Sam atak meczów nie wygrywa
Finał LM siatkarek: VakifBank Stambuł – Eczacibasi Stambuł 3:1. Skrót meczu
Paola Egonu – najlepsze akcje w finale Ligi Mistrzyń 2023
Obejrzałam w życiu mnóstwo meczów, sporo skomentowałam, sama zagrałam setki, a oglądając sobotni Super Final słyszałam tylko opinie, że Paola Egonu w pojedynkę wygrała Ligę Mistrzyń, ale czy naprawdę tak było?
Myśląc między innymi o Egonu czy Tijanie Bosković niewątpliwie trzeba przyznać... same te nazwiska sprzedają bilety, zawodniczki często punktują najwięcej, a ich zagrania wprawiają w zachwyt. To siatkarki niezwykle atletyczne, wysokie, o smukłej budowie ciała. Atak to z jednej strony bardzo widowiskowa pozycja, a z drugiej bardzo wymagająca. W ataku nie ma miejsca na słabszy dzień, niedyspozycję czy próbę improwizacji, i to na każdym szczeblu rozgrywek. Kibice są też dużo bardziej wymagający wobec zawodniczek grających na tej pozycji.
ZOBACZ TAKŻE: Finał Ligi Mistrzyń siatkarek rozstrzygnięty! To był teatr jednej aktorki
Łukasz Kaczmarek po wygranym przez ZAKSĘ finale Ligi Mistrzów mówił, że "chłopaki wygrali Ligę Mistrzów bez atakującego". I o ile atakujący może nadrobić nieskuteczność kogoś na innej pozycji, to w drugą stronę jest już niezwykle trudno. Tym bardziej wielkie gratulacje dla Kędzierzyna. W wielu spotkaniach, tak jak i w tym sobotnim pań, na pierwszy rzut oka widać dysproporcję w liczbie rozegrań kierowanych do poszczególnych stref. Atakujące otrzymują często dwa razy więcej piłek do ataku niż pozostałe zawodniczki łącznie. Zaglądając w liczby z finału, Egonu zagrała kosmiczny mecz - zdobyła 40 punktów i 65% skuteczności. To wynik niezwykle rzadki na europejskich parkietach. Swoją postawą w meczu zapracowała na 60 szans na zdobycie punktu.
Ale nie zawsze, nawet w jej przypadku, jest tak kolorowo. Pamiętam ćwierćfinał IO w Pekinie, kiedy naprzeciw siebie, tak jak w sobotę, rywalizowały Egonu i Bosković, czy półfinał mistrzostw świata, gdzie Włochy uległy Brazylii. Spotkania o podobnym ładunku emocjonalnym, których Włoszka nie wytrzymała mentalnie i sportowo. Kobieca siatkówka od dłuższego czasu pokazuje, że silne atakujące mogą stanowić trzon drużyny, ale... one same meczów nie wygrywają.
W siatkówce potrzeba całej ekipy, by zwyciężać, w końcu to sport drużynowy. Aby atak mógł zbierać laury, ktoś musi przyjąć, rozegrać, obronić bądź wyblokować. To system naczyń połączonych, gdzie wszystko musi chodzić, jak po sznureczku. Każdy ma swoją odpowiedzialność na boisku. Jest tzw. "silent killer", czyli najczęściej defensywny przyjmujący. Postać, która bryluje w przyjęciu i obronie, a w kluczowych momentach kończy także piłki w ataku. I co ciekawe, jest to osoba, która w statystykach wygląda wybitnie, natomiast w meczu zostanie dostrzeżona przez nielicznych. To taka Gabi. Zawodniczka przez duże "Z", technicznie na wyżynach w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła.
Kolejna postać w układance to "the brain" – rozgrywająca, której zadanie jest oczywiste rozrzucić blok i dostarczyć jak najlepszą piłkę. Jest także "troublemaker", to środkowa jak Chiaka Ogbogu, która jak już dostanie piłkę, to sieje spustoszenie, a o której nie można zapomnieć, przygotowując akcje obronne. Najlepiej, aby były one dwie, tzw. "double trouble".
Na pewno smuci fakt, że sporo topowych ekip budowanych jest tak, by na każdej pozycji mieć gwiazdy, ale w ważnych momentach sezonu koncentruje się wyłącznie na skrzydłowych. A wspomniane wcześniej środkowe, które dla mnie są jak jedna z najcenniejszych przypraw w siatkarskiej potrawie, są dodawane z dużą oszczędnością. Na pewno duży udział w zwycięstwie VakifBanku miała Egonu, ale bez wkładu pozostałych zawodniczek na boisku nie podniosłaby żadnego pucharu, w tym także tego Ligi Mistrzyń. A ponieważ inne pozycje nie są tak widowiskowe, to raczej nie mówi się o nich, a często powinno.
Przejdź na Polsatsport.pl