyki na kolejne spotkania. Meksyk, Argentyna i Arabia Saudyjska zeszły na drugi plan. Uwagę Czesława Michniewicza zaprzątała kasa i to się niestety przełożyło na fatalny klimat wokół reprezentacji. Były już selekcjoner zostawia związek z dużym problemem wizerunkowym.
Zobacz także: Bożydar Iwanow: Selekcjoner to nie wszystko. Przebudowy wymaga cały projekt „Reprezentacja A”
Morawiecki uprzedził Michniewicza, ale ten nie zrobił nic
Sprawa premii obiecanej przez premiera Morawieckiego od początku do końca obciąża byłego już selekcjonera. Michniewicz w rozmowie z Jackiem Kurowskim przyznał przecież, że premier tuż przed spotkaniem z piłkarzami wspomniał mu o premii. Michniewiczowi nie zapaliła się jednak żadna lampka ostrzegawcza, nie uciął tej sprawy w zarodku. A powinien. Od początku było jasne, że temat kasy prędzej czy później zepsuje wszystko, zrujnuje atmosferę w kadrze i wokół niej.
Michniewicz nie zachował się jednak jak selekcjoner, bo zamiast skupić się w pełni na sprawach sportowych (czytaj walce o jak najlepszy wynik na mundialu), to zbierał numery kont od piłkarzy i dywagował, komu ile się należy. To być może pokazuje, co naprawdę miał (ma) w głowie.
Selekcjoner spotkanie z premierem mógł i powinien był przygotować tak, żeby w ogóle nie było żadnej rozmowy o kasie. Może gdyby poinformował o wszystkim związkowych speców od public relations (wiemy, że tego nie zrobił i w sumie nie wiadomo, dlaczego tego nie zrobił), to nie byłoby całej tej kłopotliwej sytuacji. Nie byłoby rozmów o piłkarzach-milionerach, którzy wyciągają ręce po publiczne pieniądze, gdy szaleje inflacja i są pilniejsze sprawy niż nabijanie kieszeni tym, którzy tego nie potrzebują.
Selekcjoner stał się skarbnikiem i księgowym kadry
Poza wszystkim piłkarze nie potrzebują żadnej dodatkowej motywacji. Oni mieli już niemałe premie ustalone ze związkiem za realizację konkretnych celów sportowych. Każdy zawodnik dodatkowo walczy też na boisku o to, żeby pokazać się z jak najlepszej strony i zyskać lepszy kontrakt w klubie. To też jest jego premia za mundial.
Reprezentantom Polski zdecydowanie niczego nie brakowało. Wszystko zostało ustalone z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą przed wylotem i tak powinno zostać. W Katarze drużyna miała skoncentrować się na graniu. Z winy selekcjonera zawodnicy rozmawiali o pieniądzach, dzielili je między sobą. I co gorsza, ten temat też był narzucony przez trenera, który w żadnym wypadku nie powinien być skarbnikiem, czy księgowym. Nie taka jego rola.
Zadzwoniliśmy do jednego z byłych trenerów kadry, który nawet nie chciał rozmawiać o stronie sportowej wypadku naszej kadry, bo stwierdził, że to, co zrobiono z premią od premiera, zepsuło wszystko, że mundial został zmarnowany. I aż się dziwił, że sztab pozwolił na to, żeby temat kasy wkradł się do szatni. W przeszłości to już się zdarzało i zwykle działało niczym granat wrzucony do środka. Od początku było jasne, że prędzej, czy później wybuchnie. Selekcjoner powinien był to przewidzieć. A skoro nie przewidział, to znaczy, że się do tej roboty nie nadaje.
Michniewicz zapomniał, po co poleciał do Kataru
PZPN od samego początku miał problem wizerunkowy z trenerem Michniewiczem. Po Katarze doszedł kolejny, który każe nam napisać, że pan Czesław stracił moralne prawo (o ile kiedykolwiek je miał, patrz sprawa połączeń z „Fryzjerem”), by dalej pracować z kadrą. Dlatego, że zapomniał, po co pojechał do Kataru. Dlatego, że zapomniał, na czym polega jego rola. Dlatego, że pokazał, że nie potrafi myśleć kilka kroków naprzód i nie przewiduje konsekwencji swoich czynów. Dlatego, że na mundialu nie skupiał się na tym, co najważniejsze, że namieszał zawodnikom w głowie, że odrywał ich myśli od grania w piłkę.
Teraz możemy tylko żałować, że selekcjoner, zamiast myśleć i rozmawiać o kasie, nie opracował lepszej taktyki na Meksyk, że nie zasypiał i nie budził się z myślą, jak tu ograć rywala i jak tu wykorzystać do maksimum umiejętności zawodników, których ma w kadrze. A, że źle ocenił potencjał piłkarzy, to też już wiemy. Od początku mogliśmy grać tak, jak w pierwszej połowie z Francją. Mogliśmy, gdyby trener tylko tym się zajmował. Widać w przerwach między liczeniem i dzieleniem zabrakło czasu na lepsze rozeznanie się w potencjale polskiej drużyny i grupowych rywali. Na Meksyk wyszedł, jakby grał z Argentyną do kwadratu. Może, gdyby uważniej przyglądał się ostatnim meczom ekipy Gerardo Martino, to wiedziałby, że można zagrać odważniej i powalczyć o 3 punkty, bo Meksyk nie gra nic specjalnego.