Nowy trener Zagłębia Sosnowiec. Każdy mecz może być dla niego tym ostatnim
- Całe życie miałem miękkie serce. To może mi przeszkodzić. Będąc asystentem Darka Dudka, parę rzeczy jednak podpatrzyłem, on mi też coś podpowiedział, więc może będzie łatwiej. Na pewno jednak to coś innego oglądać podejmowanie decyzji personalnych w roli tego drugiego, a co innego samemu się z tym mierzyć. Bo tu trzeba kogoś zostawić w domu lub posadzić na ławie. Nie wszystkim będzie to w smak. Takie jest jednak życie – mówi nam nowy trener Zagłębia Sosnowiec Marcin Malinowski.
Dariusz Ostafiński: Jako piłkarz zasłynął pan po zdobyciu pięknej bramki takim powiedzeniem: „raz do roku, to i wąż pierdnie”. To 2:0 Zagłębia w pana debiucie, to było takie „pierdnięcie”, czy coś więcej?
Marcin Malinowski, trener Zagłębia Sosnowiec: Przyznam, że rozbawił mnie pan tym pytaniem. Co to jest? Fajnie by było, jakby to był początek czegoś lepszego. Nie chcę jednak mówić o dobrym początku dla siebie. Moja osoba schodzi na dalszy plan. Ja życzę drużynie, żeby to 2:0 nie było jednorazowym wyskokiem, lecz żeby dało im kopa do kolejnych wygranych.
2:1 z GKS-em Katowice, teraz 2:0 z Ruchem. Zagłębie wiosną wygrywa tylko w derbach, czyli w meczach, o których się mówi, że nie trzeba na nie drużyny mobilizować. Może jest jakiś problem z motywacją w Zagłębiu?
Wierzę, że nie. Aczkolwiek sam się nad tym wszystkim zastanawiam. Ostatnio to nawet w większym gronie rozważaliśmy, skąd się to wzięło, że w meczach z sąsiadami potrafimy, a w innym mamy problemy. Dlatego ta moja wcześniejsza wypowiedź, żeby to nie był taki jednorazowy wyskok. Po GKS-ie Katowice byliśmy przekonani, że teraz to pójdzie we właściwym kierunku, że to był mecz na odbicie, a rzeczywistość okazała się inna. Zostaliśmy brutalnie zweryfikowani.
Zatem?
Twardo stąpam po ziemi i spokojnie podchodzę do tej wygranej z Ruchem. Nauczkę z poprzedniego zwycięstwa mam w pamięci. Tamta wygrana nas trochę uśpiła. Teraz nie możemy znowu dać się uśpić, żeby to nie był raz, ale żeby pójść za ciosem. A łatwo nie będzie, bo każdy kolejny mecz będzie dla nas trudniejszy.
A problem z motywacją, o który pytałem?
Śmialiśmy się, że my chyba lubimy grać przy pełnym stadionie. Na GKS-ie był komplet, teraz też. Oczywiście mówię to tak pół żartem, pół serio, ale to tak faktycznie może wyglądać, że tam, gdzie ta motywacja jest taka naturalna, to my zwyczajnie dobrze gramy. Z taką motywacją musimy jednak teraz grać z każdym. Musimy się wzbijać na wyżyny. Głowa musi nadążać za tym wszystkim, co dzieje się wokół nas. Walka o utrzymanie, to nie jest przyjemna sprawa. Wierzę jednak w ten zespół, bo on już nie raz udowodnił, że stać go na dobrą grę. W sporcie jest też coś takiego, jak suma szczęścia. Nam w tym sezonie los raczej zabierał. Liczę, że teraz odda i to do pewnego stopnia nam pomoże. Przede wszystkim jednak sami musimy sobie pomóc.
Pan mówił, że każdy mecz będzie teraz trudniejszy, ale przed wami Chojniczanka. Wyjazd, ale ta drużyna jest na dnie. To szansa dla Zagłębia.
Ja bym nie powiedział, że Chojniczanka jest pogrzebana i bez szans. Dla nich ten mecz z nami to jest takie spotkanie ostatniej szansy, albo jednej z ostatnich szans. To będzie cięższy mecz niż z Ruchem, który gra otwartą piłkę. Oglądałem ich ostatni mecz w Bielsku. Przegrali, ale to ciekawy zespół. Zrobili na mnie wrażenie. Postaram się teraz jak najwięcej tej mojej wiedzy przekazać zespołowi. Bo wygraliśmy 2:0 i fajnie, ale to już było. Teraz musimy to powtórzyć, bo w innym razie ta wygrana z Ruchem zostanie przekreślona. Wrócimy do miejsca, w którym byliśmy tydzień temu.
Pan tu walczy z trudną materią, a na Facebooku mignęło mi gdzieś zdjęcie zrelaksowanego trenera Dudka. Nie chciałby pan być w jego położeniu, zamiast zastanawiać się, jak to w tych Chojnicach będzie?
Ta moja decyzja nie wzięła się z powietrza. Wcześniej rozmawiałem z Darkiem na ten temat. Ja jestem człowiekiem lojalnym. To jest u mnie na pierwszym miejscu. Z Darkiem pracowałem w kilku klubach, do Zagłębia też on mnie wziął. Jak pojawiła się możliwość, żebym dokończył to, co wspólnie zaczęliśmy, to zapytałem, co on na to. Chciałem być fair. Kiedy doszliśmy do wniosku, że powinienem to wziąć, to kamień spadł mi z serca.
Wiecznie asystentem być nie można.
To nie była moja pierwsza myśl. Któraś z kolei. Na pierwszym miejscu była kwestia lojalności. To był priorytet. Jakby Darek inaczej ze mną rozmawiał, to może już by mnie nie było. A co do tej szansy, to na pewno też to trzeba tak rozpatrywać. To nie jest jednak tak, że ja tu błysnę, będę szefem pełną gębą i sam to wszystko ogarnę. Ja liczę na wsparcie tych ludzi, którzy są ze mną. Na zarząd, na sztab szkoleniowy i piłkarzy. Umówmy się, że bez drużyny trener jest niczym.
To prawda.
A co do tego wiecznego asystenta, to wszystko to spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Teraz sam siebie muszę przekonać, że jestem gotowy do roli pierwszego trenera. Na tym drugim fotelu siedziałem i wiem, z czym to się je. Co innego jednak doradzać, a co innego samemu chwycić za ster i pociągać za sznurki. Za chwilę jednak się dowiemy, czy Malina jest gotowy, by samodzielnie pracować. Jak odpowiedź będzie twierdząca, to trzeba się będzie wziąć za siebie, bo ja nie mam jeszcze uprawnień na najwyższą klasę. Postaram się jednak swoją pracą i swoim doświadczeniem doprowadzić do takiej sytuacji, że te uprawnienia trzeba będzie zdobyć.
Mówił pan o doświadczeniu w roli tego drugiego. Czyli nie musiał pan dotąd nikomu mówić: ty dziś nie zagrasz.
I to nie są łatwe rzeczy. Powiedzieć komuś, że nie gra jest zdecydowanie najcięższą częścią tej roboty.
Pan ma twarde, czy miękkie serce?
Miękkie. Całe życie miałem miękkie serce. To może mi przeszkodzić. Będąc asystentem Darka, parę rzeczy jednak podpatrzyłem, on mi też coś podpowiedział, więc może będzie łatwiej. Na pewno jednak coś innego oglądać podejmowanie decyzji personalnych w roli tego drugiego, a co innego samemu się z tym mierzyć. Bo tu trzeba kogoś zostawić w domu lub posadzić na ławie. Nie wszystkim będzie to w smak. Takie jest jednak życie.
Jak pan nie będzie twardy i nie będzie podejmował decyzji, to inni zrobią to za pana. I nie muszę dodawać, kogo zmienią.
Do mnie też to trafia i jest zrozumiałe.
A wie pan, że nie był pierwszym wyborem? Gdzieś czytałem, że numerem jeden na liście życzeń był Tomasz Łyczywek?
To jest też zrozumiałe, bo ja jestem postacią anonimową. Na rynku piłkarskim mniej, choć ten czas tak leci, że już wielu zapomniało, że ja grałem. Natomiast nie dziwi mnie, że klub szukał innych rozwiązań. To normalne i nie robię z tego halo. Jakby się mecz z Ruchem inaczej potoczył, to pewnie byśmy nie rozmawiali. Może prywatnie, ale o Zagłębiu w czasie przeszłym.
Każdy mecz może być tym ostatnim.
Ja w każdym muszę udowodnić, że się nadaję. Postaram się nie zawieść tych ludzi, którzy dali mi szansę, którzy mi zaufali.
Przejdź na Polsatsport.pl