Marek Papszun nie chciał, aby na jego pomniku pojawiła się rysa
Marek Papszun po sezonie odchodzi z Rakowa i bez wątpienia jest to wydarzenie roku w polskiej Ekstraklasie. Uroczyste ogłoszenie tego tuż przed końcem rozgrywek, w którym drużyna zmierza po pierwsze w historii mistrzostwo i trzeci Puchar Polski, zostało uznane za niespodziankę i z pewnością taką jest. Trudno jednak zgodzić się lamentem, że to irracjonalne, niezrozumiałe, itp...
Jest dokładnie odwrotnie. Ta decyzja, która podjął popularny szkoleniowiec, jest ze wszech miar sensowna i bardzo dobrze świadczy o tzw. timingu Papszuna. Bo czy możemy wyobrazić siebie lepszy moment na odejście, z klubu, który tak naprawdę stworzył od podstaw (zaczynał w 2016 roku, kiedy Raków grał na trzecim poziomie rozgrywek)?
Wywalczył dla Częstochowy dwa awanse, dwa Puchary Polski, dwa Superpuchary i dwa wicemistrzostwa. Niewykluczone, że teraz zamknie to jeszcze dubletem. Jasne, że można to wszystko próbować powtarzać, albo zawalczyć o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy. Papszun zdaje sobie jednak doskonale sprawę, że tę cytrynę już wycisnął.
ZOBACZ TAKŻE: Następca Marka Papszuna wybrany! Kto nowym trenerem Rakowa?
Przecież można sobie łatwo wyobrazić, że Raków już niebawem nie daje rady dobrnąć tam, gdzie oczekuje tego właściciel i rozbudzone apetyty opinii publicznej. Mało tego, nie udaje się łączyć gry na dwóch frontach i zaczynają przychodzić porażki w lidze, bo jednak nie ma pieniędzy na znaczące wzmocnienia adekwatne do ambicji.
Trener, który zarabia w Polsce rekordową kwotę (zapewne po podwyżce dostawałby grubo ponad 200 tysięcy złotych miesięcznie), staje pod pręgierzem. To takie nazwisko, taka kasa i nic?
Nie trzeba być Nostradamusem, aby przewidzieć jak to się mogłoby skończyć. “Papszun się skończył”, “Jednak Liga Mistrzów to nie ten rozmiar kapelusza”, “Za dużo mniejsze pieniądze taki wynik mógłby osiągnąć ktoś inny”...
Jasne, że właściciel Michał Świerczewski już udowodnił, że nie jest w gorącej wodzie kąpany i pewnie nie podjąłby jakiejś pochopnej decyzji, ale sielanka mogłaby się skończyć. Ryzyko pojawienia się bardzo poważnych rys na pomniku trenera byłoby naprawdę duże.
Zwłaszcza że Raków nie funkcjonuje w próżni. Można wychwalać postęp, jaki został ewidentnie dokonany w Częstochowie, ale w dłuższym dystansie ciężko będzie rywalizować z Legią czy Lechem. Dziś Raków w dużej mierze korzysta z ich słabości, zakrętów, na jakich z różnych powodów te kluby się znajdowały. A wicemistrzostwo czy miejsce gdzieś tuż za plecami przy tym, co udaje się teraz osiągnąć będzie przecież poczytywane za porażkę. Już nikt nie potraktuje Rakowa czy potężnego Papszuna jak Kopciuszków.
Odchodząc teraz, trener najprawdopodobniej zrobi to w pełni chwały. Ludzie będą pamiętać, że szedł on właściwie jedynie w górę, że przez te siedem lat nie miał żadnego poważnego kryzysu, z którego musiałby wychodzić. Jest oczywiste, że zbudował tę markę (korzystając oczywiście rozsądnie z pieniędzy właściciela) i swoją pozycję również. Bo czy można by teraz wymienić bardziej oczywistego polskiego trenera jako kandydata na selekcjonera, gdyby zaszła taka konieczność?
Niektórym w środowisku nie mieści się w głowie jak można zrezygnować z takich apanaży i nie spróbować też powalczyć w Europie jako mistrz Polski. Ale czy tak naprawdę Papszun może stracić?
Wróci do Warszawy, z której pochodzi, wreszcie poświęci jakiś czas rodzinie, co przy jego apodyktycznym sposobie pracy (nie wychodził praktycznie z klubu i tego samego oczekiwał od innych) ma ogromne znacznie, skonsumuje to co zarobił, spojrzy na futbol z dystansem i... poczeka na poważne oferty.
A te przyjdą, albo nawet już przychodzą. Nie wierzę, że nie pojawi się kolejna z Legii za jakiś czas czy ciekawego klubu zagranicznego. Fernando Santos też z PZPN nie ma umowy dożywotniej...
Siedem lat Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa