Ekspert zdradził przyczynę porażki Rakowa z Legią
Legia Warszawa - Raków Częstochowa 0:0, karne 6:5. Skrót meczu
Rzuty karne w finale Fortuna Pucharu Polski
Ceremonia medalowa Legii Warszawa po zdobyciu Fortuna Pucharu Polski
Awantura i rękoczyny po finale Fortuna Pucharu Polski. "To nie jest normalne zachowanie"
Piłkarze Legii Warszawa przerwali konferencję trenera
Nic nie trwa wiecznie. Nawet dominacja Rakowa Częstochowa w rozgrywkach Fortuna Pucharu Polski, która trwała od sierpnia 2020, kiedy zespół spod Jasnej Góry rozpoczął marsz po swoje pierwsze trofeum zdobyte ostatecznie w Lublinie 2 maja 2021 roku po wygranej z Arką Gdynią. Teraz ta fantastyczna seria dobiegła końca.
Mimo że zespół Marka Papszuna przez całe 120 minut „regularnej” rywalizacji z Legią przecież jej nie przegrał. A przez całą kampanię – nie licząc konkursu rzutów karnych - nie stracił gola! Jak długo nie bylibyśmy w tym „biznesie”, futbol zawsze zaoferować może nam coś niespodziewanego i nowego. Coś, co zaskoczy i wyrwie się z pewnych ram. Tak też było na PGE Narodowym we wtorek.
Zobacz także: Josue prowokuje Marka Papszuna (ZDJĘCIE)
Jeżeli ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, dlaczego Marek Papszun kończy wraz finalizacją sezonu pracę w Rakowie, dostał wczoraj kolejną podpowiedź. W normalnych okolicznościach piłkarski zespół grając przez prawie dwie godziny z przewagą jednego zawodnika musi w końcu wepchnąć piłkę do bramki przeciwnika. Jakkolwiek. Brzydko, ładnie, z bliska, z daleka, brzuchem, stopą, głową albo plecami. Musi! Do tego potrzebny jest ktoś, kto będzie wiedział, jak to zrobić. Ktoś, kto zrobi różnicę albo ma instynkt „killera”. Gdy w zespole słabszy dzień ma Ivy Lopez – a to zawsze może się zdarzyć – nie ma w tej ekipie kogoś takiego kto to uczyni. Może jeszcze któryś z obrońców przy stałym fragmencie, ale od nich w tej kwestii nie może przecież zależeć mająca jakieś aspiracje drużyna. A Michał Świerczewski, który i tak dokłada z własnej kieszeni do klubu sporo grosza, już zapowiedział, że na „grube” transfery nie ma szans. Nie dziwię mu się. Ile można własny budżet uszczuplać? Choć z drugiej strony właśnie teraz, przez „ścieżkę mistrzowską” w eliminacjach europejskich pucharów najłatwiej, jest do grupy awansować. To jednak nie mój portfel, nie będę więc oceniał.
Oglądając ten finał naszła mnie jeszcze jedna myśl. Rakowowi koło nosa przeszło kolejne trofeum i pięciomilionowa premia nie tylko dlatego, że nie ma w kadrze wybitnego piłkarza. Brak w niej także odpowiedniej jakości młodzieżowców. Przecież tak negowany przez cały klub przepis, Papszun musiał posadzić wczoraj na ławce znakomitego bramkarza, który bronił karne już w europejskich pucharach, Vladana Kovaćevića. Na ruch a’la Louis Van Gaal na mundialu w Brazylii nie można było się zdecydować. Wśród rezerwowych nie znalazł się żaden piłkarz spełniający wymogi dokonania takiej roszady. To mógł być skopiowany, ale jednak majstersztyk Rakowa. Nie wiem, czy by to coś dało, teraz to tylko „gdybologia”. Jednak Legia wygrała ten finał nie Josue czy Pekhartem, ale właśnie bramkarzem. Tobiasz nie wyszedł w tym meczu w podstawie tylko dlatego, że spełniał wymogi. Jest po prostu najlepszym bramkarzem Legii, jej największym kozakiem. W Rakowie ktoś taki musiał oglądać ten konkurs z pozycji siedzącej. Piłka to często detale. Kto wie, czy ten nie miał kluczowego znaczenia.
Przejdź na Polsatsport.pl