Reprezentacja Polski? Piłkarze są, drużyny brak
Przyglądając się polskiej reprezentacji zarówno podczas ubiegłego roku pod wodzą Czesława Michniewicza, jak i teraz, kiedy kadra pracuje pod okiem Fernando Santosa, czegoś w niej brak.
Na pewno nie świetnych piłkarzy i nie muszę przytaczać długiej listy mocnych klubów, w których występują. I gdzie godnie zarabiają, i wcale im tego nie wypominam. Zdobywają laury indywidualne i drużynowe, wykonują solidnie swoje zadania. I nagle przyjeżdżając na zgrupowanie kadry zmieniają się. Nie do poznania.
Nie wszyscy mówią też jednym głosem. Sytuacja z mundialu, nie tylko związana ze słynnymi premiami, ale i teoretycznym wsparciem dla ówczesnego selekcjonera, którego zaraz po ciepłych słowach błyskawicznie wrzucono od razu do paszczy lwa, zapewniając mu wilczy bilet - bądź też jak kto woli racząc go czarną polewką - jest tego idealnym przykładem.
ZOBACZ TAKŻE: Szaleństwo z udziałem Roberta Lewandowskiego. Niebywałe sceny po meczu
Szczery wywiad Łukasza Skorupskiego jakiś czas później dolał jeszcze oliwy do dogasającego już ognia. Przeprosiny w Pradze Roberta Lewandowskiego były wymuszone i niemal przeczytane z kartki przygotowanej wcześniej przez jakiś dział PR. Portugalczyk być może podjął słuszną decyzję o niewpuszczaniu kamer federacyjnego kanału „Łączy Nas Piłka” za kulisy kadry. Prawdopodobnie mogłoby się okazać, że nie dzieje się tam nic takiego, co warto byłoby kibicom pokazać.
Gdy patrzę na ten „zespół” przed meczami, jak i po nich, nie potrafię odnaleźć tego czegoś, co czasem widać bez uzbrojenia oka. Są razem, ale jakby ich nie było. To przekłada się potem na zachowania, gdy sędzia po raz pierwszy użyje gwizdka. Czy we wtorek w Kiszyniowie nastąpiła jakaś właściwa reakcja? Czy ktoś poderwał tę drużynę? Podbudował, pomógł czy nawet w żołnierskich słowach podkręcił i zmobilizował? Nie. Każdy był w swoim własnym świecie. Jak słusznie powiedział Jan Bednarek - byli już na wakacjach.
Santos jest Portugalczykiem, nie zna jeszcze realiów, w jakich funkcjonuje nasza kadra. Podobno nie wiedział nawet o „aferze premiowej”. Trudno więc by miał świadomość, że kiedyś polską piłkę ciągnęli za uszy Piotr Świerczewski, Radosław Kałużny, Tomasz Hajto czy jego imiennik Iwan. Potem byli to Michał Żewłakow z Arturem Borucem czy Kamilowie Glik i Grosicki, nieodzowna też była rola Artura Jędrzejczyka. Dziś są to już nieco inne osobowości. Nicola Zalewski czy Jakub Kamiński to świetni i perspektywiczni piłkarze. Ale nie chodzą ścieżkami Roberta Lewandowskiego czy Wojciecha Szczęsnego. Koni razem nie będą wspólnie kraść. Wypadałoby jednak by zaczęli to robić, gdy zaczyna się granie w Biało-Czerwonych barwach. I nie są to chyba zbyt duże wymagania.
Przez najbliższe dwa miesiące związek i sztab kadry muszą więc poważnie zastanowić się, jak popracować nad tą kwestią. Sprawa jest skomplikowana, bo pewnych rzeczy nie da się stworzyć „ad hoc”. Jeżeli jednak reprezentacja potrafi się rozsypać w trzy minuty w Pradze i daje sobie wyrwać prowadzenie 2-0 z jednym z najgorszych zespołów świata, coś tu nie gra. Nie indywidualna jakość, ale właśnie tak zwany team spirit i mental.