Zieliński: Santos jak Beenhakker - spokojnie, to tylko awaria
Leo Beenhakker też zaczął pracę z Polską w eliminacjach ME od 1:3 (i to z Finlandią u siebie), a skończył w finałach Euro 2008. Celem Fernando Santosa jest sukces w Euro 2024 i musi osuszyć to pomundialowe premiowe bagienko po Michniewiczu. Nie panikujmy. Dziś trzeba wygrać z Albanią, a to niewygodny, trudny rywal. Piłkarze muszą pokazać ambicję i walkę, albo trzeba niektórych zblazowanych "dreptaków" z Pragi z hukiem wyrzucić z tej kadry, aby nią wstrząsnąć.
Polska reprezentacyjna piłka od dawna nie nurzała się w takim błocie, jak w ostatnich kilku miesiącach. Przede wszystkim w bagnie mentalnym i pod względem atmosfery, ale - jak pokazał przegrany w fatalnym stylu 1:3 mecz z Czechami w Pradze na starcie eliminacji mistrzostw Europy - także piłkarskim. Ten nokaut w trzy minuty na Edenie w Pradze był symboliczny. To jakby pokłosie, efekt tego, co działo się na mundialu i zwłaszcza po jego zakończeniu w związku z kłótniami o wirtualne premie od rządu.
Santos, po tych dwóch błyskawicznych golach, łapał się za głowę, jakby chciał powiedzieć: "O rany, w co je wdepnąłem. Czy to się dzieje naprawdę?". To wyglądało na szok pourazowy naszych asów po mistrzostwach świata w Katarze i aferze premiowej. Polscy piłkarze bez koncentracji, woli walki, jak na środkach usypiających, patrzący jak statyści na film, którzy kręcą Czesi. Ale "czeski film", to zafundowali nam Biało-Czerwoni.
Dzień przed meczem z Czechami Lewandowski przeprosił kibiców za całe zamieszanie i kłótnie w sprawie premii. Przeprosił, bo musiał. Po tym jak Łukasz Skorupski w głośnym wywiadzie wyjawił wszystkie brudy z tym związane, nie miał innego wyjścia, by zdusić temat.
Panienki i Panenka
Mam jednak wrażenie, że piłkarze - gdyby mogli sobie na to pozwolić - to wykrzyczeliby w stronę mediów i kibiców zupełnie inne słowa niż przeprosiny. Widać, że są obrażeni, nie podobają im się komentarze dziennikarzy i głosy kibiców w tej sprawie, więc jakby podświadomie próbują... nas ukarać. Czują się pokrzywdzeni i grają w kadrze jakby za karę, unikają też udzielania wywiadów.
Czy to było z premedytacją, czy to zwyczajna słabość piłkarska, albo psychiczna, to - tak czy inaczej - w Pradze zobaczyliśmy jakiś twór "piłkarskopodobny", zwłaszcza w pierwszej połowie. To nie była drużyna. "Miękkie panienki grały w Pradze" - napisał do mnie jeden z kolegów. Z kolei komentator Polsatu Sport Tomasz Lach zgrabnie dodał, by nie mylić panienki z Panenką.
Antonin Panenka to słynny czeski piłkarz, który jest symbolem podcinki w środek bramki przy wykonywaniu rzutu karnego, którą zapoczątkował w wielkiej piłce w latach 70-tych. I Czesi grali w piątek jak Panenka. Pan(i)enka z kolei - to obraz większości naszych piłkarzy w Pradze.
Spacery to na Moście Karola
Proszę sobie w wolnej popatrzeć, co robi przy trzecim golu dla Czechów Przemysław Frankowski (nr 19). Chyba był obserwatorem z ramienia UEFA na tym meczu, bo dostojnie kroczył sobie kilka metrów za rywalami i nie był łaskawy interweniować. Także Robert Gumny i Michał Karbownik dość często truchtali sobie po boisku, jak na pomeczowym rozbieganiu. Jednak nie tylko oni dreptali po murawie.
Jeśli ktoś miał ochotę wybrać się do Pragi, aby sobie pospacerować, to są lepsze miejsca do tego niż stadion piłkarski. Można sobie zrobić przechadzkę po słynnym Moście Karola, albo podziwiając inne zabytki przepięknej praskiej starówki. Tym bardziej dziwi fakt, że najmniej walczyli młodzi piłkarze, na dorobku, wcześniejsi dublerzy, którzy powinni gryźć trawę, aby udowodnić swoją przydatność do reprezentacji.
W piłce nożnej można być słabszym, czy mieć gorszy dzień. Ale wtedy trzeba próbować nadrabiać to walką, ambicją, a dla niektórych naszych reprezentantów to chyba słowa, które w ich słowniku nie istnieją. To było smutne i wstydliwe - patrzeć na takie "widowisko".
Santosa nie da się zwolnić milczeniem
Santos od początku wprowadził w kadrze dyscyplinę, rządy twardej ręki. Czy reprezentantom mogło się to nie spodobać? Momentami ich postawa w meczu z Czechami, brak zaangażowanie, wyglądały na sabotaż. Nie chce się jednak wierzyć, aby niektórzy celowo słabo grali. Straciliby na tym dużo sportowo i przede wszystkim - co dla nich ważne - finansowo na braku awansu.
Jeśli po tym falstarcie Santos zaostrzy rygor, przyciśnie panów piłkarzy, to teoretycznie może być bunt w reprezentacji. Portugalczyk ma jednak nazwisko, pozycję, sukcesy międzynarodowe. Kto jak nie on może wstrząsnąć tym towarzystwem wzajemnej adoracji, oczyścić to bagienko, zmobilizować kadrowiczów do walki i pracy...
Lewandowski nie zwolni Santosa ośmioma sekundami milczenia (ani nawet ośmioma tysiącami), jak Brzęczka, czy nie pozwoli sobie na krytykę trenera mistrzów Europy z 2016 roku, jak w przypadku Fornalika i Michniewicza. Polscy selekcjonerzy zwykle ostatnio dostawali od "Lewego" i jego kolegów - pisząc obrazowo - "z plaskacza" i tak naprawdę to piłkarze, a nie trenerzy rządzili kadrą.
Zblazowane pokolenie świetnie opłacanych leni
Michniewicz popełniał błędy, zęby momentami bolały od stylu gry jego drużyny, było go za co krytykować. Jednak winę za słabą grę reprezentacji Polski ponosił nie tylko on, ale przede wszystkim piłkarze. Ani Michniewicz, ani Santos nie wejdą na boisku i nie wykorzystają sytuacji sam na sam z bramkarzem za Lewandowskiego, ani nie będą naprawiać kiksów Kiwiora.
Mamy teraz pokolenie zblazowanych młodych kopaczy, którzy zarabiają duże pieniądze za granicą i często są bardzo leniwi. Tak w gruncie rzeczy to za specjalnie nie przejmują się, czy zagrają w kadrze i czy będzie ona miała sukcesy. To kibice, dziennikarze bardziej przejmują się od nich i wszyscy pompujemy ten balonik zainteresowania przeciętnymi, rozkapryszonymi grajkami bez większych ambicji (nie dotyczy to na szczęście wszystkich zawodników), których nawet hymn i koszulka z orzełkiem nie jest w stanie skłonić do zostawienia zdrowia na boisku.
Jeśli się powtórzy z Albanią, czy w kolejnych spotkaniach, taka sytuacja, że jacyś zawodnicy nie walczą, odpuszczają, przechodzą obok meczu, to Santos powinien podjąć ostre kroki, bez względu na to, jak nazywa się dany delikwent i jaki ma potencjał. Trzeba ich po prostu z kadry wyrzucić, aby wstrząsnąć tym zespołem. Miejmy nadzieję, że jednak otrząsną się sami i dziś z Albanią zagrają zupełnie inaczej.
Obrona, czyli wielki ból głowy
Szczególnie fatalnie wygląda nasza obrona. Po meczu z Francją na mundialu i tym z Czechami, aż się prosi o to, by odsunąć Jakuba Kiwiora, popełniającego błąd za błędem. Tylko, czy stać nas na to, aby nie dać mu kolejnych szans na ogranie, rozwinięcie talentu, zebranie doświadczenia. W Arsenalu Londyn póki co jest rezerwowym, jeśli nie będzie grał też w kadrze, to zatrzyma się w rozwoju. Chyba tak słabo jak z Czechami, to już drugi raz nie może zagrać? To jest już jednak dylemat Santosa.
Jan Bednarek też od roku ma perturbacje w klubie i stracił formę, a to on powinien być naturalnym następcą Kamila Glika. Na dodatek Matty Cash, który miał być znaczącym wzmocnieniem tej kadry, wypadł z powodu kontuzji i nie zagra z Albanią. Nawet Przemysław Bereszyński, mimo że w Napoli jest tylko rezerwowym i brakuje mu ogrania, byłby w tej chwili zbawieniem dla reprezentacyjnej defensywy.
Póki co, nie skreślajmy za szybko i zupełnie Kiwiora (a nawet Gumnego z Karbownikiem), może na wysoki poziom w kadrze wskoczą Paweł Dawidowicz, czy Bartosz Salamon, jeśli dostaną szansę. Trzeba czekać na powrót kontuzjowanych Arkadiusza Recy i Kamila Piątkowskiego, to mogą być znaczące wzmocnienia obrony.
Nie trzeba nerwowo tęsknić za Krychowiakiem
W Pradze szczególnie widoczny był brak w środku defensywy jej dotychczasowego szefa Kamila Glika, niektórzy też szybko zatęsknili za Grzegorzem Krychowiakiem. Nie powinniśmy jednak popadać ze skrajności w skrajność. Glik też popełniał ostatnio błędy w kadrze, ma już problemy z kontuzjami i szybkością. Krychowiak miał w reprezentacji dużo słabych meczów.
Jednak wpadka z Czechami nie może powodować, że odrzucamy odmłodzenie i przebudowę reprezentacji Polski. I Santosa na pewno o tym wie. Trzeba to cierpliwie, spokojnie budować. Efekt będzie ważny w czerwcu i lipcu 2024. Nie teraz. I nie panikujmy w kwestii awansu do finałów Euro. Nawet jeśli przegraliśmy w Pradze, czy na przykład, gdy zremisujemy z Albanią. Portugalczyk musi mieć czas, aby to piłkarsko poukładać, a przede wszystkim ta reprezentacja musi wrócić do normalnego funkcjonowania w kwestii atmosfery i mentalności po burzy premiowej.
Jak w filmach. Spokojnie, to tylko awaria. Pilot z nami leci i to doświadczony. Drugi raz stracić tak szybko dwóch goli się nie da. Powinno być już tylko lepiej, inaczej czeka nas kataklizm. Leo Beenhakker w 2006 roku rozpoczął eliminacje ME jako selekcjoner Polski od 1:3 z Finlandią i to u siebie. 1:3 Santosa w Pradze z Czechami nie jest w tym kontekście jakąś katastrofą. Niech Portugalczyk spokojnie pracuje, przebudowuje, robi swoje. Rozliczymy go za 15 miesięcy.
Nie panikujmy, to tylko sport
W podobnym tonie pisałem już w tekście zapowiadającym mecz Czechy - Polska, zdania nie zmieniam - przypominam jeszcze raz te dwa fragmenty:
"Fakt, że w polskiej grupie oprócz Czech i Albanii mamy jeszcze Mołdawię i Wyspy Owcze, a do finałów Euro awansują automatycznie dwie drużyny, sprawia że jest idealna okazja do spokojnej przebudowy zespołu, odmłodzenia go, rezygnacji z kilku zaawansowanych wiekowo, wypalonych już mentalnie i fizycznie dotychczasowych pewniaków. Nawet ewentualna porażka w Pradze z Czechami nie powinna wprowadzać żadnej nerwowości i zmiany planów".
"Santosa, jak każdego trenera, obronią tylko wyniki. Rozliczenie przyjdzie jednak dopiero za około 15 miesięcy - w czerwcu i lipcu 2024 roku podczas finałów mistrzostw Europy. Piątkowy mecz z Czechami, jak i kolejne spotkania eliminacyjne, to tylko jeden z drobnych odcinków na tej drodze po sukces.
Wynik w Pradze, w kontekście finałów ME, jest w zasadzie bez znaczenia. Reprezentacja Polski w ostatniej dekadzie już często świetnie grała w eliminacjach, by później sromotnie zawodzić na wielkich imprezach. Czas, by wreszcie było odwrotnie. Santosowi życzymy więc drogi pod górkę, co zaczęło się już licznymi kontuzjami, ale z happy endem na niemieckich stadionach w 2024 roku...".
Czas Zielińskiego i niewygodna Albania
Jednym z głównych problemów tej reprezentacji jest fakt, że Robert Lewandowski ostatnio mało daje drużynie i piłkarsko i jako kapitan, a czasami wręcz zaognia problemy. Drużynę trzeba powoli budować wokół Piotra Zielińskiego, który w drugiej połowie meczu z Czechami (podobnie jak z Francją na mundialu) był zdecydowanie naszym najlepszym zawodnikiem i próbował poderwać zespół.
Większość osób już to dostrzega, że Zieliński musi grać głębiej, aby móc rozegrać piłkę, bo z przodu to się na nią nie doczeka. Pomocnik Napoli musi mieć jednak w kadrze wsparcie, tylko w kim? Zawodzą Krystian Bielik, Karol Linetty, Sebastian Szymański. Nadziejami są Jakub Kamiński i Nicola Zalewski, który w Pradze dał niezłą zmianę. Nie rozumiem natomiast dlaczego Kamiński, który dobrze pokazał się na mundialu w Katarze nie grał w Pradze. Chyba, że ma jakiś drobny uraz, o którym się nie mówi.
W poniedziałek na Stadionie Narodowym Santos i piłkarze udzielą nam na boisku odpowiedzi na wiele pytań. Zadanie czeka ich niełatwe. Albania to niewygodny przeciwnik. Grają dobrze w obronie, twardo, potrafią wyprowadzać kontry, sa groźni przy stałych fragmentach gry. W poprzednich eliminacjach mieliśmy z nimi duże problemy i w Warszawie i w Tiranie. Jeśli nawet nie wygramy, nie panikujmy. To jest tylko sport - jak mawiał w "Piłkarskim pokerze" Bolo Łącznik.
Przejdź na Polsatsport.pl