Marian Kmita: Bohater tygodnia, Bohater roku
Polscy himalaiści pożegnali Tomasza Kowalskiego
Marek Kowalski: Tomek ma święty spokój dzięki chłopcom
Jarosław Gawrysiak: Nie byliśmy przygotowani na to, co zastaniemy
Radosław Piesiewicz: To nieprawdopodobne, żeby nasz zawodnik nie był pochowany przez 10 lat
Dramatyczne kulisy alpinizmu. "Żeby zdobyć szczyt, prawie trzeba było stanąć na głowę zmarłego"
Alicja Kowalska: Była w nas duża niewiara
Nie, tym razem nie będzie o Marku Szkolnikowskim i jego środowym, spektakularnym medialnym samobójstwie. Na pewno nie na początek, albowiem prawdziwym bohaterem tego tygodnia, ba - nawet roku, jest dla mnie polski himalaista – Rafał Fronia. Pomysłodawca i faktyczny organizator brawurowej wyprawy na Broad Peak, której celem było godne pochowanie ciała Tomasza Kowalskiego, który zginął w 2013 roku, próbując zimą zdobyć szczyt ośmiotysięcznika.
W środę w Polskim Komitecie Olimpijskim doszło do wzruszającego spotkania wszystkich uczestników tej wyprawy, rodziny zmarłego alpinisty i prezesa PKOl – Radosława Piesiewicza, który zapewnił nie tylko moralne wsparcie tej pięknej akcji, ale i co bardzo ważne - finansowanie.
ZOBACZ TAKŻE: Dramatyczne kulisy alpinizmu. "Żeby zdobyć szczyt, prawie trzeba było stanąć na głowę zmarłego"
Miałem zaszczyt tam być i cieszę się z tego niezmiernie, bo znowu uwierzyłem w Polaków, a może nawet bardziej generalnie – znowu uwierzyłem w ludzi. Mój Bohater - Rafał Fronia wspominał – Pomysł zrodził się w ubiegłym roku, kiedy odbyliśmy letnią wyprawę na Broad Peak. Serce nam pękało, kiedy widzieliśmy, że nasz przyjaciel nie jest pochowany w sposób godny. Był narażony nie tylko na działanie warunków atmosferycznych, ale i na wścibskość przechodzących obok kolejnych wypraw. Szukaliśmy finansowania, by móc to zrobić, ale wszyscy nam odmawiali. Dopiero prezes Piesiewicz nie wahał się ani chwili. Teraz możemy powiedzieć, że Tomek w końcu spoczywa w spokoju - powiedział.
Skromny ten Pan Rafał, bo tylko dzięki jego determinacji szybko zorganizowano sześcioosobowy zespół bardzo doświadczonych alpinistów, aby przeprowadzić tę bezprecedensową w historii światowego himalaizmu akcję. Ekspedycja wyruszyła do Pakistanu w połowie czerwca. 17 lipca, korzystając z jedynej szansy pogodowej, grupa wyruszyła w górę i nie bez trudu, po dwóch dobach dotarła do Tomka.
Operacja powiodła się, po kilku godzinach udało się umieścić ciało Tomka w lodowej szczelinie i dokonać pochówku. 20 lipca, po czterech dobach bez snu i chwili odpoczynku, cały skład wyprawy bezpiecznie dotarł od bazy. - Wśród nas, choć widzieliśmy już w życiu naprawdę wiele, nie było nikogo, kto po tym wszystkim by nie płakał - wspomina Pan Rafał. Płakali, bo wyprawa w Himalaje zawsze jest niebezpieczna i zawsze ktoś może z niej nie wrócić, ale ta była niezwykła pod każdym względem. Nigdy wcześniej nie odbył się pogrzeb na wysokości ośmiu tysięcy metrów, nigdy wcześniej nie zorganizowano wyprawy w takim właśnie celu. Nigdy.
A najmocniejszym momentem spotkania było zdanie wypowiedziane do uczestników wyprawy przez ojca Tomasza – Marka Kowalskiego. - Dla mnie to graniczy z jakimś cudem, żeby w jednym czasie, w jednym miejscu spotkało się tylu wspaniałych ludzi, zjednoczonych jakąś altruistyczną ideą. To wspaniałe! Chciałbym żyć tylko między takimi ludźmi, jak Wy. Dziękuję - powiedział krótko.
I taka to wzruszająca, niezwykła historia, ale myliłby się ten, kto sądzi, że rozpisywały się o tym wczorajsze, sportowe, serwisy informacyjne. Niestety nie. Wczoraj, wydarzeniem dla sporej części, sportowej Polski była – no właśnie – co? Dymisja, zwolnienie, odejście z urzędu w stan spoczynku Marka Szkolnikowskiego? I z całym szacunkiem dla Pana Marka – jak to będąc dzieckiem, mówiła moja chrześnica, a córka Piotrka Sobczyńskiego – "Babciu – świat zwariował".
Pomijam już charakterystyczny dla Pana Marka styl opasłego pożegnania ze sportowym narodem polskim, w którym, w odróżnieniu od wypowiedzi Pana Rafała Froni, słowo "ja" pojawia się w każdym zdaniu. Pomijam to, że Pan Marek w swoim pożegnaniu z TVP Sport po zasłużone i niezasłużone medale już nie wspina się na palcach, ale wręcz wdrapuje na taboret po plecach Włodzimierza Szaranowicza i Roberta Korzeniowskiego, udowadniając pośrednio, że dopiero za jego czasów to sport w TVP nabrał tempa i rozpędu.
Pomijam, że dyrektor Szkolnikowski nie ujawnia tego, co zostawia przyszłej ekipie. Nie tylko braku sublicencji do skoków narciarskich, ale i najbliższego sezonu piłkarskiej Ligi Mistrzów i siatkarskiej reprezentacji Polski kobiet i mężczyzn od 1 stycznia przyszłego roku. Pomijam, że nie chwali się tym, że z siedmiu pierwszych miesięcy tego roku na rynku sportowych kanałów telewizyjnych TVP Sport przegrało z konkurencją aż pięć razy, a będzie jeszcze gorzej. To wszystko pomijam.
Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego Pan Marek – obojętnie - zmuszony do odejścia, czy opuszczający stanowisko z własnej woli, plecie takie egocentryczne banialuki i nie jest w stanie podziękować nikomu z imienia i nazwiska. Nawet Jackowi Kurskiemu, który Pana Marka zawodowo stworzył i, dzięki swojej niczym nieograniczonej szczodrości w wydawaniu publicznych pieniędzy, uczynił kimś.
No właśnie – kim? Bohaterem tygodnia?