Polski siatkarz przeżył horror w Turcji. "Budziłem się w nocy i wybiegałem na parking, gdy zaczynało trząść ziemią"

Polski siatkarz przeżył horror w Turcji. "Budziłem się w nocy i wybiegałem na parking, gdy zaczynało trząść ziemią"
fot. Instagram
Krystian Walczak po trzech dniach wydostał się z tureckiego Hatay.

- Kiedy spaliśmy w recepcji na siedząco, gdy jeszcze było ciepło, to przykryty kołdrą przebudzałem się nagle, bo zaczynało trząść ziemią. Wszyscy wstawaliśmy w podskokach i wybiegaliśmy na parking, wokół którego nie było żadnych wysokich budynków. Tam byliśmy bezpieczni - powiedział Krystian Walczak, siatkarz Hatay Buyuksehir Belediyespor, który po trzech dniach wydostał się z doszczętnie zniszczonego tureckiego miasta.

Marta Ćwiertniewicz: Cieszymy się, że jesteś cały, zdrowy i wszystko z Tobą w porządku. W ciągu ostatnich dni w porządku jednak nie było. Wiem, że to traumatyczne przeżycie, ale czy możesz opowiedzieć, jak to wszystko przebiegało?

 

Krystian Walczak: Bardzo się cieszę, że finalnie mogę już odetchnąć z ulgą. Na pewno był to dla mnie łatwy czas, podobnie jak dla wielu osób, przebywających w miastach, w których doszło do trzęsień. Wysiadłem z busa, którym wracaliśmy z wygranego meczu i to, co ujrzały moje oczy, to się nigdy nie odwidzi. Pozawalane budynki, krzyczący ludzie, wołający o pomoc. Jedyne co chcieliśmy zrobić, to dostać się do naszego ośrodka sportowego, gdzie znajdowały się wszystkie nasze rzeczy. Niestety nie mogliśmy dotrzeć tam busem, bo drogi były nieprzejezdne. Po dotarciu na miejsce okazało się, że nasze piętro również zostało dotknięte i nie mamy gdzie spędzić zbliżających się dni. Musieliśmy przetrwać w recepcji przed budynkiem. Do przedwczoraj był w niej prąd, więc mogliśmy przebywać w ciepłym pomieszczeniu. Wszystkie noce przespaliśmy na siedząco. Wracając do powrotu, na pewno był to ciężki czas dla mnie i dotarcie do ośrodka sportowego było dla mnie nadzieją, że będę mógł zabrać swoje rzeczy i wyruszyć od miejsca, w którym będę bezpieczny. Tak niestety nie było.

 

ZOBACZ TAKŻE: Polski siatkarz przeżył kataklizm w Turcji. "Brało się to, co leżało na ziemi"

 

Klub nie mógł zorganizować mi powrotu, bo rodziny działaczy również zostały dotknięte katastrofą. Byłem zdany na siebie. Czekałem na wsparcie ze strony moich bliskich. W ciągu trzech dni ciągle słyszałem, że klub jakoś jednak pomoże mi z wyjazdem busem do Ankary, ale nie przynosiło to żadnych efektów. W końcu moja mama wzięła sprawy w swoje ręce. Skontaktowała się z Dorotą Świeniewicz i wspólnymi siłami znalazły rozwiązanie, by zapewnić mi powrót. Chcę podziękować Dariuszowi Stanickiemu, który zorganizował dla mnie transport do Ankary. Znajduję się w hotelu Volley i czuję się bezpieczny.

 

Kilka dni temu łączyliśmy się również z Twoim klubowym kolegą Bartoszem Bućko. Jemu udało się wydostać z żoną i dzieckiem kilka dni temu. Czemu tyle potrwało to w Twoim przypadku?

 

Bartek wydostał się w poniedziałek z miejsca zdarzenia, ale możliwości były trochę inne. On wysiadł z busa i pobiegł prosto do żony i dziecka, bo wyskakiwali z budynku, który się zburzył. Ja nie mieszkałem w apartamencie, tylko w ośrodku sportowym i wraz z resztą drużyny biegliśmy właśnie tam. Czemu tak długo to trwało? Szukaliśmy rozwiązań wraz z menadżerem, szukaliśmy kogoś, kto mógłby wjechać do miasta, a w tej sytuacji trzeba było mieć do tego uprawnienia. Klub mówił mi dużo, obiecywał podstawienie busa, który ostatecznie nie doszedł. Wraz z środkowym i przyjmującym z Turcji czekaliśmy do ostatnich dni. Jeden z kolegów pojechał dzień wcześniej autobusem do Tokat, bo busy w tamtym kierunku były mniej zapełnione. Ja chciałem dostać się do Ankary i zrobić to bezpośrednio, żeby zabrać swoje rzeczy. Czapki z głów dla pana Stanickiego, który bardzo pomógł mi w tym czasie.

 

Trudno wyobrazić sobie tę sytuację i to, co musiałeś czuć, będąc w tamtym miejscu. Pewnie miałeś cały czas z tyłu głowy lęk, że wszystko może się powtórzyć i sytuacja może się pogorszyć.

 

Zdecydowanie. Kiedy spaliśmy w tej recepcji na siedząco, gdy jeszcze było ciepło, to przykryty kołdrą przebudzałem się nagle, bo zaczynało trząść ziemią. Wszyscy wstawaliśmy w podskokach i wybiegaliśmy na parking, wokół którego nie było żadnych wysokich budynków. Tam byliśmy bezpieczni.

 

Bartek wspominał, że były to sceny jak z filmu katastroficznego. Ty byłeś tam dłużej. Czy z dnia na dzień sytuacja była coraz gorsza?

 

Miałem okazję jeszcze w ciągu dnia przejść się ulicami miasta, bo chciałem dostać się do miejsca, w którym można podładować telefon, czy zjeść ciepły posiłek, bo były takie miejsca. Dowiedzieliśmy się o tym jednak dopiero ostatniego dnia, bo nie mieliśmy żadnego kontaktu telefonicznego. Nie było też internetu. Z dnia na dzień sytuacja wygląda tak, że ci, którzy nie mają możliwości wyjechać z miasta, tworzą "slumsy przetrwania", tak to można nazwać. Ludzie siedzą na ulicy, otuleni kołdrami i kocami przy ogniskach i czekają na zbawienie. Patrzą na swoje bloki, w których z jedenastu pięter zostały na przykład cztery, bo tak wszystko się pozawalało.

 

Co dalej z Tobą? Jesteś w Ankarze, ale czy masz możliwość wrócić do Polski, a jeśli tak, to kiedy?

 

Tak, razem z menadżerem znaleźliśmy opcję powrotu dla mnie. Dziękuję też za pomoc Polskiemu Związkowi Piłki Siatkowej. W niedzielę będę już w Polsce. Była opcja, żeby przylecieć nawet wcześniej, ale po czterech dniach bez spania i jedzenia potrzebuję trochę czasu, by zregenerować swój organizm.

 

To nie jest czas na myślenie o siatkówce, ale czy wy, jako zawodnicy, wiecie cokolwiek na temat przyszłości? Jak dogadacie się z klubami?

 

Na razie staram się o tym nie myśleć. Nie wiem, jak się ta sytuacja rozwiąże. Chciałbym się zresetować i odpocząć od tego, co mnie spotkało w miejscowości Hatay.

 

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie