Pasja i pasja, czyli jak połączyć wielki sport z wielką muzyką
Z jednej strony znakomite wielkie imprezy lekkoatletyczne, z drugiej świetne imprezy muzyczne. Krzysztof Wolsztyński, prezes Kujawsko-Pomorskiego Związku Lekkiej Atletyki, organizuje nie tylko jedne z największych zawodów lekkoatletycznych, jak Memoriał Ireny Szewińskiej, czy ORLEN Copernicus Cup, ale także Festiwal Pamięci Andrzeja Zauchy „Serca Bicie”. – Jedno to pasja, a drugie… to też pasja – śmieje się Wolsztyński, były lekkoatleta bydgoskiego Zawiszy.
W środę w Toruniu odbyła się dziewiąta edycja najlepszego polskiego halowego mityngu lekkoatletycznego ORLEN Copernicus Cup. Wymyślony przez Wolsztyńskiego mityng już kilka lat temu uzyskał najwyższą kategorię World Athletics i każdego roku gromadzi nie tylko tysiące widzów na trybunach, ale także całe grono utytułowanych zawodników, z mistrzami olimpijskimi na czele.
– Jestem dumny, że mogę kulturę łączyć ze sportem i że mam pasję. A jak ktoś ma pasję, to osiąga sukces. Trzeba mieć w życiu też trochę szczęścia i trafić na dobrych ludzi – mówi Wolsztyński. Co ciekawe, w ostatnim czasie wziął on udział w specjalnym podcaście zatytułowanym „Bieganie w Kulturze”, prowadzonym przez… Pawła Wolsztyńskiego, jego syna. – Rozmowa z Pawłem w podcaście to była naprawdę ogromna frajda – dodaje.
ZOBACZ TAKŻE: Ewa Swoboda druga w ORLEN Copernicus Cup 2023
Znany bydgoszczanin w tym wyjątkowym wywiadzie opowiadał m.in. o swoim dzieciństwie. – Wychowywałem się w starym Fordonie. Tamte czasy były dla młodych ludzi trudne, a sport dawał im szansę, by ktoś z nich mógł się jakoś wybić i mieć lepsze życie. My mieliśmy podwórko, a teraz są laptopy, komputery. Wracaliśmy wieczorem zmęczeni do domów. W tamtych czasach każdy chciał być Deyną lub Lubańskim. Chodząc do szkoły, trafiłem na dobrego nauczyciela wychowania fizycznego. Byłem bardzo uzdolniony, choć w mojej rodzinie nikt nie uprawiał sportu. Najpierw był futbol, potem koszykówka w Astorii i dopiero na końcu lekkoatletyka. Sport indywidualny daje większą szansę pokazania swoich walorów i innych cech charakteru. Wyjechałem na pierwsze sześciotygodniowe zgrupowanie i byłem jednym z najlepszych młodzików w kraju. Byłem rekordzistą Polski młodzików na 800 metrów – opowiadał w podcaście dyrektor Memoriału Ireny Szewińskiej.
Życie zweryfikowało jednak te ambitne plany. – Chciałem być olimpijczykiem, wielkim zawodnikiem, ale się nie udało, bo po żółtaczce, którą przeszedłem w wieku siedemnastu lat, już kariery sportowej biegacza nie zrobiłem – mówił.
Z kolei dla Pawła Wolsztyńskiego rozmowa ze swoim ojcem w oficjalnym medium była dużym przeżyciem. – To było dla mnie ciekawe doświadczenie, dlatego, że przez całe życie towarzyszyłem tacie w jego przedsięwzięciach. Brałem udział w organizacji imprez np. jako wolontariusz czy osoba wręczająca kwiaty, a potem doradzałem tacie, kto jest na muzycznym topie. Miałem więcej do powiedzenia, jeśli chodzi o sztukę. Ogólnie jestem zadowolony z tego podcastu. To jest tak, jak z występem aktora na scenie, albo aktor mówi mi prawdę albo ściemnia, a tu ciężko było ściemniać, bo ojca z synem łączy relacja intymna, ponieważ jesteśmy połączeni tą samą krwią. Specyficzne doznanie. Trochę się tego bałem. Nie wszystko wiedziałem i dzięki podcastowi odkryliśmy pewne niuanse, zmieniające mój dotychczasowy obraz. Wiadomo, że przed rozmową odczuwałem stres, ale i satysfakcję. Mam nadzieję, że słuchając tego wywiadu, ludzie dostawali wiarygodną historię – mówi syn Krzysztofa Wolsztyńskiego, z wykształcenia aktor, absolwent Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST.
W domu Wolsztyńskich sport odgrywał niezwykle istotną rolę. – Tata biegał codziennie. Na początku ja jeździłem na rowerze, a on biegł, później nasze role się odwróciły. Wspólne oglądanie sportu w telewizji było dla nas jak święto. Obserwowaliśmy często całą rodziną m.in. tenis, lekkoatletykę, a kiedyś swego czasu żużel i inne dyscypliny. Ja przez chwilę próbowałem być piłkarzem, a trochę byłem naturalnie usportowiony. Chodziłem zazwyczaj do lasu biegać. Moja mama też jest byłym sportowcem i uczyła w szkole wychowania fizycznego, zaś siostra uprawiała piłkę ręczną. Braliśmy się za ten sport bez żadnego oporu – opowiada nam nasz rozmówca.
Krzysztof Wolsztyński zaszczepił więc w swoich dzieciach miłość do sportu, a one zainteresowały go kulturą. – My z siostrą zaraziliśmy rodziców sztuką. Mieliśmy dodatkowe hobby i oni w to weszli. Ta sztuka potem dołączyła do naszego życia. Siostra pracowała w teatrze jako inspicjentka, a ja dostałem się do szkoły teatralnej. Jako rodzina graliśmy do jednej bramki, a w tej bramce jest i sport i sztuka i myślę, że to się już nigdy nie zmieni. Ta gra zespołowa bardzo popłaca – uważa młodszy z Wolsztyńskich.