"To proszę teraz zadzwonić do Tomka". Brzęczek o pożegnaniu Błaszczykowskiego, kadrze i Wiśle
- Kuba w tych piętnastu minutach meczu z Niemcami pokazał, że to, co osiągnął w ostatnich latach, to nie był przypadek – mówi Jerzy Brzęczek, wujek Błaszczykowskiego, były piłkarz i trener reprezentacji, który oczywiści oglądał dramat w Kiszynowie i porażkę 2:3 z Mołdawią. Co jego zdaniem przesądziło o przegranej? - Po prostu brakuje nam osobowości zdolnej tym wszystkim pokierować – przekonuje, więc rozmowa musiała zejść na Roberta Lewandowskiego.
Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Nie mogę nie zacząć od pytania o pożegnanie Jakuba Błaszczykowskiego z reprezentacją.
Jerzy Brzęczek, wujek Błaszczykowskiego, były trener reprezentacji Polski: To było optymalne, piękne pożegnanie. Całe to spotkanie i wynik końcowy złożyły się w taką efektowną całość.
I dobrze, bo w końcu żegnaliśmy zawodnika, który w XXI wieku był dla naszej kadry kimś wyjątkowym. Na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy, którzy w dwóch minionych dekadach odegrali taką rolę, jak Kuba.
Nie wiem, czy na palcach u jednej, czy dwóch rąk, ale Kuba zdecydowanie zapisał się w historii. Był charyzmatycznym kapitanem w trudnym czasie. Ciągnął kadrę także w czasie posuchy.
Można jedynie żałować tego, że kontuzje go nie omijały.
To był ten negatywny aspekt. Cóż jednak zrobić? Można pewnie dywagować, że gdyby nie to, byłoby lepiej, ale to niczego nie zmieni. Na duży plus trzeba zaliczyć ćwierćfinał na Euro 2016. Jak popatrzymy to największy sukces od 1992 roku i srebra, które zdobyłem z kolegami na olimpiadzie w Barcelonie.
Jak rozmawiałem przed meczem z Niemcami z Tomaszem Hajto, to mówił, że piękne pożegnanie należy się Błaszczykowskiemu bez dwóch zdań, ale twierdził, że grać nie powinien, że to przesada. Miał ogromne wątpliwości.
To proszę teraz zadzwonić do Tomka i zapytać, czy dalej ma wątpliwości. To był mecz, w którym Kuba doszedł do świetnej sytuacji, gdzie był bliski zdobycia bramki. Dwie groźne sytuacje stworzyliśmy, kiedy Kuba był na boisku. To spotkanie pokazało, że klasy nie stracisz. Kuba w tych piętnastu minutach pokazał, że to, co osiągnął w ostatnich latach, to nie był przypadek.
A jak to świadczy o naszej kadrze, że wchodzi facet po ciężkich przeżyciach i robi najwięcej zamieszania?
To kwestia indywidualnych umiejętności i klasy Kuby. Przed meczem był zdenerwowany, emocje były duże, ale kiedy już wyszedł na boisko, to górę wzięło doświadczenie. Wszedł dobrze w mecz, odegrał pozytywną rolę, był widoczny.
Saga rodu Brzęczków będzie trwać?
W kobiecym futbolu jest Nicola Brzęczek. Niewykluczone, że to nie koniec, że za dwa, trzy, cztery lata pojawi się ktoś jeszcze.
A co pan powie o Nicoli?
Zdobyła tytuł z GKS-em Katowice i to jest olbrzymi sukces. Nicola jest powoływana na konsultacje do reprezentacji Polski, grała też w drużynach młodzieżowych. To charakterna dziewczyna. Dwa razy miała zerwane więzadła, ale wracała. Jest zacięta, uparta, a ja trzymam kciuki, żeby na dobre zagościła w kadrze, żeby pojechała z nią na dużą imprezę, bo to jest jej marzeniem. Poza tym chciałaby kiedyś wyjechać do klubu zagranicznego. To też może się udać. W ogóle to piłka kobieca bardzo się zmieniła, rozwinęła. Poziom techniczny i taktyczny jest niesamowity w moim odczuciu.
To teraz mniej przyjemny temat, czyli mecz z Mołdawią. Doszedł pan do siebie? Rozumie pan, co tam się stało?
To, co się wydarzyło, to jest szok dla piłkarzy, trenerów i kibiców. Pierwsza połowa była dobra, ale w drugiej wszystko się posypało. To tylko pokazuje, że ta reprezentacja jest na etapie dużych zmian. Wchodzi wielu młodych zawodników i dobrze, bo my mamy interesujących piłkarzy z umiejętnościami. Nie mamy jednak monolitu, takiej silnej ekipy, która w trudnych momentach pokazałaby charakter. Ta grupa musi się wykreować. W Kiszynowie nie było nikogo, kto by zatrzymał ten niekorzystny trend po przerwie.
Przyznam, że ja tego nie potrafię zrozumieć. Jak rozmawiałem z trenerem Antonim Piechniczkiem, to mówił mi, że u Fernando Santosa zabrakło mu takiej zdecydowanej reakcji na to, co się działo na boisku.
To jest największe i najważniejsze zadanie dla selekcjonera, by stworzyć taką przewodnią grupę, która będzie brała na siebie odpowiedzialność. Są zawodnicy, którzy na treningach są w pełni zaangażowani, ale jak przychodzi stres meczowy, to wtedy oni wyglądają na zagubionych. Bo to nie jest tak, że ktoś się nie przykłada, że komuś się nie chce. Po prostu brakuje osobowości zdolnej tym wszystkim pokierować.
Robert Lewandowski?
Robert jest wielkim piłkarzem, ale w takich kryzysowych momentach oczekujemy od niego więcej.
A mamy w tej kadrze człowieka, który jest materiałem na lidera?
Ja takich zawodników widzę. Wielu z nich wprowadzałem, bo to przecież ja zaczynałem przebudowę, pracując z reprezentacją. Tym naszym kandydatom na liderów trzeba jednak doświadczenia. W trakcie tej budowy na pewno ktoś wyskoczy. Trener musi ten proces wspomagać, wyczuć pewne rzeczy, zobaczyć, kto jak zachowuje się w trudnych momentach i czy ma potencjał, żeby się na tego lidera wysforować.
Nie wiadomo, czy trener Santos dokończy proces, bo już słychać głosy, że powinien odejść.
To jest dla nas typowe. Nie ma spokoju. Od lat powtarzam, że to ciągłe odbijanie się od jednej ściany do drugiej, niczego nam nie da. Muszę też powiedzieć kilka słów o polskiej myśli szkoleniowej, o tym, jak jest traktowana. My nie mamy się czego wstydzić, a dyskredytowanie nas daje alibi zawodnikom i podważa nasz autorytet. Jak nie wyjdzie z polskim trenerem, to piłkarz zawsze może powiedzieć, że przecież on, czyli trener, jest słaby.
A jest?
Największe sukcesy ostatnich lat, żeby już nie sięgać go historii, stały się z udziałem polskich trenerów. To ćwierćfinał Adama Nawałki na Euro 2016 i wyjście z grupy na mundialu w Katarze z Czesławem Michniewiczem. Ja awansowałem na Euro 2020, ale nie było mi dane tego sukcesu skonsumować. A jeśli chodzi o zagranicę, to mieliśmy wielkie nazwiska, ale Beenhakker zdobył na Euro jeden punkt, a Sousa to powtórzył. Żaden polski trener nie zrobił tak mało. Dlatego nie podoba mi się, jak usprawiedliwialiśmy piłkarzy, gdy był nasz szkoleniowiec, a teraz tych samych zawodników piętnujemy, mówimy, że są słabi, bo trenuje ich obcokrajowiec.
Interesuje się pan losami Wisły Kraków?
Wisła nie jest mi obojętna. Nieważne, że ta moja przygoda szybko się skończyła, bo zostawiłem tam dużo zdrowia i zaangażowania. Najpierw, żeby ratować przed spadkiem, a potem odbudować. To był specyficzny moment, a już na pewno nie był to dobry timing. Biorę jednak pełną odpowiedzialność za to, co się stało. I szkoda, że nie udało się Wiśle wrócić do Ekstraklasy. Po zimowych wzmocnieniach i wielu transferach była tego blisko. Wiosną prezentowała się dobrze, ale w decydujących momentach nie potrafiła postawić kropki nad „i”, choć była szansa na bezpośredni awans. Potem był jeszcze baraż z Puszczą i wielkie rozczarowanie. A drugi sezon lżejszy nie będzie. Nawet trudniejszy, bo znów jest wielu kandydatów do awansu i wiele firm, które mają na to chrapkę.
Dlaczego teraz się nie udało? Piłkarze Wisły przegrali to w głowach.
Futbol jest czasami brutalny. Myślisz, że jesteś czegoś blisko, ale jest taki moment obciążenia, presji, gdzie to wszystko musisz dźwignąć i nie dajesz sobie z tym rady.
Pan wraca na trenerską ławkę?
Zobaczymy. To jest taki biznes, że czasem jeden mecz i jeden dzień mogą wszystko zmienić.