Santos bez polskiego asystenta. Beenhakker miał wielu! "Jak filmowy casting"
Na trzy tygodnie przed meczem z Czechami selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos nadal nie ma w sztabie polskiego asystenta. Poprzedni wielki zagraniczny selekcjoner Leo Beenhakker miał wielu polskich asystentów. - Na nasz wniosek Beenhakker robił casting, na wzór tego filmowego. Selekcjonował z grupy dwukrotnie większej niż ta, która ostatecznie została wybrana – powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl ówczesny prezes PZPN-u Michał Listkiewicz.
Michał Białoński: Od czasów Leo Beenhakkera reprezentacja Polski nie miała tak cenionego i renomowanego selekcjonera jak Fernando Santos. To pan zatrudniał wielkiego Leo i długo z nim współpracował. Jak pan zareagował, gdy Cezary Kulesza zatrudnił Santosa?
Michał Listkiewicz, prezes PZPN-u w latach 1999-2008: Uważam, że jest do bardzo dobry ruch. To człowiek z ogromnym dorobkiem i wielkimi sukcesami. Kto jak nie on ma wykrzesać z naszych piłkarzy maksimum ich potencjału.
Sęk w tym, że PZPN-owi na razie nie udało się zrealizować planu, jakim było dokooptowanie do sztabu Santosa dwóch polskich asystentów. Łukasz Piszczek sam zrezygnował z oferty, a Tomasza Kaczmarka nie chciał selekcjoner Santos, gdyż asystenta o takim profilu już ma. Jak pan to postrzega?
Uważam, że powinno być w sztabie dwóch, a nawet trzech polskich trenerów. Z prostego powodu, by mogli czerpać wiedzę i doświadczenie od Fernando Santosa, by w przyszłości przejąć po nim stery w reprezentacji. Dla mnie najlepszym kandydatem na takiego asystenta jest Jan Urban.
Widzę, że trener Santos, jak przystało na szkoleniowca starej daty, jest zwolennikiem wąskiego sztabu. Sporo w tym jest racji. Dziś często panuje moda na rozbudowane zespoły trenerskie. Śmieszą mnie rozbudowane sztaby nawet w drugich ligach, gdzie nie brakuje analityków, a nawet asystentów od rozstawiania pachołków na boisku.
Natomiast nie podobała mi się sytuacja za poprzedniego Portugalczyka, który dowodził naszą kadrą. Za Paulo Sousy jedna "jedenastka" biegała po boisku, a druga, jego współpracowników, siedziała na ławce rezerwowych. Nie było tam żadnego Polaka, przypominało to cyrk obwoźny.
Leo Beenhakkerowi wstawił pan do sztabu wielu Polaków. Począwszy od Bogusława Kaczmarka, przez Dariusza Dziekanowskiego, Adama Nawałkę, Rafała Ulatowskiego, Radosława Mroczkowskiego, Jana Urbana. Były jakieś opory ze strony Holendra?
Proszę nie zapominać jeszcze o Andrzeju Dawidziuku, świetnym ekspercie od trenowania bramkarzy.
To prawda, trener Dawidziuk znalazł się także w sztabie Fernando Santosa.
I bardzo dobrze. Wracając do Leo, on przyjechał z jednym z najlepszych na świecie fachowców od szkolenia bramkarza – Fransem Hoekiem.
Na nasz wniosek Beenhakker robił casting, na wzór tego filmowego. Podczas zgrupowania zapraszał na rozmowy trenerów. Długo z nimi rozmawiał. Selekcjonował z grupy dwukrotnie większej niż ta, która ostatecznie została wybrana. Natomiast to my dawaliśmy tych kandydatów, a Leo sobie wybierał. Później następowały rotacje, bo ktoś dostawał pracę w klubie, ktoś inny sam się wycofywał. Leo miał już rozeznanie w środowisku, więc decydował, że np. za Dziekanowskiego przyjdzie Mroczkowski, za Ulatowskiego Urban itd.
Po Euro 2008, gdy doszło do zmiany asystentów, "Przegląd Sportowy" donosił, że Beenhakker nieproszony przyszedł na zarząd PZPN-u, do hotelu Sheraton, by decyzje o nowym sztabie nie zapadały za jego plecami. Faktycznie tak było?
Na pewno tak nie było. Nigdy się tak nie zdarzyło, żeby ktoś nieproszony przyszedł na zarząd. Zawsze było tak, że Leo się do mnie zgłaszał, jeśli chciał uczestniczyć w zarządzie i ja mu to umożliwiałem. Widocznie we wspomnianej przez pana sytuacji wyboru asystentów nie było w punkcie obrad. Ale nie było tak, że on wchodził z drzwiami i mówił: "Teraz ja!". Jego obecność była zawsze uzgodniona ze mną albo z sekretarzem Zdzisławem Kręciną.
Plan zarządu układaliśmy zawsze z wyprzedzeniem dwutygodniowym. Zdarzało się, że Leo przychodził z czymś dwa dni przed posiedzeniem. Wówczas jego wniosek był umieszczany w sprawach różnych. Być może raz czy drugi na jego prośbę sprawy różne przesunęliśmy z końca na początek zarządu.