PZPN wpakował Santosowi ucho prezesa? Cezary Kulesza reaguje!
Radosław Michalski został delegowany do reprezentacji Polski łącznik między kadrą a zarządem PZPN-u. Eksperci określają go już mianem „ucha prezesa”. Czy ten ruch nie będzie płachtą na byka dla selekcjonera Fernando Santosa, który zwykł otaczać się tylko takimi ludźmi, którym w pełni ufa? Polsat Sport m.in. o to zapytał prezesa PZPN-u Cezarego Kuleszę.
Michał Białoński: Długo reprezentacja Polski czekała na tak renomowanego i utytułowanego selekcjonera jak Fernando Santos. Ktoś może mu wytknąć emerytalny wiek, ale ci, którzy znają go dobrze, jak Grzegorz Mielcarski, ręczą, że jeśli Santos rzuca się w wir pracy, to nie robi tego dla pieniędzy, tylko dostrzega w tym wyższy cel, jak np. wydobycie drzemiącego w Polakach potencjału. Miał pan w odwodzie wielu kandydatów, co zatem przekonało pana do Fernando Santosa?
Cezary Kulesza: Fernando Santos posiada największy bagaż doświadczenia, pracował skutecznie w klubach i w reprezentacjach. Przez osiem lat sprawnie zarządzał kadrą Portugalii, mając wiele gwiazd, m.in. Cristiano Ronaldo. Wcześniej sprawdził się w greckiej federacji, podobnie jak w dobrych klubach Grecji i Portugalii. Fernando Santos miał pasmo sukcesów, na czele ze zdobyciem mistrzostwa Europy, wygrał także inauguracyjny sezon Ligi Narodów. Jego dokonania świadczą o jego klasie trenerskiej.
Poza tym trudno znaleźć drugiego trenera, który od 30 lat utrzymuje się na topie i za wyjątkiem ośmiomiesięcznej przerwy, jaką zaliczył 20 lat temu, gdy po odejściu z Panathinaikosu podjął się prowadzenia Sportingu Lizbona, pracuje bez przerwy.
Ciągłość pracy jest również wielką zaletą Fernando Santosa. Na to również zwracaliśmy uwagę.
Jaka była pierwsza reakcja trenera Santosa, gdy z misją zatrudnienia pojechał do niego sekretarz generalny Łukasz Wachowski? Ciekawe jest to, że trener podjął go w swoim domu, a nie w hotelu, czy restauracji. To dość nietypowe.
To było miłe ze strony trenera. Warto nadmienić, że Fernando Santos jest człowiekiem bardzo religijnym, dla którego rodzina jest oczkiem w głowie. On nie jest skory do udzielania wielu wypowiedzi, brylowania w mediach, woli się koncentrować na pracy. To stonowany i pewny siebie facet. Łatwo go polubić za jego charakter. On się nie wymądrza.
Pół żartem, pół serio, musiał go pan wyganiać kijem na mecze Ekstraklasy przy takim zimnie?
Te wizyty na stadionach ligowych były ustalone już wcześniej. Fernando Santos sam zapowiedział, że nie widzi innego wyjścia i sam chce poznać Ekstraklasę, pojeździć na jej mecze. Oczywiste jest jednak, że czasu nie starczy mu na to, by był na każdym meczu.
Pytał go pan o wrażenia po obejrzeniu meczów Lechia – Widzew, Wisła Płock – Lech i Legia – Cracovia?
Nie było jeszcze okazji. W poniedziałek trener Santos złożył wizytę Robertowi Lewandowskiemu, we wtorek w PZPN-ie miał spotkanie z szefem sztabu medycznego kadry Jackiem Jaroszewskim. Nie chciałem im przeszkadzać. Natomiast jeszcze nieraz będzie okazja, żeby porozmawiać z trenerem o Ekstraklasie. Cały czas jest dostępny. To już nie te czasy, że trzeba ściągać selekcjonera z zagranicy, żeby z nim porozmawiać. Fernando Santos mieszka w Warszawie.
Podczas prezentacji Fernando Santosa zapowiadaliście, że do jego sztabu dołączą polscy asystenci. Chodziło głównie o Łukasza Piszczka i Tomasza Kaczmarka. Tymczasem ten pierwszy nie pali się do tej pracy, upadł też temat Kaczmarka. Co się stało?
Kandydatura Łukasza Piszczka była zaakceptowana przez PZPN i przez trenera Santosa, ale my za Łukasza nie zdecydujemy o przyjęciu tej oferty. To jego świadomy wybór, który należy uszanować. Podkreślam, kierunek był dobry, ale nie zmuszę nikogo do pracy w reprezentacji Polski. Łukasz ma swoje sprawy na głowie, nie dopytywałem o szczegóły. Podziękował grzecznie i tak się ta sprawa zakończyła.
A dlaczego upadł temat Tomasza Kaczmarka?
Tu już oparliśmy się na opinii trenera Santosa, on uznał, że asystenta wypełniającego takie funkcje już ma w sztabie. To podobnie jak w klubie – nie ściągasz napastnika o profilu takim, jak zawodnicy, których posiadasz. Trener Santos, po rozmowie z Tomaszem Kaczmarkiem, nie chciał na siłę powiększać sztabu, dublować stanowisk, bo nie o to w tym wszystkim chodzi.
Pojawiały się doniesienia, że Fernando Santos rzekomo poprosił was na zarządzie, aby do sztabu reprezentacji został włączony Grzegorz Mielcarski, który dwukrotnie był piłkarzem Santosa i świetnie zna portugalski.
Nic podobnego, na zarządzie nie było żadnej mowy o panu Mielcarskim. Nie ma konieczności na siłę powiększania sztabu. W PZPN-ie mamy ludzi, którzy biegle mówią po portugalsku.
Faktycznie, Adam Delimat z "Łączy nas piłka" przeprowadził pierwszy wywiad z Fernando Santosem w jego ojczystym języku.
Nie zapominajmy też o Józefie Młynarczyku, który jest w sztabie młodzieżówki. Zatem problemów komunikacyjnych nie będzie żadnych, tym bardziej, że trener Santos bardzo dobrze radzi sobie z angielskim, choć oczywiście, woli udzielać wywiadów po portugalsku.
Czyli wyobraża pan sobie, że sztab będzie pracował bez polskiego asystenta?
To nie jest tak, że sztab będzie bez Polaków. Pamiętajmy, że do grona współpracowników Fernando Santosa dołączył trener bramkarzy Andrzej Dawidziuk.
Z kolei delegowaliście Radosława Michalskiego do reprezentacji Polski jako łącznika między kadrą a zarządem.
Tak, decyzja o tym zapadła na ostatnim posiedzeniu zarządu, blisko miesiąc temu.
Nie boi się pan, że trener Santos i jego ludzie mogą traktować Michalskiego jak obcego pasażera? Już niektórzy nazywają go uchem prezesa. Rozumiem ideę, chce pan uniknąć zamieszania, jakie wyniknęło w Katarze przez spór o podział premii.
Nie ma takiego zagrożenia. Trener Santos został poinformowany i zaakceptował Radosława Michalskiego. To nie jest tak, że kogoś na siłę wrzucamy do kadry. Poza tym, Radek nie będzie uczestniczył w żadnym podziale premii. W PZPN-ie już wcześniej byli delegowani członkowie zarządu do reprezentacji Polski, że przypomnę choćby Marka Koźmińskiego, który jeździł z naszą kadrą za kadencji Adama Nawałki.
Słowa Fernando Santosa o perspektywie skutecznej rywalizacji Polski z największymi potęgami na pewno trafiły do serc kibiców. Na ile trener Santos miał wiedzę o potencjale kadrowym reprezentacji Polski, gdy zaczynaliście współpracę? Wiedział chociażby o kłopotach, jakie mamy w defensywie?
Oczywiście, trener ma zdiagnozowaną sytuację, ale też po to go zatrudniliśmy, aby te problemy rozwiązywał. Żaden z nas nie ma wpływu na wybory piłkarzy, którzy często decydują się na przejście do takich klubów, w których nie grają. Zmieniają barwy dla prestiżu, korzyści finansowych, ale ich forma sportowa często na tym cierpi. Często takie zmiany podszeptują menedżerowie, licząc na sowitą prowizję. Dopóki zawodnik tkwi w tym samym klubie, nie ma mowy o prowizji dla agenta. Gdy w piłce czasem nie wiadomo o co chodzi, to zawsze wszystko sprowadza się do rozmowy o pieniądzach.
Na szczęście niektórzy zapalają światło w tunelu: do gry wrócił Paweł Dawidowicz, którego Hellas wygra w miniony poniedziałek z Salernitaną Krzysztofa Piątka.
Nie zapominajmy o Mateuszu Wietesce, który gra regularnie w silnej lidze francuskiej. Mateusz radzi sobie dobrze i wszystkie mecze gra od deski do deski. Do bram kadry puka też Maik Nawrocki z Legii, który w meczu z Cracovią strzelił gola. Dlatego jestem dobrej myśli. Uważam, że tej klasy fachowiec co Fernando Santos upora się z problemami kadrowymi. 24 marca na mecz z Czechami nie wyjdziemy w ośmiu, tylko w jedenastu i nikt nie dostanie miejsca w składzie za zasługi. Trener już zapowiedział, że postawi na zdrowych i będących w pełni formy.