"Mecz z Niemcami może wzmocnić Santosa"
PZPN wymyślił, że 16 czerwca na PGE Narodowym w Warszawie zagramy towarzyski mecz z Niemcami. Moim zdaniem to strzał w dziesiątkę. Idealny moment, aby ekipa pod wodzą nowego trenera Fernando Santosa odzyskała zaufanie kibiców i wzmocniła Portugalczyka w perspektywie jego dalszej pracy.
Co prawda cztery dni później zagramy trzeci mecz w eliminacjach mistrzostw Europy z Mołdawią w Kiszyniowie, ale biorąc pod uwagę klasę rywala, uwarunkowania historyczne i ogólny prestiż takiego starcia, nie ma chyba możliwości, aby potraktować takie wydarzenie ulgowo, piknikowo... Zbyt wiele w takim meczu można ugrać, ale także sporo stracić.
Zobacz także: Nie tylko Polska. Niemcy potwierdzili kolejny mecz towarzyski
Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym po naprawdę dobrej grze wygrywamy z Niemcami 2:0. Że podobnie jak przed laty za czasów Adama Nawałki nasza drużyna sprawia, że stadion odlatuje ze szczęścia. Jasne, że to inne czasy. Niemcy mają teraz problemy w wyjściem z grupy podczas wielkiego turnieju, a nie są mistrzami świata, u nas nie gra już Sebastian Mila (jeden z ówczesnych bohaterów), raczej nie zagra Arkadiusz Milik (strzelił w 2014 roku pierwszego gola). Ale odblokowuje się Robert Lewandowski, swoje dokłada świetny ostatnio w Stanach Zjednoczonych Karol Świderski lub ktoś wyczarowany z polskiej Ekstraklasy, Santos wymyśla taktykę, dzięki której naród znów zakochuje się w drużynie narodowej. Marzyć przecież można...
To byłoby paliwo, które mogłoby napędzić tę drużynę na bardzo długi czas. Tak jak stało się nim za kadencji Adama Nawałki. Właśnie po to prezes PZPN sięgnął po trenera z wysokiej europejskiej półki, aby taką frajdę przynajmniej raz na jakiś czas był on nam w stanie zafundować. Awansować na turniej, choć raz pokonać Niemcy, Anglię czy Hiszpanię.
Z drugiej strony mecz z Niemcami to zagrożenie. Ewentualna dotkliwa porażka nie poprawi nastrojów po męczarniach z Czechami i Albanią. Poczucie, że nic nie zmienia się na lepsze może być jednak dotkliwe. Przecież właśnie mecze z drużynami TOP 10 rankingu FIFA były czynnikami, które przewracały kariery czy to Jerzego Brzęczka (beznadziejnie graliśmy w nich choćby z Holandią, Włochami, Portugalią), czy podważały możliwości kadry Czesława Michniewicza (lanie w Lidze Narodów od Belgii i Holandii).
Wydaje się jednak oczywiste, że większą wartość mają takie konfrontacje na różnych zresztą szczeblach (mecze towarzyskie czy eliminacyjne) niż systematyczne batalie z Albanią, Mołdawią, Litwą, Bośnią i Hercegowiną czy Wyspami Owczymi. Za całym szacunkiem dla tych reprezentacji oczywiście. Bo to w nich widać, w jakim miejscu się znajdujemy, jaka jest nasza rzeczywista siła i jaka jest ewentualna skala postępu, dzięki pracy jednego czy drugiego selekcjonera. Dobieranie rywali pod jakąś taktykę w kolejnym meczu, czy po to, aby piłkarze przed jakimś ważnym wydarzeniem po prostu sobie postrzelali i poprawili humory, to zakłamywanie rzeczywistości. I sztuczne budowanie rankingu.
Kwitując sprawę z przymrużeniem oka: gdyby była taka możliwość, powinniśmy grać z Niemcami nawet dwa razy w roku.
Przejdź na Polsatsport.pl