Fernando Santos podpalił lont. Wyjawił brutalną prawdę
Selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos, udzielając dwóch wywiadów telewizyjnych podpalił lont i rozgrzał do czerwoności opinię publiczną. Ta skupiła się na wątku towarzyskiego meczu z Niemcami, ale znacznie bardziej niepokojące są słowa Portugalczyka o stanie polskiej piłki. Daje też do myślenia fakt, że PZPN, na początku współpracy, utaił przed Santosem aferę premiową, która wróciła ze zdwojoną siłą w przeddzień meczu z Czechami.
Fernando Santos uchodził za trenera, który nic ciekawego publicznie nie mówił. Obalił tę opinię najpierw w wywiadzie z red. Jackiem Kurowskim z TVP Sport, a później z Tomaszem Ćwiąkałą z Canal+ Sport, który miał komfort rozmawiania bez tłumacza, a to zawsze skraca dystans i ogranicza ryzyko nieporozumień.
ZOBACZ TAKŻE: Problemy gwiazdy Lecha Poznań. Poważna infekcja wyklucza go z gry
Dlatego Fernando Santos nie chciał meczu z Niemcami
Największe zamieszanie powstało po słowach selekcjonera na temat czerwcowego sparingu z Niemcami. Niektórzy zarzucali Santosowi zaburzanie ładu korporacyjnego w PZPN-ie – oto jego szefowie w pocie czoła wystarali się o tak atrakcyjnego rywala, z którym gra to zawsze święto, a on jeszcze narzeka. Tymczasem selekcjoner nie mówi nic nielogicznego. Ma rację, że taka potyczka byłaby lepsza w listopadzie, po eliminacjach do Euro 2024, a nie tuż przed wyjazdowym meczem z Mołdawią. Mołdawią, która urwała już punkty Czechom.
Dlatego nikt rozsądny się nie będzie dziwił, że najsilniejszy skład Santos wystawi właśnie na mecz o punkty, a nie prestiżową, ale jednak towarzyską grę z ekipą Hansiego Flicka.
Pamiętajmy, że piłkarze przyjadą na czerwcowe zgrupowanie z urlopów, będą już po sezonach ligowych. To jeszcze bardziej komplikuje zadanie Portugalczykowi.
Na usprawiedliwienie PZPN-u należy dodać, że plan rywalizacji z Niemcami powstał jeszcze jesienią, za kadencji Czesława Michniewicza.
Mnie najbardziej zdumiały te słowa Fernando Santosa: - O istnieniu afery premiowej dowiedziałem się dopiero podczas marcowego zgrupowania – powiedział.
Jestem w stanie zrozumieć, że prezes PZPN-u Cezary Kulesza, ani sekretarz generalny federacji Łukasz Wachowski nie opowiedzieli Santosowi o tym kwasie wewnątrz kadry w trakcie negocjacji. Mogłoby go to odstraszyć. Natomiast po podpisaniu kontraktu, gdy kanarek był już w klatce, mieli dwa miesiące na to, aby uświadomić Portugalczyka, że z mundialu przywieźliśmy bombę z opóźnionym zapłonem, która eksplodowała po wywiadzie Łukasza Skorupskiego. To ułatwiłoby selekcjonerowi rozbrojenie ładunku.
Tymczasem PZPN nie nauczył się na błędach z MŚ. Wtedy udawał, że nie dzieje się nic, nie ma afery premiowej, a później, gdy mleko się rozlało i żyła nią cała Polska, zapominając o sukcesie, jakim było pierwsze po 36 latach wyjście z grupy na mundialu, związek rzucił na sto ofiarny Czesława Michniewicza i umył ręce.
Gdy Fernando Santos wszedł na pokład, ogłaszając „od teraz jestem Polakiem”, w interesie reprezentacji Polski było wtajemniczenie go we wszystko, nawet w ciemne grzechy naszej szatni.
Spodobały mi się frazy Santosa o Skorupskim. Niektórzy spekulowali, że za karę za długi język trener przestanie go powoływać. Santos połączył, że nigdy nie zabraniał piłkarzom kontaktów z mediami, ale też uczulał ich, by nie wyciekało to, co może zaszkodzić kadrze – na przykład informacje o składzie i taktyce na mecz. Skorupskiego usprawiedliwił faktem, że wywiadu udzielił miesiąc przed marcowym zgrupowaniem, dziwił się „Przeglądowi Sportowemu”, że publikacja nastąpiła z tak wielkim opóźnieniem. Takie jest prawo mediów. Nie muszą publikować online, czy nazajutrz.
Fernando Santos bije na alarm
Przypadło mi do gustu uderzenie na alarm Portugalczyka i to w dwóch sprawach. Pierwsza, to podejście piłkarzy do meczu.
– Polacy są wielkimi patriotami, ale nie zawsze to pokazują. Nie mogę zrozumieć, jak po stracie szybkich dwóch bramek w Czechach nasi piłkarze nie dostali ani jednej żółtej kartki – podkreślał.
W tym samym tonie brzmiał przecież Adam Nawałka, oczekując od „Biało-Czerwonych” pełnego poświęcenia i słynnej już jazdy na tyłkach. To fundament zawodowego sportu – może zabraknąć ci umiejętności, szczęścia, ale nie serca do walki!
Publicznie nawołał piłkarzy do gry na korzyść zespołu, a nie po to, by zapracować na dobrą notę indywidualną w mediach.
Dzwon alarmowy Santosa dla ligi
Drugi dzwon alarmowy Santosa dotyczy klubów i jakości obcokrajowców, jakich sprowadzają. Sam od dawna na to uczulam, że poszliśmy w tym za daleko. Porównywalne ligi Czech czy Słowacji znacznie częściej stawiają na własnych piłkarzy, a nie tych z eksportu.
Uważa też, że kluby za wcześnie sprzedają największe talenty. Nieprzypadkowo te słowa wypowiedział w momencie, gdy Lech Poznań wytransferował Michała Skórasia za sześć milionów euro. Uważa, że gdyby nasze największe rosły w siłę wraz z ligą, wkrótce byłyby eksportowane, ale za 10-15 mln euro. Tak jak robią Czesi. Adam Hlożek odszedł do Bayeru Leverkusen za 13 mln euro – a to suma transferu nieosiągalna dla piłkarza z naszej ligi.
- Wszyscy wspólnie musimy się zastanowić, w jaki sposób wydostać polską ligę z 24. miejsca w Europie na 10-12. Im silniejsza liga, tym mocniejsza reprezentacja – podał prostą regułę, bo faktycznie, czołowe reprezentacje rankingu: Anglia, Hiszpania, Niemcy, Włochy, Francja, Holandia, Portugalia, Belgia mają przecież silne ligi.
Podobnie Santosowi nie mieści się w głowie, jak tak duży, 40-milionowy kraj, jeśli chodzi o reprezentację ugrzązł na 26 miejscu w rankingu FIFA. Zwrócił uwagę na fakt, że choć ostatnio graliśmy obronnie, to i tak traciliśmy sporo bramek.
Fernando Santos nie może się nadziwić, że nie mamy piłkarzy na boki obrony, zwłaszcza na lewy.
Problem, problemy do których zdążyliśmy się przyzwyczaić i przestaliśmy na nie zwracać uwagę. Być może teraz, gdy uderzył na alarm tej klasy trener zaczniemy coś zmieniać.
Przejdź na Polsatsport.pl