Messi w Miami. Misjonarz zaszczepiający futbol piłkarskim poganom czy wyrachowany emeryt?
Inter Miami jest obecnie piątą najczęściej obserwowaną marką sportową na Instagramie w Stanach Zjednoczonych. Liczba śledzących klub z Florydy w szybkim tempie skoczyła z 900 tysięcy do dziewięciu milionów.
Stadion, który jak na warunki amerykańskie przypomina kurnik (mieści kilkanaście tysięcy widzów), wymaga błyskawicznej rozbudowy, a bilety na mecze w domowe Interu kosztują najmniej 350 dolarów. Wszystko to dzieje się z klubem, który właśnie przegrał kolejny mecz (nie jest w stanie wygrać od jedenastu kolejek) i znalazł się na dnie Konferencji Wschodniej. Nie jest wielką przesadą powiedzieć, że to najsłabsze ogniwo MLS.
Zobacz także: Kompromitacja w MLS! Chodzi o transfer Busquetsa
Przyjazd najlepszego współczesnego piłkarza do USA to wydarzenie, które jest interpretowane na tysiąc sposób. W zależności od tezy i potrzeb można dorobić to niego każdą historię. Pytanie, która jest najbliższa prawdy?
Kiedy Leo wybrał Inter Miami, a nie Arabię Saudyjska, gdzie zarabiałby kosmiczne pieniądze, dziesięć razy większe niż te w Stanach Zjednoczonych (w USA dostanie 50-60 mln dolarów rocznie w pensji plus część kapitału klubu i część zysków MLS od Adidasa i Apple), odezwały się głosy, które podkreślały uczciwość Leo, przedkładającego przyzwoitość nad worek arabskiej gotówki. Jak pisze publicysta „Guardiana” Jonathan Wilson, wielu fanów jest tak zakochanych w Leo, że jest w stanie widzieć w nim jakiegoś misjonarza, współczesnego Pele, który dostarcza futbol piłkarskim poganom.
I nikt nie chciał zauważać niepasującego do takiej narracji faktu, że Messi i jego otoczenie nie brzydzą się brać pieniędzy z tego państwa przy okazji bycia ambasadorem „Visit Saudia”.
Gdzieś w tej dyskusji, przy okazji całego show związanego z przyjazdem Argentyńczyka do Miami, efektownej prezentacji zakłóconej minionej nocy przez burzę (na stadion przyszło 16 tysięcy kibiców, a Leo wystąpił w koszulce i nieogolony) ucieka jednak wątek sportowy. I pytanie co Leo może dać piłce nożnej w USA?
Właściciel klubu amerykański milioner kubańskiego pochodzenia Jorge Mas (jest także m.in. posiadaczem hiszpańskiego Realu Saragossa), w niedawnym wywiadzie dla „El Pais” powiedział, że „operacja Messi” prowadzona przez niego od wielu miesięcy to początek planu, który ma sprawić, że MLS za parę lat będzie jedną z najlepszych ligi piłkarskich na świecie. A Messi nawet jak już przestanie grać, kimś takim jak Michael Jordan dla NBA.
„Messi będzie żył na swojej półkuli, prawie w takim samym czasie, jaki obowiązuje w Rosario. Istotniejsze było jednak sprzedanie mu idei piłki nożnej w Stanach Zjednoczonych. To jest największy rynek komercyjny na świecie. Messi może sprawić, że MLS stanie się jedną z dwóch-trzech największych lig na świecie. Wzniesie on ligę na wyższy poziom. Myślę, że chce zostawić po sobie ślad i będzie mógł to zrobić także już po zakończeniu kariery. Otrzyma wówczas udziały w klubie. Wyobrażam sobie życie Messiego na emeryturze bardzo podobnie do życia Davida czy Michaela Jordana. Będzie mógł kontynuować swoją pracę na rynku, który nie przestanie rosnąć. Będzie miał możliwości, które nie są dostępne w innych miejscach” – tłumaczył.
Brzmi bardzo po amerykańsku, ale pewnie także dlatego warto być wobec takich deklaracji sceptycznym.
Owszem Mas i David Beckham (jest mniejszościowym udziałowcem Interu) sprowadzili do pomocy przyjaciela Leo z Barcelony Sergio Busquetsa, ale też jest on już wiekowy, a nigdy nie był szybki i trudno spodziewać się, że będzie harował za trzech.
Czy taki gracz jak Wenezuelczyk Josef Martinez, który uchodzi obecnie za asa ataku Interu, to aby odpowiedni partner w ataku dla mistrza świata, czy Fin Robert Taylor będzie dostarczał Leo odpowiednią liczbę podań ze skrzydła, tak jak miał to zapewnione przez lata w Barcelonie, Paryżu czy reprezentacji Argentyny ostatnio? Takich pytań właściwie retorycznych natury sportowej pojawia się mnóstwo.
Jakby bowiem Leo zachwalać i doceniać, nie sposób nie zauważyć, że on zawsze miał za sobą potężny sztab ludzi, którzy na niego pracowali. To paradoks, ale o tym, że stał się spełniony i sięgnął po upragnione mistrzostwo świata przesądził… rezerwowy boczny obrońca Montiel, który skutecznie egzekwował ostatni rzut karny w katarskim finale.
Messi w swoich najlepszych momentach polegał na swoich żołnierzach. Mimo że jest wirtuozem, to zawsze bardzo dobrze kalkulował. Jego ogromnym darem jest wciąż zdolność wyboru w najniższej taryfie, jaką może zastosować w danej sytuacji.
Dzięki takiemu podejściu i genialnej grze ofensywnej przez tak długie lata zaprzecza definicji współczesnej piłki, która polega przecież na umiejętności w coraz większej mierze bronienia. Messi bronić nigdy nie musiał.
Jak nie miał odpowiednich tyłów, to przegrywał już za czasów Barcelony (2:8 z Bayernem, 0:4 z Liverpoolem, 0:2 z PSG czy 0:3 z Romą w pamiętnych meczach Ligi Mistrzów).
Co to oznacza dla Interu Miami? Czy są tam obecnie ludzie, którzy dadzą Leo podobny komfort, jaki miał przez lata w różnych miejscach? Czy Mas z Beckhamem szybko mu ich zorganizują? Czy 36-letni Leo wytrzyma fizycznie jednak coraz bardziej wymagającą pod tym względem MLS?
Pytania zasadne, a oczekiwanie na odpowiedzi jest frapujące. Być może nie to jest jednak w tym wszystkim najważniejsze. A osławiony potencjał marketingowy i to, żeby Leo był jeszcze bogatszy.
Przejdź na Polsatsport.pl