Santos, czyli dla każdego coś miłego
Nowy selekcjoner Fernando Santos powołał 25 zawodników na mecze eliminacji Euro z Czechami i Albanią oraz wytłumaczył się ze swoich decyzji dziennikarzom podczas konferencji prasowej. Zrobił to z takim spokojem i nawet delikatną nonszalancją, że można było odnieść wrażenie, że sprawuje swoje stanowisko od lat, a nie od kilkunastu tygodni.
Trudno powiedzieć, czy był to zamierzony zabieg, czy tak po prostu wyszło, ale Portugalczyk zadowolił właściwie wszystkich. I tych, którzy spodziewali się radykalnych zmian, i tych żądających odmłodzenia składu i tych oczekujących kontynuacji zamiast rewolucji.
Zobacz także: Fernando Santos pominął Krychowiaka! Zbigniew Boniek reaguje
Po pierwsze zrezygnował (przynajmniej na razie) z Grzegorza Krychowiaka, zasłużonego zawodnika, który jednak w ostatnim czasie stał się synonimem niemocy polskiej drużyny. Gracza, który przed mundialem otwartym tekstem zapowiedział, że nie ma co się po polskiej kadrze spodziewać ładnej gry. I słowa zresztą dotrzymał. Santos wsłuchał się w opinie albo po prostu sam na skutek obserwacji przekonał się, że 33-latek w obecnej formie, występując w Arabii Saudyjskiej, może być jedynie hamulcowym reprezentacji, a nie jej napędem. Czyli nie robił tu żadnych umizgów wobec układu, który przecież podczas ostatniego mundialu zagwarantował wyjście z grupy. Nie chciał nawet widzieć Krychowiaka na treningu podczas zgrupowania, aby ewentualnie „odpalić go” mniej drastycznie.
W moim odczuciu to sygnał, że Santos nie będzie grać na alibi. I nie zamierza być taktycznym dyplomatą.
Po drugie nie chciał na siłę udowadniać, że biorąc pod uwagę personalia, widzi zupełnie inaczej niż jego poprzednicy. Owszem są zmiany, jest absolutny debiutant Ben Lederman z Rakowa Częstochowa, dochodzą młodzi Michał Karbownik z Fortuny Duesseldorf czy Kacper Kozłowski z Vitesse Arnhem, ale generalnie skład na Czechy i Albanię nie jest żadnym odkryciem Ameryki. To raczej kontynuacja z delikatną korektą.
Fakt, że z polskiej ligi, którą przecież Santos tak intensywnie w ostatnim czasie obserwował, wyłowił tylko dwóch piłkarzy, którzy się nadają do kadry (obok Ledermana Michał Skóraś z Lecha Poznań) też nie pozostawia złudzeń co do przyszłości i oceny poziomu naszej Ekstraklasy. Zresztą między wierszami wybrzmiało to całkiem wyraźnie, kiedy trener odpowiadał na pytanie co go ujęło podczas oglądania polskiego futbolu ligowego. „Przede wszystkim kibice” – odparł rozbrajająco.
Czyli nie liczba czy skala talentów w niej grających lub jakaś wyjątkowa myśl taktyczna czy przygotowanie fizyczne, ale... oprawa. To, co dzieje się wokół.
Puścił zatem oczko do publiczności, nikogo nie umniejszył, ale swoje zrobił. Socjotechniczne abecadło...
To ewidentny ukłon w stosunku do tego co tu zastał i przesłanie: nie przyszedłem budować na spalonej ziemi.
Klasa trenera w warstwie przynajmniej werbalnej została uwypuklona właśnie w tym momencie. Santos pokazał, że stać go wyzbycie się łatwego komfortu i szykowanie gruntu pod ewentualne niepowodzenie. Mógł przecież wzorem majstra, który patrząc co ma do zrobienia, ponarzekać przede wszystkim na fuszerkę poprzednika, rozłożyć ręce i dać do zrozumienia, że on musi robić wszystko od początku.
Dlatego przynajmniej na razie Santos naprawdę sprawia wrażenie trenera z innego świata. Bije od niego jakaś piłkarska szlachetność, trudno wyczuć wyjątkowo wyrachowaną grę czy fałsz.
Jeśli jednak nie zdobędzie sześciu punktów w dwóch pierwszych meczach, albo znów będziemy grali tak, że zęby rozbolą, to powyższe dobre wrażenia ulecą tak samo szybko, jak się pojawiły.
Najwięksi nieobecni w kadrze Fernando Santosa