Pele był prawdziwym królem futbolu. Potrafił zagrać piłkę z zamkniętymi oczami
W reprezentacji Brazylii debiutował, mając 16 lat i 9 miesięcy. Gdy miał 17 lat i 234 dni zdobył swojego pierwszego gola w mistrzostwach świata. Do dziś pozostaje najmłodszych strzelcem na mundialu. Przede wszystkim był jednak legendą, jedynym piłkarzem, który zdobył trzy tytuły mistrza świata. Pożegnalny występ Pele obejrzało ponad 200 tysięcy. Miliony śledziły od kilku dni z zapartym tchem walkę króla futbolu o zdrowie.
Kilka dni temu Pele trafił do szpitala po operacji guza okrężnicy. Kibiców futbolu mających wciąż świeżo w pamięci wszystko to, co stało się rok temu z Diego Maradoną, ta informacja mocno zmartwiła. Pierwsze informacje były optymistyczne. Córka Pele przekazała na Instagramie informację, że tata czuje się dobrze. Za chwilę Pele dodał, że jest w dobrym nastroju, a to najlepsze lekarstwo na jego kłopoty. Ostatecznie 80-latek przegrał jednak walkę z chorobą.
Pele był największym problemem
- Nigdy wcześniej nie widziałem piłkarza, który z taką łatwością dryblował rywali z piłką przy nodze – mówił bramkarz Edward Szymkowiak, który grał przeciwko Pele w meczu reprezentacji olimpijskiej Polski z Santosem. To spotkanie odbyło się 61 lat temu na Stadionie Śląskim. Na trybunach mogących pomieścić wówczas 100 tysięcy miało zasiąść 130 tysięcy ludzi. Santos wygrał 5:2, a Pele strzelił dwie bramki. Gole dla naszych zdobyli Jan Liberda i Eugeniusz Faber. Obie bramki padły w końcówce, gdy wirtuozi futbolu z Brazylii prowadzili już 5:0.
Jeden z działaczy PZPN miał po meczu płakać, powtarzając w kółko, że „Polacy nigdy nie będą grać, jak Brazylijczycy”. Grający w tamtym spotkaniu Eugeniusz Lerch przyznał, że wraz z kolegami z drużyny był zwyczajnie onieśmielony tym, z jaką łatwością przeciwnik rozgrywa piłkę. Dla naszych mecz był też szokiem kulturowym, bo wielu z nich pierwszy raz widziało ludzi o ciemnej karnacji skóry.
Największym problemem był jednak Pele. Polscy obrońcy nie potrafili go zatrzymać. – Dwa razy oszukał mnie w okrutny sposób – mówił Edmund Zientara w rozmowie z Gazetą Wyborczą. – Najpierw, stojąc do mnie plecami, podbił toczącą się po trawie piłkę nie tylko nad swoją, ale i nad moją głową. Zrobił obrót i tyle go widziałem. Później przyjął ją jakby pod siebie i piętą zagrał do skrzydłowego na jakieś 40 metrów – opowiadał Zientara, przyznając, że był zwyczajnie bezradny i w końcu odpuścił. Nie atakował, bo nie wiedział, co ma zrobić i jak się zachować.
Zobaczyć Pele i...
To było wyjątkowe spotkanie, a dla polskich kibiców jedyna okazja, by zobaczyć na żywo piłkarza, który czarował techniką i łatwością, z jaką strzelał bramki. Wtedy na Śląskim, tak przynajmniej wynika z historii przekazywanej z pokolenia na pokolenie, Pele zachwycił nie tylko pięknymi golami, ale i tym, że po końcowym gwizdku, wspólnie z kolegami, zniósł do szatni na rękach polskiego bramkarza. Szymkowiak puścił pięć goli, ale gdyby nie on mogło być jeszcze gorzej. Bo Santos to była wówczas najlepsza drużyna na świecie. – Lepsza od Barcelony – powiedział Pele 10 lat temu w jednym z wywiadów. Wtedy Barcelona z Leo Messim była na ustach wszystkich, ale Pele przekonywał, że Santos był lepszy.
- Wszędzie, gdzie się pojawialiśmy, przychodziły tłumy. A my każdy mecz traktowaliśmy bardzo poważnie – mówił piłkarz, który Santosowi oddał praktycznie całe sportowe życie. Chciały go największe europejskie kluby, takie jak Real Madryt, Juventus Turyn czy Manchester United. FC Santos nie chciał go jednak puścić za żadne pieniądze. Zresztą prezydent Brazylii Janio Quadros stwierdził, że „Pele to skarb narodowy”. Po tej deklaracji stało się jasne, że nigdy nie odejdzie do zagranicznego klubu. Ta sztuka finalnie się udała. Pele po oficjalnym zakończeniu kariery w Santosie, które oglądało na żywo ponad 200 tysięcy widzów, wznowił przygodę wiążąc się z amerykańskim Cosmosem Nowy York.
Powitał go ryk widowni i okrzyk spikera rodem z bokserskiej walki
O tym, jak wyjątkowym piłkarzem był Pele przekonali się nasi piłkarze grający w 1966 roku mecz przeciwko Brazylii na słynnej Maracanie. Przegraliśmy 1:2, co i tak można uznać za spory sukces. Pele gola nam wtedy nie strzelił. Dobrze spisał się w tamtym spotkaniu Stanisław Oślizło, który wygrał ze słynnym Brazylijczykiem kilka główkowych pojedynków. Oślizło pokazał klasę. Nie zagotował się, choć przed meczem widział i słyszał, jak stadion wita króla futbolu.
- Wyszliśmy z szatni na korytarz, skąd razem z Brazylijczykami mieliśmy udać się korytarzem na murawę – wspominał Oślizło w rozmowie z Gazetą Krakowską. - Nie było jednak sędziego. Tymczasem Brazylijczyków zaczęło... ubywać. Ktoś poszedł zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że większość naszych rywali była już na boisku. Jako ostatni pojawił się Pele. Usłyszeliśmy ryk widowni i okrzyk spikera najpierw „Edson Arantes do Nascimento”, a potem - ciągnący jego przydomek jak Michael Buffer (słynny amerykański konferansjer bokserski - przyp.) - „Peleeeeeeeeeeeee!!!”. A on wbiegł na murawę, podniósł ręce, pozdrawiał kibiców - opowiadał Oślizło.
Pele w trakcie meczu chwalił Oślizłę, ale jego koszulka trafiła do Liberdy. To on, strzelec bramki dla Polaków, miał to szczęście wymienić się trykotem z najlepszym piłkarzem na świecie, w którego Włodzimierz Lubański wpatrywał się wtedy jak w tęczę. Tak przynajmniej napisał w swojej autobiografii. Lubański, podobnie jak wielu innych znakomitych napastników, próbował kopiować zagrania Pele. Nie miał tej naturalnej lekkości, ale pracował i z czasem wiele się nauczył.
Widzieli w nim piłkarskiego cyborga
Polscy piłkarze, którzy mieli okazję go spotkać, czy grać przeciwko niemu wspominają go jako piłkarskiego cyborga, który potrafił zagrać piłkę z zamkniętymi oczami. Był zawodnikiem, którego gra w ogóle nie męczyła. Zachwycał lekkością, swobodą, a wszystko, co robił, robił z uśmiechem na ustach.
Pele powiedział kiedyś, że jeśli któregoś dnia umrze, to będzie szczęśliwy, bo starał się z całych sił, a piłka nożna, dzięki swojej popularności, pozwoliła mu dokonać wielkich rzeczy. Jego CV jest przebogate. Pele jest nawet w Księdze Rekordów Guinessa w związku z tym, że zdobył 1281 bramek w 1363 meczach. Najważniejszym jego osiągnięciem jest jednak trzykrotne zdobycie tytułu mistrza świata (wygrane mundiale w Szwecji 1958, Chile 1962 i Meksyku 1970. On był liderem tamtej ekipy, która do dziś jest przez wielu uważana za najlepszą na świecie. Do tego można dołożyć wiele tytułów rozgrywek w Ameryce Południowej i dwie wygrane w prestiżowych plebiscytach, na piłkarza wszech czasów FIFA w 2000 roku i najlepszego piłkarza wszech czasów według France Football w 1999 roku.
Maradona? Król może być tylko jeden
Wielu ekspertów stara się jakoś porównać Pele z Maradoną, inną wielką gwiazdą piłki. To jednak nie ma większego sensu. Obiektywnie rzecz ujmując, jest to niemożliwe. Panów z pewnością łączyło to, że nie potrafili sobie ułożyć życia prywatnego (Pele podobnie jak Maradona żenił się i rozwodził, miał też nieślubne dzieci). To była jednak cena sportowego sukcesu. Na boisku obie wielkie gwiazdy były jednak wyjątkowe, niepowtarzalne. Ich droga do sławy też była podobna. Wyrwali się z wielkiej biedy (Pele dorabiał jako pucybut i pracownik herbaciarni), by odmienić swoje życie dzięki futbolowi. I tu podobieństwa się kończą. Maradona w pewnym momencie przestał sobie radzić ze sławą i sukcesem. Pele wręcz przeciwnie. Po zakończeniu przygody z piłką został nawet ministrem sportu.
Pele zawsze miał dobre podejście do sportu i do tego, co robił. Człowiek, który grę w piłkę zaczynał od kopania zmiętej gazety, potrafił narzucić sobie ascetyczny tryb życia. Nic dziwnego, że Jan Tomaszewski porównał go swego czasu do posągu z brązu. Na ciele Pele było dokładnie widać każdy wyrzeźbiony mięsień. A wracając do rozterek i pytań ekspertów i kibiców, czy był ktoś lepszy niż Pele, warto przypomnieć, jak król kiedyś sam odniósł się do porównań z Messim. Pele odpowiedział dziennikarzowi, że nie można zestawiać piłkarza, który ma jedną umiejętność (Messi), z takim, który dobrze grał głową i strzelał z obu nóg (on sam).
Przejdź na Polsatsport.pl