Nadeszła era City. Stara Europa z Realem czy Bayernem zostaje przesunięta
Od piętnastu lat Manchester City ma ambicję wygrania Ligi Mistrzów. Szejk Mansour bin Zayed w wywiadzie telewizyjnym przed zakupem angielskiego klubu mówił podczas łączenia z dziennikarzem BBC: „Tak, jeśli trzeba, będziemy płacić za zawodników po sto milionów euro. Nie ma żadnego problemu”. Wtedy brzmiało to, jak jakieś obietnice szaleńca, albo po prostu żart. Na projekt patrzono trochę z przymrużeniem oka.
Ale to była tylko chwila, okazało się, że szejk ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie rzucał słów na wiatr. Nie sprawdziło się dotąd tylko jedno. Wciąż nie ma tego Pucharu Europy w gablocie City.
Mimo kosmicznych inwestycji, City przegrywali w ćwierćfinałach i półfinałach, raz wielkim finale. Ulegali rywalom, ale także samym sobie. Dziś znów stanęli o jeden krok od chwały. Będą mierzyć się z Interem, który obecnie jest na trzecim miejscu, w czwartej według rankingu UEFA lidze w Europie.
To oczywiście mocno wyświechtane, ale w takich momentach absolutnie nie można skreślać tego, który wydaje się o wiele słabszy. Bo to jest tylko piłka itp, itd… Inter zresztą pokazał już w tych rozgrywkach swoją moc i zdolność do walki z wyżej notowanymi, kiedy upokarzał Barcelonę w fazie grupowej Ligi Mistrzów czy w półfinale po prostu zdmuchnął mistrza Włoch – Milan.
Zdrowy rozsądek nakazuje jednak twierdzić, że oto jesteśmy świadkami domykania projektu City, który przed laty powstał w Abu Zabi.
Jedynym znakiem zapytania jest czy przypadkiem nagromadzona liczba rozczarowań Pepa Guardioli w ostatnim czasie nie pozostawi jakiegoś śladu. Czy przypadkiem znowu czegoś nie schrzani w momencie najważniejszej próby? Czy nie przekombinuje tak jak mu się to zdarzało? Czy nie będzie chciał wywarzać otwartych drzwi, które stoją przed trzecim w jego karierze trenerskiej zwycięstwem w Lidze Mistrzów (z Barceloną wygrywał w 2009 i 2011 roku).
ZOBACZ TAKŻE: Niespodziewany kontrakt Lukasa Podolskiego!
Kiedy na Wembley podnosił to drugie trofeum, nikt się chyba nie spodziewał, że nie dane mu będzie dojść do następnego finału przez dekadę (w finale z Manchesterem City uległ Chelsea w 2021 roku). Był przecież wówczas najbardziej pożądanym trenerem na świecie, uważany za geniusza. Jak obecnie zresztą.
Przebył drogę pełną frustracji, gdzie wytykano mu, że będąc trenerem Bayernu czy od siedmiu lat Manchesteru wydał miliardy euro i funtów na wszelkie swoje fanaberie, a spodziewanego efektu brakowało.
Teraz Hiszpan jest jednak naprawdę blisko. Jeśli jego City 10 czerwca pokona Inter, zostanie czwartym trenerem, który trzykrotnie zdobędzie trofeum. Rekordzistą jest Carlo Ancelotti, który wygrał cztery razy, ale dziś wydaje się, że Hiszpan może pobić Włocha nie tylko tak jak na Etihad Stadium w minioną środę.
Analizując dlaczego Pep aż tak długo musi czekać na swój kolejny gigantyczny sukces, nie sposób pominąć wyjątkowego pecha, mecze, w których jego drużyna miał przygniatający czas posiadania piłki i niezliczone sytuacje, których nie udawało się wykorzystywać. Ale przede wszystkim finalnie nawalał on sam. Jego zmiany (albo ich brak), poprawki, których dokonywał w ostatniej chwili, jakieś taktyczne cuda, które proponował, jakby za wszelką cenę próbował odegrać coś ekstrawaganckiego, kończyły się źle.
Guardiola stał się piłkarskim filozofem, który „za dużo myśli” – pisał „The Guardian”, kiedy Manchester City odpadał w nieprawdopodobnych okolicznościach.
To co go wyróżnia na jego dawnym tle w obecnym sezonie jest fakt, że ewidentnie kombinuje mniej. Ma galowy skład i nim szachuje rywali, po prostu ich rozbija. W pierwszym meczu z Realem nie dokonał żadnej zmiany, na drugi mecz wyszedł dokładnie w tym samym zestawieniu, będąc spokojnym o swoich wybrańców. Nie ma wyjątkowo szerokiego składu, choć przecież mógłby mieć, pracuje tylko z tymi, do których ma stuprocentowe zaufanie. Jeśli coś się zmienia w jego postrzeganiu gracza, skreśla go nawet w trakcie sezonu, mimo że wcześniej zbudował (vide: Joao Cancelo).
To w połączeniu z tym, że uzupełnił brakujący element, czyli dobrał do drużyny jednego z dwóch trzech najlepszych obecnie napastników na świecie (Erling Halland) sprawia, że jesteśmy świadkami narodzin nowej europejskiej potęgi. I będziemy do niej zapewne przyzwyczajeni w tej formule przez długie lata.
Potęgi, która jest w stanie odsunąć na bok stare super kluby jak Real czy Bayern Monachium. Potęgi, które są kwintesencją zmian zachodzących we współczesnym świecie klubowej europejskiej piłki. Dowodem na to, że mając mądrego trenera, wielkie pieniądze, które są przez niego wydawane, w końcu muszą przynieść efekt.
No chyba, że wygra Inter…
Przejdź na Polsatsport.pl