Kanadyjczyk wygrał na Puy de Dome. Tadej Pogacar odrobił część strat w Tour de France
Kanadyjczyk Michael Woods z ekipy Israel-Premier Tech wygrał na wygasłym wulkanie Puy de Dome dziewiąty etap Tour de France. Liderem pozostał Duńczyk Jonas Vingegaard (Jumbo-Visma), ale stracił osiem sekund do najgroźniejszego rywala - Słoweńca Tadeja Pogacara (UAE Team Emirates).
Woods wyprzedził o 28 sekund pierwszego z towarzyszy ucieczki - Francuza Pierre'a Latoura (TotalEngergies). Trzecie miejsce zajął Słoweniec Matej Mohoric (Bahrain Victorious), a tuż za nim finiszował prowadzący samotnie w końcówce przez wiele kilometrów Amerykanin Matteo Jorgenson (Movistar).
Później dojeżdżali do mety kolejni uczestnicy długiej ucieczki. Za ich plecami pojedynek stoczyli dwaj kolarze walczący o zwycięstwo w całym wyścigu - Vingegaard z Pogacarem. Słoweniec, podobnie jak w czwartek w Cauterets-Cambasque w Pirenejach, pokazał moc i zmniejszył z 25 do 17 sekund stratę do Duńczyka. Trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej zachował Australijczyk Jai Hindley (Bora-hansgrohe), ale traci już do lidera dwie minuty i 40 sekund.
Niedzielny etap był rozgrywany w nieznośnym upale. Po starcie w Saint-Leonard-de-Noblat peleton jechał sennie i pozwolił oderwać się grupie 14 zawodników, którzy wypracowali sobie bezpieczną przewagę ponad 12 minut. 60 km przed metą współpraca w czołówce już się nie układała i zaczęły się indywidualne ataki. Zaczepna akcja udała się Jorgensonowi, który zostawił towarzyszy ucieczki 47 km przed metą, zdobył sporą przewagę i rozpoczynał 12-kilometrowy podjazd na Puy de Dome, mając minutę zapasu nad pierwszą grupką z podzielonej czołówki. Woods jechał dopiero w trzeciej grupce.
W pierwszej części wspinaczki na wygasły wulkan Jorgenson powiększył przewagę i wydawało się, że nikt nie odbierze mu zwycięstwa. W końcówce przyspieszyli jednak Mohoric z pierwszej grupki, a także Woods, który mijał kolejnych rywali, a Jorgensona wyprzedził... 400 metrów przed metą. "Nie dostałem na słuchawki komunikatu, że dogania mnie Woods" - przyznał wyraźnie przygnębiony Amerykanin w wywiadzie dla Eurosportu.
36-letni Woods ma na koncie sporo sukcesów, m.in. dwa wygrane etapy we Vuelta a Espana (2018, 2020), ale w niedzielę odniósł życiowy sukces, i to w miejscu owianym legendą. Tour de France wielokrotnie gościł na Puy de Dome, gdzie pamiętne triumfy odnosili Fausto Coppi czy Luis Ocana, ale po raz ostatni kolarze wspinali się na wulkan w 1988 roku. "Muszę się uszczypnąć. Nie mogę w to uwierzyć" - mówił Kanadyjczyk na mecie.
Rafał Majka towarzyszył liderowi swojej drużyny - Pogacarowi do połowy finałowego podjazdu i metę minął na 36. pozycji. Dalszą lokatę zajął Michał Kwiatkowski (Ineos Grenadiers).
Pasjonująco zapowiadają się dwa następne tygodnie wyścigu. Zwycięzcy trzech ostatnich edycji Tour de France - Vingegaard (2022) i Pogacar (2020, 2021) - są zdecydowanie lepsi od reszty stawki, lecz który z nich wygra wyścig - trudno wskazać.
"Cieszę się, że obroniłem żółtą koszulkę, bo Tadej był dziś niesamowicie silny. To będzie zacięta walka i dam z siebie wszystko, aby przyjechać do Paryża jako zwycięzca. Etapy, które najbardziej mi odpowiadają, są jeszcze przed nami" - skomentował Vingegaard.
W poniedziałek kolarze będą odpoczywać w okolicach Clermont-Ferrand.
Przejdź na Polsatsport.pl