Ten rozwód mocno zaboli. Bez Papszuna będzie o niebo trudniej
Marek Papszun po siedmiu latach postanowił zakończyć wspaniałą przygodę z Rakowem. Właściciel klubu Michał Świerczewski namawiał go do pozostania, ale nic z tego. Teraz obu czeka egzamin – jak poradzą sobie bez wzajemnego wsparcia i zaufania? Kibiców w Polsce jeszcze bardziej będzie interesowało, jak w bitwie o Europę poradzi sobie Raków bez charyzmatycznego trenera?
Jedno jest pewne. Marek Papszun i Marek Świerczewski to była mieszanka wybuchowa w pozytywnym znaczeniu. Pod szyldem Rakowa przebili się z 2. Ligi do Ekstraklasy, wchodząc do niej z drzwiami i futryną latem 2019 r. I na pewno ich nie dało się określić mianem przeboju jednego lata. Od tamtego czasu zdobyli 246 pkt w 129 meczach. O 13 więcej niż Legia, o 21 więcej niż Lech i 28 więcej niż Pogoń. Wbrew temu, że sporo czasu spędzili na wygnaniu, gdy stadion Rakowa był modernizowany. Co więcej, 2 maja „Medaliki” po raz trzeci z rzędu zagrają w finale Fortuna Pucharu Polski i również trzeci kolejny będą mogli zdobyć to trofeum.
Szanse na awans do Ligi Mistrzów spadają
Trzeba sobie jednak uzmysłowić jasno: odejście Marka Papszuna z Rakowa, czyli trenera o najdłuższym stażu w Ekstraklasie, na niespełna trzy miesiące przed walką o Ligę Mistrzów, ogranicza o kilka procent szanse na przebicie się najlepszej polskiej drużyny do któregoś z europejskich pucharów. Nowy trener jest już wybrany – Świerczewski go wkrótce ogłosi. Na początku czerwca pozna szatnię, a już miesiąc później, 11 lipca, rozegra najważniejszy mecz nowego sezonu – I rundę eliminacji do Ligi Mistrzów. Mecz, w którym Raków nie może sobie pozwolić na porażkę.
ZOBACZ TAKŻE: Patryk Kun oficjalnie piłkarzem Legii Warszawa
Wielu kibiców w odejściu Papszuna widzi drugie dno. „Na pewno znalazł sobie lepszego pracodawcę” – słychać głosy. Tymczasem prawda jest taka, że dowódca również jest zmęczony emocjonalnie po życiu w reżimie i tempie, jakie sam narzucił przez siedem lat, by umożliwić jak najlepszy rozwój nowej siły polskiej piłki.
- Najważniejsze, że w Rakowie zbudowaliśmy bardzo dobrze działający pion sportowy. Gdyby mnie dzisiaj zabrakło, to drużyna spokojnie sobie poradzi. Pion sportowy ze sztabem medycznym mają tak wypracowane mechanizmy działania, że ci ludzie dadzą sobie radę nawet beze mnie. Wiedzą, co mają robić i wzajemnie się napędzają – zapewniał mnie w maju ubiegłego roku Marek Papszun, gdy rozmawiałem z nim wspólnie z red. Tomaszem Muchą.
Trzeba sobie uzmysłowić też drugą sprawę – zbudowanie trwałej potęgi niemal od zera nie było takie łatwe, przy szóstym budżecie w Ekstraklasie, z odstającą od najwyższych standardów krajowych bazą stadionowo-treningową, przy mniejszym zapleczu kibicowskim niż to, które mają Legia, Lech, Wisła, Górnik, Pogoń, czy dołujący ostatnio Śląsk.
Osobiście żałuję, że Papszun na „do widzenia” nie spróbował jeszcze raz swych sił w walce o europejskie puchary, co oznaczałoby pozostanie w klubie zaledwie o pół roku dłużej. Takie rozwiązanie nie interesowało jednak właściciela, który chciał mieć trenera na znacznie dłuższy okres.
W Ekstraklasie brakuje cierpliwości do trenerów
Odejście Papszuna z Rakowa spowoduje też, że Ekstraklasa będzie się czerwieniła ze wstydu, z uwagi na to, jak jej kluby traktują trenerów. Nie będzie już jedynego rodzynka z ponad siedmioletnim stażem. Dawid Szulczek w Warcie i Jacek Zieliński w Cracovii pracują tam nieprzerwanie od zaledwie roku i pięciu miesięcy. Jest jeszcze Janusz Niedźwiedź z Widzewa, ale w Ekstraklasie gości od zaledwie 10 miesięcy, wcześniej walczył o awans do niej. Ponad roczny staż ma jeszcze tylko Pavol Stano z Wisły Płock. Pozostałych 13 trenerów pracuje zaledwie od kilku miesięcy w swych klubach. Witajcie na oddziale terapii wstrząsowo-szokowej, w jaką prezesi klubów zamieniają Ekstraklasę.
Przejdź na Polsatsport.pl