Piotr Lisek: Nie byłem kandydatem do medalu
- Nie byłem kandydatem do medalu, ale mimo to pojechałem powalczyć - powiedział tyczkarz Piotr Lisek, który był drugi w zakończonych w niedzielę w Stambule halowych lekkoatletycznych mistrzostwach Europy.
Biało-czerwoni w Turcji wywalczyli siedem medali, jednak żaden z nich nie był z najcenniejszego kruszcu.
- Cieszę się, że możemy tak liczną gromadą przywieźć tyle medali. To jest sukces, że nie wykoleili się jeszcze wszyscy z naszej starszej gwardii - zażartował Lisek.
30-letni zawodnik stanął na podium piątych z rzędu HME. Najlepiej wypadł w 2017 roku w Belgradzie, gdy został mistrzem kontynentu. W czołowej trójce znalazł się również w Pradze (2015), Glasgow (2019) i Toruniu (2021).
- Srebrny medal cieszy. Jestem ambitnym sportowcem i zawsze chciałbym wygrywać. Kibice też chcieliby usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego, ale w Stambule się nie udało. Szkoda, ale mimo wszystko reprezentacja Polski wypadła powyżej oczekiwań. Cieszę się, że mogłem dołożyć do tego swoją cegiełkę i rozpaliliśmy serca w niektórych polskich domach - ocenił tyczkarz.
Lisek w Stambule osiągnął najlepszy wynik w sezonie - 5,80. Został sklasyfikowany na drugiej pozycji ex aequo z Grekiem Emanuilem Karalisem. Triumfował Norweg Sondre Guttormsen.
- Przed mistrzostwami wziąłbym to srebro w ciemno - przyznał wicemistrz Europy.
Poprzedni rok nie był udany dla Liska, który nie awansował do finału MŚ w Euguene i ME w Monachium. Pojawiły się głosy, że powinien zakończyć karierę.
- Niektórym polecam wytrwać i nie spisywać tak łatwo na straty sportowców. Kibice niektórzy widzą tylko jeden procent tego, co się dzieje w naszym życiu. Mimo że w dobie mediów społecznościowych dużo pokazujemy, to jednak trudnych chwil nie ujawniamy, a różne rzeczy dzieją się u nas wszystkich - tłumaczył.
Wielkim nieobecnym imprezy w Turcji był reprezentant Szwecji Armand Duplantis, który w tym roku po raz kolejny poprawił rekord świata. Tym razem na 6,22.
- Nie lubię łączyć polityki ze sportem. Jednak Szwedzi mają konflikt dyplomatyczny z Turcją, dlatego nie dziwię się, że tak postąpił. Cieszę się, że jestem drugi, bo gdyby on wystartował, to prawdopodobnie zepchnąłby mnie o jedno miejsce, czyli przywiózłbym brąz. Jestem jednak również dumny z tego, że nie stanąłem na podium fuksem - zauważył rekordzista Polski.
Lisek w eliminacjach nie spełnił wyznaczonego minimum, gwarantującego awans - 5,75. Mimo to dostał się do finału, pokonując wysokość 5,65.
- W eliminacjach wypróbowałem warianty, które wykorzystałem w finale. Podkreślam, że eliminacje rządzą się swoimi prawami i one są bardzo trudne z racji tego, że jest bardzo wielu zawodników na skoczni. Czasu jest mało, a presja jest bardzo duża. Jeden z kandydatów do medalu, Menno Vloon, w ogóle nie wszedł do finału. Eliminacje to naprawdę trudny konkurs - podkreślił.
Zawodnik OSOT Szczecin zdaje sobie sprawę z tego, nad czym powinien pracować przed sezonem letnim.
- Muszę poprawić rozbieg. Bieganie z tyczką nie jest takie łatwe. Włożenie tyczki do dołka to trudna sprawa. Wiem, gdzie są jeszcze rezerwy. Największy pozytyw dostrzegam w tym, że jest potencjał - oświadczył.
Lisek trzykrotnie był na podium mistrzostw świata na stadionie. W 2015 roku w Pekinie i cztery lata później w Dausze wywalczył brąz, natomiast w 2017 roku w Londynie - srebro. Najbliższe MŚ odbędą się w sierpniu w Budapeszcie.
- Pewnie w mistrzostwach świata trzeba będzie skakać jeszcze wyżej, choć gdy zdobywałem medale, to nie osiągałem nawet 5,90. Paradoksalnie skacząc 5,90 w mistrzostwach Europy byłem czwarty, więc na takich imprezach nie liczy się wynik, tylko walka o medale i cieszę się, że to jeszcze mi wychodzi - zakończył.
Przejdź na Polsatsport.pl