Nowa Hiszpania jest gorsza we wszystkim. Rozkład zamiast odnowy
Ci którzy twierdzą, że niekontrolowana zmienność nastrojów i malowanie wszystkiego albo w barwach białych albo czarnych to w piłce nożnej charakterystyka przede wszystkim dla Polski, są w będzie. Hiszpanie w tej kwestii reagują identycznie.
W miniony czwartek nowy trener Luis de la Fuente zebrał entuzjastyczne recenzje po swoim debiucie z Norwegią, we wtorek wielu także cenionych dziennikarzy uznaje, że selekcjoner się nie nadaje.
A to dlatego, że Hiszpania, która tęskni za blaskiem lat 2008, 2010, 2012, kiedy złote pokolenie zdobywało dwa tytuły mistrza Europy i raz mistrza świata, została upokorzona w Glasgow. Szkoci zwyciężyli 2:0 narzucając rywalom swój styl gry. Mówiąc wprost: wdali się w bijatykę, grę łokciami, walkę w powietrzu i o każdą piłkę tak jakby ta miała decydować o mistrzostwie Europy.
ZOBACZ TAKŻE: Kuriozalne tłumaczenia Hiszpana po porażce. Niewiarygodne, co powiedział!
A wiadomo, że Hiszpanie nie są do tego stworzeni. Do tego De la Fuente "zwariował". Po zwycięstwie w Maladze 3:0 wymienił ośmiu zawodników. Wstawił do składu debiutanta Davida Garcię, Joselu, który miał za sobą ledwie jeden mecz (fakt, że genialny, w roli zmiennika w Maladze strzelił dwa gole) i dwa mecze reprezentacyjne na liczniku Pedro Porro. Zamiast lekko udoskonalić to co tak dobrze zafunkcjonowało z Norwegami, budować pewną stabilność, wywrócił wszystko do góry nogami. Przeprowadził rewolucję. A Szkoci ją obnażyli. Trener sprawiał wrażenie jakby prowadził amatorski zespół i chciał dać wszystkim pograć, aby nikt się nie obraził (jedynym niewykorzystanym w dwumeczu oprócz dwóch bramkarzy był nie wiedzieć czemu Martin Zubimendi).
Javier Silleres z "Asa" pisze: "Ta Hiszpania, właśnie teraz, jest w fazie rozkładu a nie odnowy".
Komentatorzy zwracają uwagę, że Hiszpanie za daleko odeszli od swojego DNA, od swoich ideałów. Trudno było poznać drużynę, która bazowała na różnych modyfikacjach tiki-taki. Teraz gra była bezpośrednia, Hiszpanie jak nigdy strzelali z dystansu, a nie próbowali wjechać do bramki, wykorzystywali klasycznego napastnika, który próbował walczyć w powietrzu. Grali w systemie 1-4-2-3-1, a nie swoim ulubionym 1-4-3-3. Byli jak wiele innych drużyn europejskich, niczym specjalnym się nie wyróżniali. Co z tego, że mieli dużo częściej piłkę przy nodze i wymienili cztery razy tyle podań co gospodarze, skoro to nie przeszkadzało Szkocji, bo wszystko robili bardzo wolno?
Hiszpania zubożyła swój futbol na własne życzenie, stając się przeciętna drużyną, nie ma w niej magii, która mimo kiepskiego mundialu, pojawiała się w czasach poprzedniego trenera Luisa Enrique.
Popularny "Lucho" został zresztą wydzwoniony po meczu przez któregoś z asturyjskich dziennikarzy zajmujących się... kolarstwem. Odebrał, bo był w RPA i startował w wyścigu MTB. - Nie interesuję się już reprezentacją, nie oglądałem żadnego meczu - odparł w swoim stylu.
A dość populistyczna, aczkolwiek pewnie nie daleko odbiegająca od prawdy konstatacja była taka, że Enrique jaki był taki był, ale meczu na Hampden Park aż tak na pewno by nie schrzanił.
Przypomniano zresztą natychmiast, że jakby De La Fuente dalej tak grał w eliminacjach i Hiszpania nie zajęłaby jednego z dwóch premiowanych miejsc, to istnieje jeszcze ścieżka zagrania w play-offach o awans, dzięki pierwszemu miejscu w grupie Dywizji A Ligi Narodów, które wywalczył jeszcze Enrique (mecze Final Four w czerwcu).
I jakby już nikt nie chce pamiętać, że poprzednik w grudniu w Katarze upadł po dwóch spektakularnych porażkach z Japonią i Marokiem. Hiszpanie naiwni w kwestiach futbolu, najpierw szybko zresetowali swoje emocje i zostali wprowadzeni w nowa przygodę z Luisem de la Fuente (mądrym zwycięzcą z reprezentacjami młodzieżowymi) i rzekomo odświeżającym przybyciem piętnastu nowych piłkarzy (po raz pierwszy po rezygnacji Sergio Busquetsa nie było na zgrupowaniu już żadnego z mistrzów świata).
Po Maladze założono, że koszmar się definitywnie skończył. A teraz znów jest katastrofa. Trudno to przyswoić. Nawet biorąc bardzo luźne kryteria, ciężko to zrozumieć.
De La Fuente zrobił z kadry jakiś casting, powinien od razu mieć przynajmniej sześciu "nietykalnych", nie ma prawa wymieniać całej obrony, która nie straciła gola kilka dni w wcześniej z Norwegią, nie może być tak, że Alvaro Morata, który został kapitanem, nie wchodzi nawet na minutę, kiedy drużyna nadaje się do reanimacji, itd...
Lista grzechów De la Fuente jest tak długa, że stawia pod znakiem zapytania jego kwalifikacje do prowadzenia "La Roja".
Jednym zdaniem: Hiszpania lamentuje...
Przejdź na Polsatsport.pl