Marek Magiera: Gdański powiew optymizmu...
Tydzień temu cieszyliśmy się z wielkiego sukcesu reprezentacji Polski siatkarzy, która w wielkim stylu wygrała finałowy turniej Ligi Narodów w Gdańsku. Tak się złożyło, i to na pewno nieprzypadkowo, że w jednym czasie, w jednym miejscu, wszystko zgrało się perfekcyjnie – od dyspozycji drużyny, poprzez jej grę, a na atmosferze kończąc. Piękne wspomnienia, choć przecież nie tak odległe znów odżyły, kiedy na spokojnie obejrzałem sobie na antenie Polsatu Sport reportaż podsumowujący gdańską imprezę.
Kto nie widział, szczerze polecam. Materiał jest też do obejrzenia na naszej stronie internetowej. A warto to zrobić choćby z jednego powodu, żeby posłuchać jakie opinie o polskiej siatkówce, polskiej publiczności, polskiej drużynie i polskiej organizacji mają zagraniczni goście. I wcale nie jest to zwykła kurtuazja. My mamy coś takiego w genach, że potrafimy narzekać zawsze i na wszystko, także na fakt, że za dużo imprez siatkarskich organizowanych jest w naszym kraju. A dlaczego tak właśnie jest – część odpowiedzi na to pytanie znajdziemy właśnie we wspomnianym reportażu. Ja tam bynajmniej nie narzekam i nawet skłaniałbym się ku temu, aby taki finał Ligi Narodów w siatkówce miał swoje stałe miejsce rozgrywania – właśnie na przykład w Gdańsku, gdzie jest wszystko, co trzeba, aby go dobrze zorganizować – infrastruktura, baza hotelowa, świetna hala, kibice – zdarza się, że pogoda też potrafi dopisać, mimo iż to miejsce nad polskim morzem, ale to już tak na marginesie – pół żartem pół serio…
ZOBACZ TAKŻE: Polskie siatkarki grają w mistrzostwach świata! Gdzie oglądać mecze?
W przypadku finałowego turnieju Ligi Narodów siatkarek po tegorocznych doświadczeniach zdecydowanie postawiłbym na Tajlandię jako miejsce finałowych zmagań. Wprawdzie nigdy nie byłem w hali na meczach w Bangkoku, ale z telewizyjnego przekazu wydawało się, że wszystko się tam zgadza jak należy i przede wszystkim jest publiczność – bardzo mocno zaangażowana w grę, co ważne – nie tylko swojej reprezentacji.
I na koniec, przed wyjazdem na krótki urlop, bo za chwilę mistrzostwa Europy i trzeba trochę zadbać o naładowanie akumulatorów, jeszcze jedna refleksja po finale w Gdańsku, która jakoś tydzień temu mi umknęła, mianowicie dotycząca licznych komentarzy – głównie nieprzychylnych – a dotyczących wyboru MVP turnieju, tytułu który otrzymał reprezentant Polski, nasz libero Paweł Zatorski. Kontekst zdecydowanej większości komentarzy był taki, że Paweł był ostatnim z naszych zawodników, który na tę nagrodę zasłużył i że ta nagroda powinna trafić w inne ręce – najlepiej Aleksandra Śliwki, albo Łukasza Kaczmarka.
Każdy ma prawo do swojego zdania, ale na przyszłość warto byłoby zachować trochę więcej powściągliwości w owych komentarzach, bo fakt, że za przyznanie nagrody MVP oberwało się głównie obdarowanemu jest trochę nie na miejscu. Głównie dlatego, że Paweł Zatorski sam się do tej nagrody nie wybrał i sam jej sobie nie wręczył. Ktoś taką decyzję podjął i miał do tego absolutne prawo, gdyż nagroda MVP jest nagrodą stricte uznaniową, a ktoś w FIVB uznał, że nagroda trafi w ręce Pawła Zatorskiego i koniec. Kropka. Brawo „Zati”. Gratulacje!