"Przez polską myśl szkoleniową najedliśmy się ostatnio dość wstydu"

"Przez polską myśl szkoleniową najedliśmy się ostatnio dość wstydu"
fot. PAP
"Przez polską myśl szkoleniową najedliśmy się ostatnio dość wstydu"

24 stycznia prezes PZPN Cezary Kulesza ma ogłosić nazwisko nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Już wcześniej powiedział, że będzie nim człowiek z zagranicy, a faworytem mediów jest Portugalczyk Paulo Bento. Pozostaje zapytać, czy Kulesza dobrze robi, forsując obcokrajowca na przekór takim autorytetom jak Antoni Piechniczek, Jerzy Engel i Grzegorz Lato?

Ci, którzy są przeciwko zagranicznej opcji, dowodzą, że Leo Beenhakker i Paulo Sousa nic z reprezentacją nie osiągnęli.

Zobacz także: Były selekcjoner apeluje: Tylko nie zagraniczny! Podaje nazwiska

 

Nie przekonuje ich to, że z Holendrem za sterami wywalczyliśmy pierwszy, historyczny awans na Euro, a z Portugalczykiem uzyskaliśmy przepustkę do barażu o mundial w Katarze. Nie trafiają do nich argumenty, że drużyna Beenhakkera zagrała jeden z najpiękniejszych meczów w XXI wieku (2:1 z Portugalią w 2006 na Stadionie Śląskim), a zespół Sousy zachwycił spotkaniem z Anglikami (1:1) we wrześniu 2022. Tamten mecz miał swoją dramaturgię. Graliśmy naprawdę dobry futbol, no i ten gol w 92. minucie. Po tamtym spotkaniu uwierzyliśmy, że ta ekipa ma przed sobą przyszłość, że Sousa robi dobrą robotę, że spłaca kredyt zaufania.

 

Nie jest więc tak, jak usiłują nam wmówić, byli wybitni trenerzy, że wszystko, co zagraniczne jest złe. Koniec Beenhakkera i Sousy był zły, wręcz fatalny, ale obaj mieli swoje wzloty i absolutnie nie dało się powiedzieć, że oni się tej pracy nie poświęcają.

 

W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że tak Beenhakker, jak i Sousa byli na fali wznoszącej, dopóty dopóki czuli wsparcie związku. Gdy Michał Listkiewicz stał murem za Holendrem, to ten odpłacał dobrymi wynikami. To samo działo się w przypadku Sousy, gdy za jego plecami był prezes Zbigniew Boniek. Ktoś powie, że przecież na Euro 2021 daliśmy plamę. To fakt, ale nie wszystko było złe. Potrafiliśmy zremisować po niezłym meczu z Hiszpanią (1:1). Byliśmy też zespołem, który, nawet jeśli pierwszy tracił bramkę, to walczył do końca i rywal musiał drżeć o wynik do końcowego gwizdka. W decydującym o wyjściu z grupy meczu ze Szwedami przegrywaliśmy już 0:2, by doprowadzić do remisu. Finalnie przegraliśmy, ale dzięki temu, że wtedy podnieśliśmy się z kolan, ogólne wrażenie nie było złe.

 

Oczywiście nie wszystko, co robili Beenhakker i Sousa było dobre, ale trudno z ich reprezentacyjnej przygody wyciągać wniosek, że zatrudnianie cudzoziemca do pracy z Biało-Czerwonymi nie ma sensu, że to wybór z góry skazany na porażkę.

 

Za przemawia fakt, że jednak Holender i Portugalczyk dali nam trochę powodów do radości. Gdy był Leo odżyła legenda Stadionu Śląskiego, przypomnieliśmy sobie, ile znaczy w polskiej piłce nazwisko Smolarek, a prócz meczu z Portugalią były co najmniej dwa inne (Belgia 2:0, Czechy 2:1) pokazujące, że Holendra zna się na swojej robocie.

 

Poza tym tak za kadencji Beenhakkera, jak i Sousy Polacy starali się grać w piłkę. Potrafili się dłużej przy niej utrzymać, rozegrać ją, przejąć inicjatywę. To była taka reprezentacja, jakiej nam brakowało na mundialu w Katarze w meczach fazy grupowej.

 

Zagraniczny trener nie będzie też musiał zabiegać o autorytet. Zawodnicy, którzy wcześniej wchodzili na głowę Jerzemu Brzęczkowi, a później Czesławowi Michniewiczowi, byli w Sousę wpatrzeni niczym w obrazek. To był dla nich gość z racji tego, że grał w wielkich klubach i reprezentacji swojego kraju. Brzęczek, choć też grał w kadrze i zdobył srebrny medal olimpijski, nie cieszył się nawet w połowie takim zaufaniem piłkarzy, jakie miał Sousa. Brzęczka zawodnicy potrafili krytykować za taktykę. Sousę, choć w przypadku naszej reprezentacji gra wahadłowymi była pozbawiona sensu, nie odważyli się atakować za to, co i jak każe im grać.

 

Prawda jest taka, że dla polskich zawodników, z których większość gra za granicą, polski trener, na dokładkę z przeszłością głównie w polskiej lidze nic nie znaczy. Dla nich sukcesem był wyjazd, więc szanują tylko tych, którzy osiągnęli to samo.

 

Ostatni rok kadry z Michniewiczem też jest mocnym argumentem za tym, by nie brać Polaka. Bo choć Michniewicz zrealizował wszystkiego cele, to atmosfera wokół kadry była fatalna. Trener, który uchodził wcześniej za najbardziej medialnego, w ogóle nie radził sobie z mediami. Sportowo też wyglądało to fatalnie. Z jednej strony był wygrany baraż ze Szwecją (2:0), utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów i wyjście z grupy na mundialu 2022, ale z drugiej był archaiczny styl grania i mecze kuriozalne, jak ten z Argentyną (0:2) w Katarze, gdzie oddaliśmy piłkę i w ogóle nie byliśmy nią zainteresowani. Do tego doszły potem opowieści Argentyńczyków o polskich piłkarzach, którzy prosili ich: „nie strzelajcie nam więcej bramek”. Jeśli takie rzeczy serwuje nam polska myśl szkoleniowa, to dobrze będzie, jak przynajmniej przez jakiś czas od tego odpoczniemy.

 

Co jeszcze przemawia za trenerem z zagranicy? Posucha na polskim rynku trenerskim. Maciej Skorża nie jest zainteresowany. Marek Papszun nie osiągnął niczego poza Rakowem Częstochowa, a sukcesy w takim klubie nie mają tej siły rażenia, co dobra praca w Legii Warszawa, czy Lechu Poznań. Michał Probierz to nerwus, a poobijana kadra potrzebuje człowieka, który będzie umiał zaleczyć rany. I tu mógłby się sprawdzić Jan Urban. Był wielką gwiazdą polskiej piłki lat 80-tych, strzelał bramki Realowi Madryt jako zawodnik Osasuny Pampeluna, trenował Legię i Górnika Zabrze.

 

Problem w tym, że Urban  jest jeden, a jego trenerskie CV też nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. To nie jest tak, że patrzymy na jego wyniki i mówimy: wow, nie ma się co zastanawiać, jego trzeba wziąć. Poza wszystkim Kulesza się nawet z Urbanem nie kontraktował. Tak przynajmniej mówi sam zainteresowany.

 

Na dobrą sprawę trudno się dziwić Kuleszy, że celuje w zagraniczną opcję, nie biorąc pod uwagę tego, że żadna poważna nacja nie korzysta z cudzoziemców. Wyjątek zrobili Anglicy, ale wielkich sukcesów z tego nie było. Były selekcjoner Antoni Piechniczek w rozmowie z nami doliczył się w sumie czterech triumfów zagranicznych trenerów w pracy na obczyźnie. Od 1974 roku. To oczywiście mało, ale od razu rodzi się pytanie, dlaczego nasz wybór nie miałby oznaczać piątego sukcesu.

 

Trzeba tylko wyciągnąć wnioski z błędów, jakie popełniliśmy w erze Beenhakkera i Sousy. Prezes Kulesza nie może mieć z nowym trenerem takich relacji, jak z Sousą, ani nawet takich, jakie miał z Michniewiczem w ostatnich tygodniach jego pracy.  

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie