Hansi Flick na włosku czy włos mu z głowy nie spadnie?
Jeśli wskutek porażki z Mołdawią mówimy o poważnym kryzysie reprezentacji Polski, to co mają powiedzieć Niemcy, którzy wygrali zaledwie cztery z 16 ostatnich spotkań i mają w perspektywie organizację przyszłorocznego Euro? Tam dopiero jest dyskusja, co dalej zrobić z selekcjonerem.
Najkrócej pracującym trenerem reprezentacji Niemiec, wliczając także jej przedwojenną historię był Erich Ribbeck, który w latach 1998-2000 poprowadził zespół narodowy w zaledwie 24 spotkaniach. Był jedynym selekcjonerem, który nie zdobył medalu na mistrzostwach świata lub mistrzostwach Europy, zresztą miał na to tylko jedną szansę w Euro 2000, ale przepadł w grupie remisując z Rumunią 1:1 oraz przegrywając z Anglią 0:1 i Portugalią 0:3.
Hansi Flick, jeśli wytrwa na stanowisku po dwóch kolejnych porażkach z Polską i Kolumbią w towarzyskich spotkaniach, nie będzie gorszy od Ribbecka, bo były to dla niego mecze nr 23. i 24. Jeśli jednak podtrzyma tak fatalną passę, będzie konsekwentnie zbliżał się do starszego kolegi, który zakończył przygodę z kadrą ze wstydliwą jak na Niemców średnią 1,5 punktu na mecz.
ZOBACZ TAKŻE: Po meczu z Mołdawią wyjechał na wakacje. Polski piłkarz w kultowym miejscu (ZDJĘCIE)
A zaczęło się wyśmienicie, po przejęciu schedy po Joachimie Loewie Flick poprowadził drużynę do dziewięciu kolejnych wygranych, osiem z nich miało miejsce w eliminacjach mundialu w Katarze. Ostrzeżenie nadeszło w Lidze Narodów, kiedy z podwójnych bojów z Włochami, Anglią i Węgrami nasi zachodni sąsiedzi wyszli z bilansem 1-4-1. Miejscem rehabilitacji miały być więc mistrzostwa świata, ale po świetnej pierwszej połowie z Japonią, to rywal ostatecznie wygrał 2:1, co spowodowało, że awansu do fazy pucharowej nie dał remis z Hiszpanią i wygrana z Kostaryką. Skończyło się tym, że Niemcy zawalili dwa mundiale z rzędu i już wtedy zaczęły się dyskusje, czy Flick to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, mimo że wcześniej z Bayernem Monachium wygrał wszystko, co było do wygrania.
Niepokój wśród szefów niemieckiej federacji jest coraz większy. Kibice również wyrażają swoją niecierpliwość, a kiedy zaglądają do bilansu za ostatni rok, gdzie Niemcy wygrali tylko cztery z 16 rozegranych meczów, ich miny tężeją momentalnie. Warto przy okazji dodać, że były to wygrane z Peru, wspomnianą Kostaryką, Omanem i Włochami, które są jedyną europejską drużyną, z którą Niemcy poradzili sobie od marca 2022 roku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że sześć tych spotkań to towarzyskie potyczki, można wyzbyć się paniki. Ale jeśli Niemcy przypomną sobie, że organizują przyszłoroczne Euro i na kolejną kompromitację nie mogą sobie pozwolić, naprawdę nie ma pewności, że Flick pozostanie na stanowisku. Zwłaszcza że w niemieckiej piłce mają coraz mniej cierpliwości, czego dowodem jest nagłe zwolnienie Juliana Nagelsmanna w trakcie sezonu. Wcześniej było to nie do pomyślenia, w kraju czterokrotnych mistrzów świata cierpliwość była naczelną cechą, wszystko miało swój porządek, nawet następni kolejni selekcjonerzy z reguły typowani byli na długo przed wstąpieniem na stanowisko.
Media w Niemczech są bezlitosne przypominając Flickowi niemal we wszystkich publikacjach, że w sezonie 2022/2023 osiągnął 27 proc. wygranych, co jest najgorszym wynikiem od sezonu 1958/1959. Ale dymisji z woli samego Flicka nie należy się spodziewać, bo jest on przekonany, że potrafi przygotowywać drużyny do wielkich turniejów. Przykład Bayernu w 2020 roku zdaje się to potwierdzać, ale już zeszłoroczny mundial zdecydowanie temu przeczy. Rudi Voller, dyrektor sportowy federacji, zapewnia, że Flickowi włos z głowy nie spadnie i tłumaczy trenera, że jest on ofiarą pokoleniowej pustki, która miała miejsce w kilku rocznikach. Gwiazdy sięgające po mistrzostwo świata w 2014 roku się zestarzały, a młodzież jeszcze nie dorosła.
Największą bolączką jest brak obrońców. W trzech czerwcowych meczach towarzyskich Flick skorzystał z wielu defensorów, ale poza Antonio Rudigerem żaden nie ma umiejętności godnych czołowych drużyn europejskich. A są to: Robin Gosens, Marius Wolf, David Raum, Benjamin Henrichs, Jonas Hofmann, Emre Can czy Malick Thiaw. Deficytu tego nie równoważą świetni pomocnicy z Ilkayem Gundoganem na czele, który stał się właśnie bohaterem głośnego transferu z Manchesteru City do Barcelony. Mało jakości jest także w ataku, gdzie na pierwszą „dziewiątkę” wyrasta Niclas Fullkrug z Werderu Brema postrzegany do niedawna jako co najwyżej solidny ligowiec. Dlatego najważniejszym momentem do oceny drużyny narodowej ma być przyszłoroczne Euro. Sam Flick przekonuje, że to dzieje się teraz, to tylko eksperymenty, które na dobre zakończą się we wrześniu.
Na razie nastroje są apokaliptyczne, jak opisał to w czwartek w Kickerze Oliver Hartmann. Jeden z czołowych publicystów uważa, że drużyną rządzi chaos, a trzy ostatnie mecze zostały po prostu schrzanione. Flick nie ma więc już wielu atutów, właściwie broni go to, że jeszcze piłkarze nie obrócili się przeciwko niemu, a federacja niespecjalnie ma pomysł na następcę, bo Ralf Rangnick pracuje z reprezentacją Austrii, Stefan Kuntz z reprezentacją Turcji, a Jurgen Klopp nie zamierza odchodzić z Liverpoolu. Czy to jednak kapitał, na którym można wiele zwojować? Chyba raczej nie. Więc jeśli martwimy się w Polsce, co po klęsce w Kiszyniowie będzie z naszą reprezentacją, spójrzmy na zespół naszego przedostatniego rywala i z satysfakcją godną prawdziwego schadenfreude powiedzmy pod nosem, że inni mają gorzej.
Przejdź na Polsatsport.pl