Iwanow: Puchar rządzi się swoimi prawami. Ale nie w półfinale
Puchar rządzi się swoimi prawami? Na pewno tak. Ale już nie na tym etapie. Nie teraz. Nie w fazie półfinału. Kiedy wizyta 2 maja na PGE Narodowym jest na wyciągnięcie ręki. Kiedy dwa najlepsze w tym sezonie kluby w Ekstraklasie grają kolejno na stadionie zespołu z trzeciego poziomu rozgrywek (Legia Warszawa w Kaliszu) i pierwszoligowca z Łęcznej, który myśli bardziej o zachowaniu bytu na zapleczu elity niż wyeliminowaniu "pucharowego killera" z Częstochowy.
Ten w poprzedniej rundzie pokazał już innemu zespołowi z Lubelszczyzny, Motorowi, jak duża dzieli ich różnica. Po kwadransie gospodarz areny, która w covidowym czasie gościła dwukrotnie finał, mógł przegrywać kilkoma bramkami. Skończyło się na "łagodnym wymiarze kary" w postaci 0:3.
Zobacz także: Piłkarz Legii Warszawa zadowolony po meczu z Rakowem Częstochowa
Wszyscy kochamy futbol także dlatego, że są w nim niespodzianki. Że maluczki, szczególnie na dystansie jednego meczu, może pokonać giganta, nagle wznieść się na nieosiągalny normalnie poziom, wykorzystać mogący się pojawić syndrom zlekceważenia, który może towarzyszyć faworytowi. Ten przecież często wystawia także nie najmocniejszy skład, mając w perspektywie trudniejsze wyzwania. Ale już nie wtedy, kiedy jesteś w półfinale…
Kiedyś pół Polski trzymało kciuki za Błękitnych Stargard (wtedy jeszcze Szczeciński). Ich rywalizacja z Lechem Poznań w półfinale to jeden z najbardziej pamiętnych momentów w historii klubu z zachodnio-pomorskiego. Co prawda bez happy endu, ale wtedy rozgrywane były jeszcze dwa spotkania o wyprawę na warszawską Saską Kępę i w rewanżu przy Bułgarskiej nie tylko ściany pomogły "Kolejorzowi", ale i praca… arbitra. Nie doszukując się żadnej spiskowej teorii, Temida zawsze będzie swą wagę kierować w stronę możniejszych, lepiej ubranych i dysponujących bardziej imponującym dorobkiem.
Podenerwowanie Marka Papszuna po anulowanym karnym w sobotnim spotkaniu przy Łazienkowskiej z Legią związane było nie z brakiem znajomości przepisów. Lecz pewnie bardziej z brzemieniem tego, co miało miejsce w końcówce poprzedniego sezonu w Ekstraklasie. Szkoleniowiec Rakowa bardziej niż na Piotra Lasyka powinien być jednak wściekły na brak wykorzystania przez jego drużynę stuprocentowej sytuacji po błędzie Dominika Hładuna, opieszałości w powrocie Iviego Lopeza, gdy Paweł Wszołek "zamykał" mecz golem na 3:1 i być może samego siebie, że na Tomasa Pekharta nie wystawił jednak Tomasa Petraska. Nie dość, że najwyższego z ligowych obrońców, to do tego także rodaka "golleadora" z Legii. Porażka Rakowa nie jest jednak żadną dobrą informacją dla Górnika Łęczna. Lew spod Jasnej Góry został podrażniony. W środę będzie jeszcze bardziej żarłoczny niż zazwyczaj. A zemstę na legionistach zostawił sobie na 2 maja.
Legia jest w najwyższej formie tego sezonu. Składu może nie ma aż tak szerokiego jak kiedyś, a ciągle na ławce może trzymać Maika Nawrockiego, Macieja Rosołka czy Carlitosa. Josue się bawi, wahadła chodzą, jakby dopiero co wyszły od zegarmistrza, a patrząc na to, jak porusza się Ernest Muci, można się zastanawiać, jak to się stało, że nowy selekcjoner Albanii Sylvinho nie wysłał mu powołania na mecz z Biało-Czerwonymi.
Nikt nie sięgał tyle razy po Puchar Polski, co klub z Łazienkowskiej – bo aż dziewiętnastokrotnie. Ale od 2018 roku Legia nie dotarła nawet do finałowej rozgrywki. Przed rokiem zatrzymał ją… Raków, wcześniej m.in. Cracovia i Piast Gliwice. Z wielkim szacunkiem dla KKS Kalisz, we wtorek przyjedzie do nich zespół zdecydowanie mocniejszy niż Górnik Zabrze, Widzew Łódź czy Śląsk Wrocław, które kończyły swą pucharową przygodę nad Prosną. Kosta Runjaic w swym pierwszym roku pracy przy Łazienkowskiej – terenie nie łatwym dla żadnego trenera – osiąga swoje cele. Z Pogonią Szczecin Pucharu nie zdobył, często wraz z "Portowcami" kompromitując się w rozgrywkach "Tysiącach Drużyn". Teraz chce wreszcie poczuć atmosferę PGE Narodowego w majowe popołudnie.
Przed rokiem w finale też zagrały ówczesne dwa najmocniejsze zespoły ligi. Wygrał Raków, dla którego miało być to paliwo na końcówkę ligi, ale w niej skuteczniej finiszował jednak Lech. Wiele wskazuje na to, że scenariusz końcówki wiosny będzie bardzo podobny i tym razem. Składając gratulacje Górnikowi Łęczna i KKS Kalisz za to, czego dokonaliście już w tym sezonie w Pucharze Polski i wiedząc doskonale, że w sporcie wszystko jest możliwe, proszę, nie gniewajcie się, że postronny kibic to nie Was chce zobaczyć w decydującej rozgrywce.
Przejdź na Polsatsport.pl