Santosowi ten mecz jednak był potrzebny. Kędziora w nowej roli nie tylko z Niemcami?

Piękna historia znów została napisana na PGE Narodowym. Jakub Błaszczykowski nie dość, że pożegnał się z reprezentacją zwycięstwem nad krajem, w którym przez ponad dekadę występował, to jeszcze mógł przez te 16 minut zaliczyć nie tylko asystę, ale i nawet zdobyć bramkę.

Zaskakująco dał więcej w tym meczu niż w Bielsku-Białej przeciw Podbeskidziu czy w Łęcznej z Górnikiem, w swoich jedynych tej wiosny, krótkich występach w barwach Wisły Kraków, która do Ekstraklasy jednak i tak nie dojechała. Bilans tegorocznych gier Kuby to dwie wygrane po 3:0 w klubie i 1:0 z Niemcami. Sprawę dość mocno naciągam, bo sumie jego udział w tych meczach to niespełna 45 minut licząc ten doliczony czas z potyczek w Fortuna 1 Lidze.

 

ZOBACZ TAKŻE: Robert Lewandowski: Pożegnanie Kuby? Człowiek musiał panować nad emocjami


Ale statystyka to statystyka. Więc skoro się jej będziemy trzymać, to zwróćmy też uwagę na to, że w piątek Polacy wygrali z odwiecznym rywalem, oddając na jego bramkę jeden celny strzał. A w sumie – dwa. Niemcy uderzali w nas dwudziestosiedmiokrotnie. Z czego dziesięć razy celnie. My mieliśmy jednak w bramce prawdziwego "Supermena", który nawet bez peleryny fruwał nawet skuteczniej, niż wtedy, gdy w 2014 roku w historycznym spotkaniu swój kamień węgielny wmurowała drużyna, którą dowodził Adam Nawałka.


Wynik wynikiem - to jedna sprawa i wiadomo, że on jest najważniejszy nie tylko w dyscyplinie, która nazywa się piłka nożna. Co do tak często wymaganego przez opinię publiczną stylu zawsze można się przyczepić, o czym boleśnie przekonał się Czesław Michniewicz, który przecież wyszedł z grupy na mistrzostwach świata, co nie udawało się nam przez 36 lat. Mina Fernando Santosa nie przypominała jednak wczoraj tej, którą dziewięć lat temu emanował Adam Nawałka. Portugalczyk już długo przed meczem informował otwarcie, że mecz z Niemcami nie jest mu przed wyprawą do Mołdawii do niczego potrzebny. Z punktu szkoleniowo-taktyczno-strategicznego. W Kiszyniowie to my mamy oddać ponad dwadzieścia strzałów. I zadbać o to, żeby jeden przeciwnika nie wpadł do naszej siatki. Kiszyniów to będzie zupełnie inna narracja. Wczorajszego spotkania pod kątem wtorkowych założeń, raczej nie będzie dało się nadmiernie analizować.


Jest jednak jeden ciekawy aspekt, nad którym warto się pochylić. To Tomasz Kędziora. W Dynamie Kijów kilkanaście miesięcy temu Mircea Lucescu szukając właściwej formuły, eksperymentował także w kontekście byłego piłkarza Lecha Poznań. "Kendi" grał jednak o dziwo jak lewy środkowy w czwórce, jako pół-prawy w trójce – choć ten drugi wariant nie był nadmiernie eksploatowany przez rumuńskiego szkoleniowca. Pomysł na ustawienie go jako centralnego stopera był zaskakujący, ale trafiony. Jego szybkość, rozumienie gry, umiejętność wprowadzenia piłki i dobry timing przy grze głową być może przyda się nam w Kiszyniowie. Nawet bardziej niż w piątek. Jeżeli Mołdawia ma stworzyć jakieś okazje, to raczej po kontratakach. A wtedy ktoś z nimi musi się ścigać.


Jeżeli więc Santos zbyt szeroko wczoraj się nie uśmiechał, to być może w głębi serca nie jest aż tak mocno niezadowolony z faktu, że na kilka dni przed meczem o punkty, "musiał" zagrać z zespołem, który gra piłkę nieporównywalną do stylu żadnego z naszych grupowych przeciwników. Beenhakkera chwaliliśmy za zatrzymanie Portugalczyków Bronowickim i Golańskim, Nawałkę za postawienie na Mączyńskiego i Pazdana, Michniewicza za odwagę i wpuszczenie po 1:6 w Brukseli Kiwiora do jaskini "holenderskiego lwa". I to na De Kuip w Rotterdamie. Fernando zaczął od falstartu w Pradze związanym z obecnością Karbownika, Gumnego czy ustawieniem Sebastiana Szymańskiego na skrzydle. Z Albanią jednak wymyślił Salamona, a wczoraj znalazł nowe miejsce Kędziorze. I o to chodzi. Po to go PZPN zatrudnił, by widział więcej od nas.

 

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie