Iwanow: Legia i Lech o „majstra”. Raków na razie „partido a partido”
PKO BP Ekstraklasa wchodzi w nowy sezon z dużym optymizmem. Na wielu płaszczyznach. Mistrz kraju przeszedł dość sprawnie pierwszą rundę eliminacji do Champions League, a nasze pozostałe eksportowe zespoły walcząc o grupę Ligi Konferencji na razie mają tak słabych przeciwników, że pucharami będziemy się emocjonować jeszcze w połowie sierpnia. I wiele na to wskazuje, że z udziałem każdego z tych, który na to prawo w poprzednich rozgrywkach sobie zapracował.
Pod kątem personalnym zespoły nie wyglądają na słabsze niż w maju, z piłkarzy kandydujących do reprezentacji sprzedano póki co jedynie Michała Skórasia. Do ligi wróciły Łódzki Klub Sportowy oraz Ruch Chorzów, które wygenerują dużo większe zainteresowanie niż Miedź Legnica czy płocka Wisła. Nic tylko chodzić na stadiony, oglądać transmisje i się delektować. Tym bardziej, że reprezentacyjna piłka w tej chwili jest na zakręcie sportowo-wizerunkowym, z którego może nie wyjść bez szwanku. Do września i powrotu eliminacji do EURO 2024 jest jednak sporo czasu. Przez sześć najbliższych tygodni liczy się tylko klubowy futbol. Ten, na który nie przychodzą tak zwane pikniki, jak to kiedyś padło z ust Patryka Małeckiego, ówczesnego „Wiślaka” z Krakowa.
ZOBACZ TAKŻE: Kibice protestowali, transfer doszedł do skutku! Słynny piłkarz zmienił klub
Faworytem do tytułu jest Legia Warszawa. Ale tak jest przecież niemal od zawsze, pomijając ubiegły sezon, który zaczynano w przedziwnych okolicznościach. Moda na bywanie przy Łazienkowskiej wróciła już wiosną, zdobywca Pucharu i Superpucharu Polski w piątek może pobić rekord inauguracji rozgrywek, na trybunach mimo środka wakacji może zasiąść prawie 30 tysięcy ludzi. Pod kątem marketingowym klub zaczął wyglądać wreszcie tak, jak na taką marką przystało. Akcje promocyjne na zakup biletów plus to wszystko, co dzieje się dookoła meczu, poprawiają frekwencję, ale i piłkarsko Legię od dłuższego czasu naprawdę dobrze się ogląda. I to zasługa nie tylko Kosty Runjaica, który zreformował ustawienie taktyczne zespołu, ale i Jacka Zielińskiego, który w końcu dostał w ręce to, na czym najlepiej się zna. Transfery Legii to, odkąd pamiętam, mnóstwo niewypałów. Na chwilę obecną – choć zawsze trzeba dmuchać na zimne i pukać w niemalowane – wszystko wygląda na strzały w dziesiątkę. Choć pewnie jeszcze za wcześnie na chwalenie dnia…
Tomasz Rząsa, dyrektor sportowy Lecha Poznań, zawsze miał trudniej z kibicami przy Bułgarskiej od swego byłego kolegi z reprezentacji pełniącego tę samą rolę w stołecznych strukturach. „Kolejorz” ściągnął ciekawe nazwiska z mocniejszych lig niż polska – Belgii, Francji i Szwecji – więc normalnym jest, że oczekiwania są tu takie same, jak w Warszawie. Lech – też tradycyjnie, jak Legia – musi walczyć o „majstra”. Promując jednocześnie dwóch Filipów – Szymczaka i Marchwińskiego. Nie wyskoczą oni nagle jak ich imiennik z konopi, bo już od dawna są na listach mocnych zespołów, a wiadomo, że filozofią klubu jest na pierwszym miejscu sprzedaż, co nie do końca podoba się bywalcom „Kotła”. Lech musi więc w tym sezonie zrobić wszystko, by być w grze o tytuł do końca.
Takie same nadzieje są w Pogoni Szczecin, tym bardziej, że jej gablota wciąż pozostaje pusta. Znamienne jest to, że trzej w teorii najpoważniejsi kandydaci do podium prowadzeni są przez zagranicznych szkoleniowców. Czy można więc się zżymać, że kadrę prowadzi Portugalczyk, skoro i właściciele największych klubów też nie mają zaufania do tego, co nazywa się ładnie „polską myślą szkoleniową”?
Niech w Częstochowie się nie obrażą, że nie wymieniłem ich w kilku pierwszych akapitach. Zrobiłem to z premedytacją, pełną świadomością. Raków ma w tej chwili inne zadania na głowie i przejawem braku pokory połączonej z pychą byłoby twierdzić, że w tym sezonie może powtórzyć się sytuacja z minionej wiosny, kiedy zadawaliśmy sobie pytanie nie "czy", ale "kiedy" „Medaliki” zawieszą na szyi krążki z najcenniejszego kruszca. Na razie Dawid Szwarga i jego ludzie muszą przyjąć maksymę Diego Simeone w Atletico Madryt: „partido a partido”. Koncentrować się na każdym kolejnym meczu. Jedynym długofalowym celem jest obecność jesienią w Europie. Reszta będzie wynikać właśnie z tego, czy uda się tam awansować.