Niekochany Manchester City. Wielki mistrz czy wielki szwindel?
Manchester City jest największą drużyną czy największym oszustem? – pyta „The Times”, niejako wpisując się w nurt brytyjskiego środowiska piłkarskiego, które daje odczuć, że obecny mistrz jest najmniej kochanym spośród najbardziej tradycyjnych piłkarskich angielskich klubów.
Wiele wskazuje na to, że jesteśmy świadkami gry jednego z najlepszych zespołów w historii futbolu. Jeśli takie określenie ekipy Pepa Guardioli jest przesadą, to jedynie nieznaczną. I chyba każdy się z tym zgodzi. Jeśli City wygrają finał Ligi Mistrzów z Interem i finał Pucharu Anglii z Manchesterem United, to w jednym sezonie zdobędą praktycznie wszystko, co najważniejsze. Mają już mistrzostwo, które obronili w miniony weekend, wygrywając z Chelsea. To czwarty tytuł w ciągu pięciu lat. Trzeci z rzędu. Gracze z Manchesteru prezentują kosmiczny futbol, a ich trener zasługuje na tytuł geniusza, który rewolucjonizuje współczesny futbol, odkrywa go na nowo.
ZOBACZ TAKŻE: Krzysztof Piątek derbowym rywalem Roberta Lewandowskiego? Media informują o przełomie!
Na klubie ciąży jednak aż 115 zarzutów o łamanie zasad Premier League. I właśnie one powodują jakiś niesmak. Mimo tego, że bezpośrednio nie dotyczą one obecnego czasu, to nie sposób nie zauważyć ciągu przyczynowo skutkowego i jednak wpływu dawnych zdarzeń na to, co widzimy teraz. Chodzi o cztery obszary: podawanie nieprawdziwych informacji o sytuacji finansowej klubu, nieuwzględnienie wszystkich szczegółów kontraktów zawodników i trenerów, naruszenie krajowych i europejskich przepisów finansowego fair play oraz braku współpracy przy prowadzeniu dochodzenia.
To nie jest powtórka z 2020 roku, kiedy UEFA wykluczyła City na dwa lata z rozgrywek międzynarodowych, ale działaczom udało się spektakularnie wywinąć po odwołaniu do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie (skończyła się na 30 mln euro kary, co dla szejków z ZEA stanowi drobne). W tym przypadku ruszyła po prostu lawina naprawdę mocnych oskarżeń.
Cofnijmy się do sezonu 2011/2012. W ostatniej kolejce gola na wagę mistrzostwa w 94 minucie na 3:2 z Queens Park Rangers strzela Kun Aguero i staje się legendą. Pieczętuje początek nowej ery „Citizens”, pierwsze mistrzostwo od 1968 roku. Ale nie byłoby na to nawet szansy, gdyby najważniejszy zawodnik drużyny w tamtym czasie Yaya Toure nie strzelił dwa razy celnie sześć dni wcześniej na St. James Park. Podobnie dzieje się dwa lata później przy okazji drugiego tytułu, poprzedzonego wspaniałym wyścigiem z Liverpoolem. Nie byłoby pięciu kolejnych zwycięstw, gdyby wracający po kontuzji Toure nie wypracował gola Edinowi Dzeko, a później sam nie strzelił na 2:0 na Selhurst Park z Crystal Palace…
Były reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej był jednym z najbardziej wpływowych i najlepiej zarabiających graczy w najnowszej historii City.
A zarzuty dotyczą m.in. właśnie jego. Według informacji „Der Spiegel”, który publikował słynne dokumenty „Football Leaks”, Abu Dhabi United Group dokonała tajnych płatności w wysokości co najmniej 4 funtów na rzecz agenta Toure w latach 2010-2015. Wynika z tego, że pieniądze te były płacone, aby zatrzymać zawodnika w City i tak aby nie było to ujęte w oficjalnych kosztach klubu.
Do dziś sprawa nie jest rozstrzygnięta, ale „The Times” twierdzi, że jest to jeden ze 115 powodów, aby wątpić w to, że obecna potęga Manchesteru City została zbudowana zgodnie z prawem i zasadami i nie jest efektem wielkiego piłkarskiego szwindlu.
Jasne, że dziś City grają świetnie i można pytać, co ma fantastyczny mecz z Realem w półfinale Ligi Mistrzów do Yayi Toure? Ale przecież to są naczynia połączone.
Przecież dzięki tamtym wydarzeniom wartość klubu wzrosła, bo nic nie przyciąga bardziej pieniędzy od sponsorów, niż zdobywanie tytułów czy możliwość ekspozycji w Lidze Mistrzów. W ciągu sześciu lat od pierwszego występu City w Lidze Mistrzów wartość choćby powierzchni reklamowych na koszulach wzrosła dwukrotnie.
Od dwóch lat, według badań Deloitte, w lidze finansowej Manchester City zajmuje pierwsze miejsce. Jednym zdaniem: jest najbogatszym klubem na świecie. Podczas gdy w 2009 roku, pierwszym po przejęciu przez rodzinę królewską z Abu Zabi, klub znajdował się na pozycji nr 19.
Takie wzrosty budują pozycję. Każdy z sezonów, w którym City wyprzedzali np. Liverpool i zdobywali mistrzostwo przynosił z samej Premier League o 15 mln funtów więcej niż rywalowi. A to pozwala kupić ci choćby takiego gracza jak Manuel Akanji, którego nie dał rady zakontraktować rywal.
Docierając do finału Ligi Mistrzów w Stambule, Manchester City zarobił 110 mln funtów w za same prawa telewizyjne, czyli prawie o 90 mln więcej niż wielki rywal zza miedzy Manchester United zatrzymujący się na ćwierćfinale Ligi Europy. Czyli masz w kieszeni gotową sumkę na takiego Jacka Grealisha choćby.
Kupujesz lepszych graczy, masz lepszy wynik. W dużym uproszczeniu tak mniej więcej to działa. 115 zarzutów wskazuje jednak, że City poszli drogą na skróty. Zaniżali swoje koszty, kręcili, kombinowali…
Czy kiedy patrzymy jak City pięknie grają w piłkę, jak niszczą wielki Real czy wcześniej Bayern, mamy prawo kwestionować tych zawodników, trenera, ten wielki spektakl?
„Wyobraź sobie, że jesteś jednym z graczy City. W szczytowym momencie swojej kariery grasz dla jednej z najlepszych drużyn wszech czasów lub dla jednego z największych oszustów. Jedno lub drugie będzie twoim dziedzictwem, a prawdopodobnie i jednym, i drugim. Ale chciałbyś to wiedzieć, prawda?” – pyta retorycznie Owen Slot z „The Times”.
Czy dowiemy się jaka była prawda i kiedy - nie wiadomo. Być może Manchester City zostanie zdegradowany, być może przystąpi do rozgrywek z ujemnymi punktami, a może znów wykpi się jakimś finansowym zadośćuczynieniem? Nie wiadomo także, kiedy zostanie ukarany.
Pewno jest jedno. W tej beczce miodu i strumieniu zachwytów, jakie spływają na City w ostatnim czasie, znajduje się coś bardzo nieprzyjemnie pachnącego.
Przejdź na Polsatsport.pl