Płakał, kiedy odchodził. Teraz to oni zapłaczą?
- Nie rusz Kazika, bo zginiesz – śpiewali kibice Wisły Kraków w drugiej połowie lat 80., kiedy Kazimierz Moskal był ich ulubieńcem. Gdy w lipcu 1990 Wisła sprzedała Moskala Lechowi Poznań, to płacz na Reymonta było słychać daleko poza granicami Krakowa. Wisła potrzebowała jednak 2 miliardów złotych za jego transfer, żeby przeżyć. Dziś Wisła potrzebuje milionów z PKO Ekstraklasy, żeby mocniej stanąć finansowo na nogach, ale na drodze do ich wzięcia stoi Moskal i jego ŁKS Łódź.
W poprzedniej kolejce prowadzony przez Kazimierza Moskala ŁKS Łódź wygrał z 3:2 z Wisłą Kraków i jest już jedną nogą w PKO Ekstraklasie. Przed 31. kolejką Fortuna 1. Ligi ŁKS ma 6 punktów przewagi nad drugim Ruchem i 7 nad trzecią Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Trener Moskal kosztem swojej ukochanej Wisły (przed meczem mówił, że „ma ten klub ciągle w pamięci”) postawił praktycznie pieczęć na awansie. Zespół Białej Gwiazdy czeka nerwowa końcówka. Baraże są raczej pewne, ale bezpośredni awans niekoniecznie. Przez Moskala i ŁKS.
Wisła oddała go z żalem
Związki Moskala z Wisłą sięgają lat 80. Kiedy pierwszy raz opuszczał klub z Reymonta, to w oku zakręciła mu się łza. On wcale nie chciał iść do Lecha Poznań, chciał dalej grać dla Białej Gwiazdy i dla kibiców, którzy go uwielbiali za to, że był skromny i oddany klubowi. W jego przypadku powiedzenie, że na boisku zostawiał pot, krew i łzy nabierało nowego znaczenia.
W tamtym czasie Wisła nie opływała jednak w luksusy, nie miała worka pieniędzy. Kiedy więc Lech położył na stole 2 miliardy złotych za Moskala, to ofertę przyjęto z pocałowaniem w rękę. Dyrektor Ludwik Miętta-Mikolajewicz mówił, że z żalem oddał najważniejszego piłkarza, ale dzięki temu klub będzie mógł w miarę spokojnie żyć.
Wrócił, uwierzył i znów się z nim rozstali
Moskal do Wisły wrócił po 9 latach i cieszył się z pierwszego tytułu mistrzowskiego zdobytego ze swoim klubem. Miał wówczas 34 lata. Wciąż był jednak bardzo ważną postacią. Media pisały, że gdyby Wisła miała kogoś takiego, jak Moskal w każdej formacji, to wygrałaby ligę w cuglach na długo przed końcem. Z łatającym dziury w obronie Moskalem Wisła świętowała tytuł dopiero w przedostatniej kolejce.
Ta druga przygoda piłkarska Moskala z Wisłą była o tyle dziwna, że o ile w przypadku pierwszej od niego zaczynano ustalanie składu, o tyle przy drugim podejściu był on takim zawodnikiem na dokładkę. Nie czuł się z tym dobrze. W końcu jednak trener Orest Lenczyk ustawił go na stoperze w ważnym meczu pucharowym z Zeljeznicarem Sarajevo. Wtedy znowu uwierzył w siebie.
Po sezonie 2002/03 ponownie był zmuszony opuścić Wisłę. Znowu tego nie chciał, ale władze klubu nie zaoferowały mu nowego kontraktu. Ze względu na wiek i kontuzję.
W Wiśle był człowiekiem-orkiestrą
Odszedł do Górnika, gdzie występował jeszcze przez dwa sezony, a ostatni mecz zagrał przeciwko Wiśle. Pięć tygodni później wrócił do Wisły jako kierownik drużyny w zespole prowadzonym przez Wernera Liczkę. U kolejnego, Jerzego Engela, był już asystentem. Po szybkim rozstaniu z Engelem prowadził zespół w duecie z Tomaszem Kulawikiem. Gdy pojawił się Dan Petrescu wrócił do roli asystenta.
Moskal do marca 2012 pełnił w Wiśle różne role. Przeważnie asystenta, ale gdy trzeba było to przejmował awaryjnie zespół. Czasem odpowiadał za bank informacji, drużynę rezerw, czy też obserwacje zawodników z niższych lig. W grudniu 2011 dostał taką szansę z prawdziwego zdarzenia. Wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi. I choć poprawił grę zespołu, to wyniki nie satysfakcjonowały właścicieli i doszło do rozstania. Tym razem już nie chcieli go na asystenta.
Trudno oprzeć się refleksji, że Moskal w Wiśle nigdy nie był jako trener doceniany. Dowód? 3 lata po rozstaniu (w międzyczasie samodzielnie prowadził Termalikę i GKS Katowice) wrócił do klubu, ale tylko na pół roku. Z jednej strony w Wiśle go szanowali, z drugiej pozbywali się bez większego żalu, jak kogoś, kto zawsze jest pod ręką, kto dla klubu zrobi wszystko.
W Pogoni go docenili, ŁKS o nim nie zapomniał
Trenerskie życie Moskala poza Wisłą było zdecydowanie bardziej dla niego udane. Pogoń Szczecin chciała z nim podpisać długi kontrakt tuż przed wygaśnięciem pierwszej umowy, ale odmówił ze względów rodzinnych. ŁKS z Moskalem już raz wchodził do Ekstraklasy, a późniejszego rozstania chyba mocno żałował, skoro po 2-letniej przerwie do tego trenera wrócił.
- To dobry, pracowity trener z zasadami. Zawsze poukładany. Może nie ma fajerwerków, ale jest porządek i dobra organizacja gry – mówi nam Antoni Bugajski z Przeglądu Sportowego.
Z milionerem jeszcze nie rozmawiał
Awans z ŁKS-em, to największy sukces w karierze 56-letniego szkoleniowca. Teraz jest na najlepszej drodze, by ten wynik skopiować i potem skonsumować zdecydowanie lepiej niż za pierwszym razem. Moskal kiedyś powiedział, że teraz ma lepszy zespół niż poprzednim razem. Wtedy brakowało mu w ŁKS-ie doświadczonych piłkarzy. Teraz kadra jest zdecydowanie mocniejsza. A może być jeszcze lepsza, jak klub przejmie amerykański milioner Philip Platek. O tym się głośno mówi. Platek, który dokonał transferu Jakuba Kiwiora ze Spezii do Arsenalu chce do ŁKS-u. Z jego doświadczeniem i kasą, to może być mocna drużyna.
Moskal na razie nie zawraca sobie głowy tym, co na górze. Podkreśla, że on musi dokończyć robotę, wywalczyć awans, a na rozmowy z przyszłym inwestorem przyjdzie czas. Trudno sobie jednak wyobrazić inne rozwiązanie, jak dalsza praca Moskala z łódzkim zespołem.