Lewandowski a Modrić. Podobni, a jednak totalnie inni
Patrząc na Lukę Modricia, powinien odezwać się w nas żal, dlaczego nie mamy takich piłkarskich idoli jak Chorwaci. A może mamy, tylko ich nie szanujemy, bo naszą społeczną charakterystyką jest zakwestionować wszystkich i wszystko.
Choć nie był najgorszy na boisku, największe gromy po kompromitująco przegranym meczu reprezentacji Polski z Mołdawią w Kiszyniowie spadły na Roberta Lewandowskiego. Chodziło tyleż o postawę piłkarską, co zachowanie po ostatnim gwizdku. Według większości ekspertów, kapitan biało-czerwonych zamiast wyjść przed kamery i wytłumaczyć haniebną – zdaniem wielu – wpadkę, uciekł do szatni wysyłając na starcie z dziennikarzami Piotra Zielińskiego i Jana Bednarka. Choć nie był najsłabszym uczestnikiem mundialu w Katarze, to na Lewandowskim skupiła się wielka, jeśli nie największa po trenerze Czesławie Michniewiczu krytyka zarówno za styl gry zespołu, jak i aferę premiową, której napastnik Barcelony miał być głównym aktorem, a może nawet i reżyserem.
ZOBACZ TAKŻE: Kolejny Boruc zagra w Szkocji. Kuzyn Artura ma nowy klub
Kiedy po nieudanym Euro 2012 Lewandowski wypowiadał się przeciwko trenerowi Franciszkowi Smudzie, wielu dawało wiarę słowom piłkarza, że to selekcjoner nie miał pomysłu na turniej, nie przygotował zespołu należycie, nie miał bladego pojęcia o wyzwaniu, jakim są kontynentalne mistrzostwa. Ale byli i tacy, których uwierało, że piłkarz pozwala sobie na krytykę wprost dopiero post factum, kiedy wiadomo było, że nie będzie musiał konfrontować się ze szkoleniowcem twarzą w twarz, bo tego zwyczajnie już nie ma na stanowisku. Podobnie było, kiedy Lewandowski milczał wymownie przez kilka sekund opisując tą ciszą pomysł Jerzego Brzęczka na reprezentację. Wtedy brać piłkarska była już totalnie podzielona, a najlepszy polski piłkarz ostatnich dekad tyle samo na tym ugrał, co stracił. Głośna batalia między Lewandowskim a jego byłym menedżerem Cezarym Kucharskim to jeszcze inna historia, bo w większym stopniu zahaczająca o biznes, może nawet grubą politykę. W każdym razie warto przytoczyć wspomniane wydarzenia, by zastanowić się, czy to największy piłkarski bohater naszych czasów nam się nie do końca udał, czy może mamy w swoim DNA chęć podważenia wszystkich i wszystkiego. Że idole owszem istnieją, ale nigdy nie osiągną statusu nieskazitelnych. Raz, że takich ludzi - nie mówiąc już o piłkarzach - chyba nie ma. Dwa, im ktoś wyżej, tym łatwiej mu sprzedać kuksańca.
Z drugiej strony patrzymy na piłkarskiego bohatera Chorwatów, jakim jest 38-letni już Luka Modrić, i widzimy bezgraniczne uwielbienie wobec niego i to niezależnie od koniunktury, w jakiej znajduje się reprezentacja, której jest kapitanem. Te dwa momenty – polska porażka w Kiszyniowie i przegrana Chorwatów w finale Ligi Narodów - niemal zbiegły się w czasie. Tym większe było pole do oceny sytuacji wokół tych dwóch charyzmatycznych piłkarzy, jednych z najlepszych na kontynencie w ostatnich latach. Jakże inny była narracja wokół nich; Modricia podziwiano i bez żadnych dyskusji rozgrzeszano, Lewandowskiego zaczęto podważać i jako kapitana, i lidera zespołu narodowego.
Zresztą podobnie jest na gruncie klubowym. Modrić ma w Realu Madryt status niepodważalnego, żeby nie powiedzieć świętego. Hiszpańskie media i kibice, choć przecież ich stosunek zawęża się tylko do sympatii skierowanej ku jednemu klubowi, są zgodne, że Modriciowi należy nadać status nieśmiertelnego. W poniedziałek Królewscy ogłosili przedłużenie kontraktu z Modriciem o kolejny rok. Właściwie nikt nie kwestionuje wieku piłkarza, słusznego jak na warunki sportu wyczynowego, wszyscy zaś wyrażają podziw dla każdej kolejnej decyzji chorwackiego kapitana. Że nie uległ pokusie finansowej oferty życia z Arabii Saudyjskiej na poziomie 80 mln euro za sezon, mimo że jego klubowy kolega, trzy lata młodszy Karim Benzema nie mógł się oprzeć. Że klubowy herb, przywiązanie do Madrytu, reprezentacyjna flaga i wreszcie spełnianie marzeń kibiców są dla niego ważniejsze niż jakiekolwiek postawy merkantylne. Że polowanie na szósty Puchar Mistrzów, który uczyniłby z Modricia postacią absolutnie wyjątkową w skali świata (obok legendarnego Francisco Gento), jest ważniejszy niż podziw płynący ze strony obrzydliwie bogatych Saudyjczyków.
Lewandowski w Barcelonie, mimo zdobytej korony króla strzelców w pierwszym sezonie, doświadczył już wielu krytyk. Że jest chaotyczny, bez iskry, w wielu spotkaniach niewidoczny i nie tak charyzmatyczny jak oczekiwano. Być może coś w tym jest, wynika to także z pozycji na boisku, że wpływ Modricia na Real i reprezentację jest wiele większy niż Lewandowskiego na Barcelonę i naszą kadrę. Może więc to nie tylko kwestia naszych społecznych przypadłości w związku z tezą postawioną na początku tekstu, tylko realnej oceny, że poza Euro 2016, gdzie nasz zespół narodowy doszedł do ćwierćfinału, Lewandowski nie wzniósł się wyżej poza strzelaniem goli przeciętnym reprezentacyjnym rywalom. Może to także kwestia osobowości, bo z całym szacunkiem dla snajperskich dokonań RL9 w największym stopniu dba on o czubek własnego nosa, a nie stawiany ponad wszystko interes zespołu, dla którego akurat gra.
Jest w nas jakiś żal, że nie mamy w futbolu postaci, którą podziwialibyśmy i szanowalibyśmy bez żadnych warunków. Tym większa szkoda, że nie jest to Lewandowski, bo jego zdobyta na europejskich boiskach klasa dawały mu przecież całkowity mandat, by stać się bezdyskusyjnym idolem, bohaterem naszych czasów. Tak się nie stało i chyba już nie stanie, w każdym razie Lewadowski nigdy nie będzie tym, kim dla Chorwatów jest Modrić. Obu będziemy oglądać w kolejnym sezonie LaLiga, bo i polski kapitan reprezentacji zrezygnował ponoć z wyjazdu do Arabii Saudyjskiej. Druga odsłona ich rywalizacji, gdzie będą głównymi bohaterami nieustającej batalii między Realem a Barceloną, da nam kolejne argumenty, by dostrzec, jak są do siebie podobni, jeśli idzie o wpływ i znaczenie dla zespołu oraz doświadczenie, ale totalnie inni zarazem, jeśli chodzi o odbiór fanów, dziennikarzy, generalnie całego środowiska. Pierwsze El Clasico, a więc bezpośrednia konfrontacja zaplanowana jest na 29 października na Camp Nou.